Jak oszczędzać na jedzeniu? Do napisania dzisiejszych rozważań zainspirował mnie wpis na blogu Michała Szafrańskiego, który pisze bloga o oszczędzaniu. Artykuł zatytułowany „Ile przepłacasz na jedzeniu (…)” koncentruje się na oszczędnościach jakie można zrobić kupując to czy tamto albo tu albo tam i korzystając z promocji (które czasem okazują się pseudopromocjami – samo życie).
Konkretnie Michał bierze pod lupę deser „Monte”, który uwielbia jego syn, a i on sam podjada. Pisze: „Nie podejmuję się rozmawiać o tym czy to dobrze czy to źle. Nie o tym jest ten artykuł. Ten aspekt niech sobie analizują blogi żywieniowe”.
No cóż, czuję się wywołana do tablicy 😉
Ponieważ ten kto czyta mojego bloga wie, że sama nie lubię za nic przepłacać – poświęcę dzisiaj nieco czasu nie tyle na rozważaniach o braku zdrowotności „Monte” (bo z tego to chyba sam Michał zdaje sobie sprawę skoro napisał co napisał), ile skupię się na aspekcie funkcjonowania rodziny tak, aby sporo zaoszczędzić w skali roku.
Ci co pasjonują się samochodami wiedzą, że są takie blogi, w których hobbbyści wymieniają się doświadczeniami jak zoptymalizować eksploatację auta aby np. z każdej złotówki wydanej na każdego oktana paliwa wycisnąć jak najwięcej.
Ja co prawda autami się nie pasjonuję, ale uwielbiam wyciskać jak najwięcej z każdej złotówki wydanej na żywność (czyli mojego paliwa na którym funkcjonuje mój „pojazd”) i generalnie rzeczy drogie i/lub trujące zastępować w domu wielokrotnie tańszymi i nieszkodliwymi (albo wręcz dobroczynnymi).
Czyli ogólnie optymalizacja kosztów eksploatacji nie tylko swojego „pojazdu” ale domu i rodziny można rzec.
Takie mam hobby i czytelnicy mojego bloga z pewnością zdążyli się już zorientować, że największą satysfakcję sprawia mi łączenie przyjemnego z pożytecznym przy jednoczesnej maksymalnej do uzyskania optymalizacji kosztów.
Jeśli przypomnicie sobie skuteczny dezodorant za 2 zł będący jednocześnie suplementem magnezu (zamiast drogich aptecznych preparatów magnezowych i wypełnionych szkodliwą chemią dezodorantów z drogerii) albo korzyści z codziennego picia wyciskanych w domu soków to właśnie tego typu rzeczy mam na myśli. 😉
Mam już (uff…) za sobą etap w moim życiu, w którym królowały słodycze (od których byłam uzależniona), produkty jedzeniopodobne z promocji, napoje gazowane, markowe (czyli w moim ówczesnym mniemaniu „dobre”) kosmetyki czy też apteczka pełna najróżniejszych suplementów i niestety… leków, bo przy takim trybie życia rzecz jasna zawsze się przydawały.
Nic dziwnego – kto z Was słuchał wykładu Dr Dąbrowskiej ten wie, że jedna łyżeczka cukru paraliżuje nasz system immunologiczny na przeszło godzinę, ja przypuszczalnie byłam niechlubnym przypadkiem o którym mówi pani doktor – czyli miałam mój system odpornościowy sparaliżowany praktycznie niemal całą dobę, co skutkowało nawracającymi infekcjami, huśtawkami nastrojów, obniżoną energią życiową i jasnością myślenia.
Reszta rodziny podobnie jak ja też sobie nie odmawiała słodkiego jadła i napitku, chrupiących białych bułeczek, różowych szyneczek i wszelakiej żywności przetworzonej czyli tzw. tradycyjnych rozkoszy podniebienia od których uginają się sklepowe półki, obfitujących już nie tylko w cukier ale w całą tablicę Mendelejewa, więc chorowaliśmy nagminnie wszyscy, szczególnie młodszy potomek.
Jego pierwszy rok w przedszkolu to był horror: dwa dni w przedszkolu i dwa tygodnie w domu z powodu choroby. Potem znowu dwa dni do przedszkola i znowu chory w domu i tak w kółko.
Masakra!
Non stop siąkający i pokasłujący. Zaśluzowany na maksa.
Pompowany antybiotykami i w końcu zdiagnozowany do usunięcia migdałków przez pediatrę. Nie zgodziłam się, migdałki uratowałam mu potem siłami natury, od tamtego czasu dzieciak nie miał nawet kataru.
To smutne wspomnienia i nie chcę do nich wracać.
Wydawało mi się wtedy, że jestem (a jakże!) świadomym konsumentem. Na bieżąco śledziłam promocje artykułów żywnościowych, porównywałam ceny i wielkości opakowań w sklepach itd. – wszystko to, o czym pisze Michał.
Teraz z perspektywy czasu mogę to głośno powiedzieć: to NIE jest oszczędzanie na jedzeniu. To tylko działania pozorne i przynoszą mierne oszczędności w rodzinnym budżecie.
Co oznacza prawdziwa optymalizacja kosztów funkcjonowania rodziny od strony żywienia i zdrowia to wiem dopiero teraz.
Wierzcie lub nie – koszta te zostały przy naszym nowym stylu życia obcięte niemal o połowę.
Lubię i cenię blog Michała (a przy okazji i Wam polecam – świetny i bardzo wartościowy blog!), lecz jestem na takim etapie życia (i po otrzymaniu od niego tęgich kopów za popełniane błędy), że rozważania gdzie kupić taniej jakiś przetworzony (aka szkodliwy i nie przynoszący korzyści zdrowotnych) produkt już mnie nie interesują.
Tak jak prawdziwego fana optymalizacji eksploatacji samochodu nie interesowałyby rozważania na której stacji benzynowej kupić taniej chrzczone paliwo.
Bo jaki byłby sens jeździć na zanieczyszczonym czy w ogóle kiepskiej jakości paliwie tylko po to, by powodować szybszą degenerację części i potem biegać do mechanika?
Od czego zacząć? Od zmiany paradygmatu!
Czytałam niedawno bardzo interesującą książkę. Facet jest tak mądry, że chyba dołączy do grona moich życiowych mentorów obok Stevena Coveya czy Jima Rohna.
Życia usłanego różami to on jednak nie miał, za młodu zaliczył wyrzucenie ze szkoły, uzależnienie od narkotyków, więzienie za kradzieże i rozboje i inne same niezbyt fajne rzeczy.
Dziś jest cenionym mówcą motywacyjnym i ekspertem w dziedzinie rozwoju osobistego, za którym podążają miliony.
Nazywa się Randy Gage, a książka nosi nieco kontrowersyjny tytuł „Why You’re Dumb, Sick and Broke…And How to Get Smart, Healthy and Rich!” , została wydana również po polsku – „Dlaczego jesteś głupi, chory i biedny oraz jak stać się mądrym, zdrowym i bogatym”.
Autor pisze o tym, jak nasze wzorce myślowe wpływają na to jak żyjemy.
To one de facto określają czy jesteśmy chorzy czy zdrowi, mamy pieniędzy dużo czy mało, podejmujemy mądre codzienne decyzje czy głupie.
Nawet decyzja o tym co włożyć do ust może być decyzją mądrą lub głupią. Czyniącą Cię zdrowszym lub od zdrowia Cię oddalającą. Czyniącą Cię finansowo bogatszym lub biedniejszym.
Każda zresztą najmniejsza decyzja, bo nasz dzień składa się z setek malutkich decyzji, z tysięcy drobnych działań.
Nowoczesny świat jest jednak pełen pokus, a w tle odbywa się walka o nasze dusze, nasze zdrowie i nasze pieniądze. O nasze przekonania.
Dopóki jesteśmy uczepieni wpojonych nam wzorców myślowych i przekonań, będziemy myśleć że „tak musi być” i uważać obecny stan rzeczy za normalny – to że chorujemy, daliśmy się znowu zrobić w konia albo nie mamy wystarczającej ilości pieniędzy.
Mentalność ofiary jak przekonuje Randy Gage, w żadnej dziedzinie życia nie przynosi spełnienia, wpychając Cię w jeszcze gorszą biedę, chorobę i/lub zniewolenie.
Żyjemy ponadto w czasach w których bożkiem stała się natychmiastowa gratyfikacja.
To nas niestety jeszcze tylko dodatkowo pogrąża, ten kult natychmiastowej gratyfikacji.
Wystarczy jednak zmiana paradygmatu i uwolnienie się od starych i do niczego nieprzydatnych wzorców, aby szczęście, nieustające zdrowie i obfitość stanęła przed Tobą otworem.
Nikt nie mógł tego lepiej napisać.
Love you, Randy! 🙂
Dokładnie to zrobiłam (zmiana paradygmatu!) gdy pewnego dnia wzięłam do ręki wielki czarny foliowy worek i opróżniłam moje kuchenne szafki i lodówkę z niby-pożywienia.
Nawet ciężko nazwać to „pożywieniem”. Bo niczego wielce pożywnego tak naprawdę tam przecież nie było.
Mrożonki dań gotowych, biała mąka i ryż, cukier, słodzik, chemiczne przyprawy (vegeta, kostki rosołowe), żywność proszkowana i puszkowana, homogenizowana i sterylizowana, słodycze, napoje i gotowe soczki – to i wiele innego pseudożarcia poleciało do kosza.
No mercy!
Że co, że niby to jest hardkor? Hardkor to sprzedawanie ludziom przetworzonych produktów noszących nazwę „żywność” sugerującą, że będą ich one odżywiać.
Tymczasem odżywiają one głównie kieszeń producenta, a nie Twoje ciało.
Następnym natomiast hardkorem jest nabranie się na ten lep i kupowanie tego za własne, ciężko zarobione pieniądze.
Nutri…co?
W momencie robienia armageddonu w kuchennych szafkach nieprzydatnym dla mnie starym i szkodliwym wzorcem stała się wpojona mi swego czasu tradycyjna piramida żywieniowa (razem z mitami o tym co to znaczy „zdrowo się odżywiać”), a nowym wzorcem – podejście nutritariańskie: ile korzyści (w postaci substancji budujących zdrowie i odporność takich jak fitozwiązki, antyoksydanty, witaminy, enzymy i minerały) przypada na jedną kalorię tego co wkładam do swojego wnętrza i ile złotówek mnie taka jedna kaloria kosztuje, bo bardzo nie lubię być robiona w konia.
Nutritarianizm jako podejście do odżywiania zapoczątkował amerykański lekarz Joel Fuhrman w swojej książce „Eat to Live” (polskie wydanie ukazało się z tytułem „Jeść by żyć zdrowo”).
Filozofia nutritariańska opiera się na tzw. skali ANDI (Aggregate Nutrient Density Index). ANDI to Wskaźnik Gęstości Odżywczej, który ocenia produkty żywnościowe pod względem ich wartości odżywczych w sensie zawartości najważniejszych dla zdrowia człowieka substancji, a więc błonnika, fitozwiązków, witamin, minerałów, enzymów, antyoksydantów w skali od 1 do 1000.
Coś jak oktany w benzynie, ilość den w rajstopach, próba srebra lub złota, czy inna skala pokazująca nam ilość „cukru w cukrze”. 😉
W filozofii nutritariańskiej to nie makroskładniki odżywcze (białka, tłuszcze i węglowodany – odpowiadające za kaloryczność pokarmu) stanowią o przydatności zdrowotnej pokarmu, one mają bowiem tak naprawdę drugorzędne znaczenie.
Kluczowe dla naszego zdrowia są te substancje, które same w sobie kalorii nie mają – mikroskładniki odżywcze, czyli związki bez których nie byłby możliwy wzrost, naprawa, regeneracja, ochrona antynowotworowa, wytwarzanie energii i wiele innych funkcji fizjologicznych.
To ma sens! Czy można sobie wyobrazić człowieka mogącego dożyć spokojnej starości spożywając: odżywkę dla sportowców (czyste białko), biały cukier (czysty węglowodan) i smalec (czysty tłuszcz)?
Nie bardzo, prawda?
Mimo tego, że pożywienie to mogłoby dostarczyć 2000 kcal i zalecaną przez dietetyków ilość białka, tłuszczu i węgli.
Bez mikroskładników nie ma życia! I nie ma zdrowia czyli odporności na wszelkie choroby.
Oto tabelka z przykładowymi produktami: popatrz ile dziennie wrzucasz w siebie bezwartościowego dla Twojego organizmu pokarmu odżywiając się tradycyjnie (białe pieczywo, słodycze, napoje gazowane, nabiał, mięso, ziemniaki, a warzywa tylko jako symboliczny dodatek).
W stosunku do warzyw i owoców w tabelce podano wartości dla surowego pokarmu, weź pod uwagę zatem, że podsmażany na patelni szpinak nie będzie już miał 739 punktów w skali ANDI, a kompot z truskawek nie będzie miał ich 212.
Spora część witamin czy cennych fitozwiązków ulega zniszczeniu podczas obróbki cieplnej.
Żywność jednym słowem ma odżywiać. Jak sama nazwa wskazuje.
Koniec, kropka. Nie ma lipy.
Żadnych kompromisów. Przynajmniej nie na co dzień.
Święta czy rodzinne uroczystości to co innego, można sobie pozwolić i uświętować ten dzień.
Wyjątek od reguły jest OK, po to są święta.
Ale robić sobie święta codziennie – nie, nie i jeszcze raz nie!
Nota bene o tym też mówiła dr Dąbrowska na wykładzie: współczesne społeczeństwa byłyby o wiele zdrowsze gdyby nie robiły sobie świąt codziennie, spożywając produkty które dawniej spożywało się OD ŚWIĘTA: słodycze, ciasta, białe pieczywo, słone przekąski, mięso, napoje gazowane i alkoholowe itd.
Z pokarmów rekreacyjnych zrobiliśmy sobie pokarm codzienny.
To kompletne szaleństwo! Ale to właśnie robimy.
Moja babcia powiedziałaby w tym miejscu „w d*pach wam się poprzewracało od tego dobrobytu!” i miałaby świętą rację.
Za balowanie przez 365 dni w roku po jakimś czasie organizm wystawi jednak słony rachunek do zapłaty.
Nie licz na to, że będziesz sobie balować cały rok na jego koszt całymi latami i ujdzie Ci to płazem.
Nie ujdzie.
Natura ma swoje prawa, których nie przeskoczysz.
Zasada „umiaru we wszystkim” którą propagują mainstreamowe media niestety też nie działa.
Nie ma czegoś takiego jak jajeczko częściowo nieświeże.
Albo żywisz swoje tkanki pokarmem najwyższej wartości albo nie.
Jesteś 365 dni w roku zdrowy albo nie.
Dzisiaj zresztą mamy sytuację taką, że nawet święta nie są już takie świąteczne. Nie przynoszą już takiej frajdy jak za dawnych czasów, stały się jałowe i nijakie i wcale na nie nie czekamy z takim utęsknieniem, jak to onegdaj bywało.
Bo niby co tutaj można jeszcze wymyśleć?
Mięso? Jadamy trzy razy dziennie w takiej czy innej postaci (na obiad, w zupie, jako wędlina do chleba). No dobra, na święta można je inaczej upiec i co z tego?
Słodycze, cukier, ciasta? Sklepy są ich pełne i co rusz producenci wypuszczają jakieś kuszące nowości, kto Ci zabroni jeść codziennie, na święta też niby można kupić słodycze droższe (a najczęściej kupujemy te same, jedynie owinięte w „świąteczny” papierek z Mikołajem lub zajączkiem) albo ciasta jeszcze bardziej wymyślne i co z tego?
Białe pieczywo? Pierwsze białe bułki z oczyszczonej mąki czyli tzw. kajzerki upieczono dawno temu dla cesarza austriackiego (Keiser = cesarz), dzisiaj każdy może być cesarzem za psie grosze i mieć takie cesarskie, pachnące, chrupiące, cieplutkie białe bułeczki dzień w dzień i to całkowicie po taniości, dostępne w każdym pobliskim spożywczaku.
Na święta kupujemy po prostu więcej chleba na zapas, ale jakiś specjalny to on nie jest, zresztą mało kto się tam chlebem przejmuje, chleb to chleb, no może ten ciemniejszy zdrowszy i tyle.
Nie jest tak? W większości polskich rodzin tak właśnie jest!
W mojej też tak kiedyś było.
Ile kosztowały mnie codzienne święta?
Wcześniej przy rodzinie 2+2 tak jak u Michała schodziło mi na miesiąc 1800-2200 zł na jedzenie (w tym ok. 200-250 zł na same słodycze czyli podobnie jak u Michała).
Do tego ok. 150- 200 zł na miesiąc czyli też podobnie jak u Michała, zajmowały wydatki w pozycji „Opieka zdrowotna” (przez ostatni rok Michał na tę pozycję domowego budżetu wydał ok. 2386 zł, co wyliczyć można z jego publikowanych na witrynie raportów – dziękuję, Michale!).
Po zmianie stylu życia moje wydatki na jedzenie (ponieważ teraz kupuję już jedynie prawdziwe jedzenie) wynoszą 900-1200 zł miesięcznie, wydatki na pozycję „Opieka zdrowotna” przez ostatni rok (!) wyniosły u mnie tyle co kiedyś miesięcznie, niecałe 170 zł (zawartość mojej apteczki na dzień dzisiejszy: witamina C, chlorek magnezu, srebro koloidalne, węgiel lekarski, krople miętowe, jodyna, plastry. Koniec.).
Pojęcia wcześniej nie miałam o tym, że jedzenie ma znaczenie. Różnicy pomiędzy prawdziwym jedzeniem a produktem udającym jedzenie nie dostrzegałam, szłam „za tłumem” czyli kupowałam „to co wszyscy” albo to co wmówiła mi reklama, że muszę koniecznie spróbować.
Kierowałam się smakiem, ceną, oszczędnością czasu czy tradycją – temat nutritariańskiego wyciskania maksymalnej wartości zdrowotnej z każdej złotówki wydanej na gęstość odżywczą przypadającą na 1 kcal był mi obcy.
Odporność? Byłam jak większość ludzi przekonana, że wystarczy się suplementować by wzmocnić organizm (o czymś takim jak post Daniela jeszcze wtedy nie wiedziałam).
Nie kojarzyłam zresztą w najmniejszym stopniu dotykających nas infekcji z tym co jemy.
Nie byłam też świadoma tego, czego jestem świadoma dzisiaj: że mając silny system immunologiczny nie mielibyśmy najmniejszych nawet szans chorować na cokolwiek, nawet na katar.
Przecież na jesieni wszyscy chorują, bo jak wiadomo szaleje grypa, więc „to normalne”, prawda?
Teraz wiem, że normalne to jest być zdrowym cały rok!
Przewlekle, uporczywie i non stop zdrowym, nawet jak się stanie w kichającym i kaszlącym tłumie.
To tamci są odchyłami od normy.
Bo normą ZAWSZE jest zdrowie.
Jeśli urodziłeś się zdrowy to Twoim naturalnym stanem i naturalnym prawem jest być zdrowym przez całe życie!
A myśmy sobie dali po prostu wprogramować w umysły, że to „normalne” złapać grypę jesienią. Tymczasem to nie jest wcale normalne!
Normalne to jest wydawać na domową apteczkę 200 zł rocznie, a nie miesięcznie, zaś na jedzenie tysiąc złotych a nie dwa, tak w dużym uproszczeniu.
Jak teraz pomyślę, ile pieniędzy mi „popłynęło” przez te wszystkie lata to… eh, co tu dużo gadać…
Mądra Matka Polka po szkodzie! 🙁
Już pod koniec sierpnia korporacje farmaceutyczne zaczynają nas bombardować telewizyjnymi i radiowymi reklamami środków na grypę i przeziębienie, jakby oczekując tego, że zaraz kupimy – tak choćby na wszelki wypadek uzupełniając apteczkę, aby być w pełnym rynsztunku przed „atakiem grypy”.
I ludzie idą i kupują.
Mamy wprogramowaną w umysły mentalność ofiary: nie mam wpływu na „atakujące” wirusy, to muszę się zabezpieczyć lekami, bo jak mnie te wirusy dopadną to…
Lepiej wykupić indywidualną polisę od zachorowań, bo te raki i zawały teraz tak szaleją, że…
Ja swoją wykupioną w „starych czasach” polisę od ryzyka zachorowań na ileś tam chorób cywilizacyjnych i związanych z nimi zabiegów zlikwidowałam w zeszłym roku, na czym zaoszczędziłam do tej pory ponad 3 tys. zł!
Pozbyłam się mentalności ofiary. Opuściłam moją strefę komfortu.
Ale to było zbawienne dla dalszego ciągu całego mojego życia, w każdym jego aspekcie.
Gdybym tego wtedy nie zrobiła to nie byłoby mnie teraz tu w tym miejscu, nie pisałabym dla Was, a Wy nie moglibyście teraz czytać tego co dla Was piszę (korzystając z okazji bardzo dziękuję Wam za to, że mnie czytacie i komentujecie to co piszę!).
Więc jednak – było warto opuścić swoją strefę komfortu, pod każdym względem było bardzo warto.
To co Ty właściwie jesz i gdzie to kupujesz?
W komentarzach prosiliście aby opisać jak żywię się na co dzień. To, że tanio to już wiadomo 😉
Gdzie kupuję to co jemy całą rodziną? Tam gdzie mam pod ręką. Nie mam co prawda jakiejś szczególnej fobii na tle „organicznego” jedzenia i nie szukam z obłędem w oczach warzyw koniecznie niepryskanych, ale ZAWSZE wtedy gdy MAM wybór pomiędzy pryskanymi i organicznymi wybieram rzecz jasna te drugie.
Z tych pierwszych usuwam pozostałości pestycydów za pomocą roztworu wodnego o wysokim pH. Wychodzę z założenia, że lepiej zjeść warzywo konwencjonalnie uprawiane aniżeli żadne. Po stanie zdrowia moim i członków rodziny widać, że jest to założenie słuszne.
Mam też skromną hodowlę własną: szczypiorek, różne zioła, stewię w doniczkach, trawę pszeniczną, zaś odkąd mamy też niewielki ogródek przy domu, to w ogródku pomidory, ogórki, różne sałaty i paprykę – wcześniej uprawialiśmy co nieco na balkonie.
Zbiory na razie marne, jesteśmy początkującymi ogrodnikami, ale sama frajda jest olbrzymia. No i bez chemii! 😉
Oczywiście na bieżąco hoduję też kiełki, to łatwe, szybkie i dużo tańsze niż kupować sklepowe.
Zaprzyjaźniłam się też z dwoma działkowcami – wystarczyło pogadać i wyrazić chęć zakupu ich płodów rolnych, bardzo chętnie się zgodzili, a ceny u nich zacne (czasem ułamek ceny rynkowej), czasem wpadnie nawet coś za darmo (na zasadzie przyjedźcie i pozbierajcie jabłka co spadły, bo jak nie to się zmarnują, a szkoda).
Jeden ze znajomych ma rodzinę na wsi i czasem przywozi nam jakieś warzywa albo wiejskie jajka, mleko prawdziwe prosto od krowy kupuję świeże od rolnika (7 zł/5l) albo z mlekomatu (3 zł/1l), robię z niego zsiadłe, jogurt albo domowy twarożek.
Resztę kupuję tam gdzie się da: w pobliskim warzywniaku, na targu, czasem w markecie.
Nie wszystko zresztą można dostać lokalnie, cytryn na przykład zużywam bardzo dużo, a one u nas nie rosną. Choć generalnie tropikalnych owoców kupuję raczej niewiele (więcej kupuję ich zimą, np. cytrusy), wolę sezonowe krajowe (tych jem więcej latem).
Migdały i orzechy, suszone owoce i nasiona, ksylitol, kasze, płatki, mąkę na chleb a także sodę oczyszczoną do użytku domowego kupuję zawsze tanio hurtem w dużych (np. kilogramowych) opakowaniach (to się nie psuje tak szybko), sporo kupuję przez internet.
Miód z pobliskiej pasieki mam na telefon (28 zeta za duży słój, kilka rodzajów do wyboru), bartnik lokalny ogłaszał się na Allegro i w ten sposób na niego wpadłam.
Gdy mam wybór wolę rzecz jasna wszystko ekologiczne, ale nie rozdzieram szat gdy certyfikatu eko na opakowaniu nie ma.
Unikam przetworzonej „zdrowej żywności” (makarony, paszteciki, „zdrowe” słodycze i inne jakieś cuda).
Generalnie lubię hurt bo to oznacza taniość. 🙂 To co można (czyli to co się szybko nie psuje) zawsze więc kupuję w dużych i tanich opakowaniach.
Również w Rossmanie mają spory wybór ekologicznej żywności i czasem bardzo dobre promocje, mają też dobrej jakości naturalne kosmetyki z serii Alterra w znakomitych cenach (np. szampon czy odżywka do włosów ostatnio 6,99/200ml).
Jednak temat jak oszczędzać na kosmetykach i środkach czystości używając tanich naturalnych zamienników to temat na osobny wpis.
A naprawdę na tym zaoszczędzić można w skali roku bardzo dużo, w tej chwili podobnie jak w pozycji „Opieka zdrowotna” moje wydatki na kosmetyki i środki czystości stanowią dosłownie ułamek tego co wydawałam kiedyś. Dziś jednak mowa o jedzeniu.
U mnie nie ma dnia bez sałatki. W takiej czy innej formie sałatka musi być!
Nawet jeśli to koktajl (dodanie nawet sporej garści szpinaku do kotajlu nie zmienia wbrew pozorom jego smaku). Zielonolistne rządzą jednym słowem i w moim menu znajdują się codziennie: rozmaite kapusty, sałaty, brokuły, brukselka itd. Czasem jako dorosłe osobniki, czasem jako kiełki.
Latem nie mam dylematu czy jeść na surowo czy gotowane, po prostu gotowanego w upalne dni nie bardzo się chce. Natomiast zimą więcej jest zup, warzyw na parze lub duszonych (czasem z brązowym ryżem).
Nabiału jadam niewiele, domowy twarożek lub nabiał naturalnie fermentowany, mleko biorę jak wspomniałam od rolnika, czasem jakieś wiejskie jajko wpadnie, masła kupuję niewiele, najczęściej z mleka od krówek które pasły się trawą.
Za mięsem już jakoś nie tęsknię 😉 zresztą w skali ANDI nie ma ono mi wiele do zaproponowania. Ryba okazjonalnie się trafi (szczególnie latem jak jadę nad morze to nie odmówię sobie takiej „świeżo z morza”, oczywiście też w wigilię).
Pieczywa jadam niewiele, tylko swojej roboty na naturalnym zakwasie, piekę więcej na zapas i od razu po wystygnięciu mrożę przekrojone na pół bochenki, wtedy nie wymagają odmrażania w piekarniku, a są po odtajaniu jak świeżo wyjęte z pieca. 🙂
Ponieważ nie lubię (i z uwagi na pracę nie bardzo mogę) spędzać przy garach za wiele czasu, wszystko co szykuję musi być ekspresowe (na max. 15-20 minut mojej roboty w sensie fizycznego zaangażowania).
No i nie obciążać mi domowego budżetu, a mieć wysoki punktaż ANDI, bo tu nie ma lipy, ja karmię swoje ciało, czyli jak mówił Jim Rohn – jedyne miejsce jakie mam do życia.
Tanio nie może więc w tym wypadku oznaczać mało odżywczo.
I nie oznacza!
Jak widać – da się. 🙂
Warzywa korzeniowe (marchew, buraki), warzywa kapustne, ogórki, sałaty, nasiona na kiełki (zbawcze zwłaszcza w środku zimy), cebula i czosnek, strączkowe – to wszystko jest dostępne w zasadzie cały rok i przy tym tanie, bo obciążone bowiem zwróćcie uwagę niskim podatkiem VAT 5% a nie 23% jak np. słodycze czy kawa: to premia podatkowa od państwa za Twoje mądre pokarmowe wybory, bo nie będzie ono musiało potem inwestować w Twoje leczenie z różnych chorób jak będziesz jadł warzywa i owoce.
Czyli znowu mam to co lubię najbardziej – przyjemne z pożytecznym, bo premia podatkowa to coś, co misie owszem lubią i to bardzo. 😉
Raczej nie kupuję na siłę warzyw pozasezonowych, bo w zasadzie każda pora roku ma coś do zaoferowania.
Rzecz jasna najciężej jest zimą, ale i wówczas można podratować się kiełkami albo zapasami które zamroziliśmy lub schowaliśmy do słoików (unikam kupowania słoikowanej gotowizny, nawet do tartych buraczków jest dodany wszędobylski cukier lub syrop fruktozowo-glukozowy, ja je natomiast robię z odrobinką ksylitolu na zimę, ponieważ cukru u mnie w domu niet, ma bana na wieczne czasy).
Gdy coś robi się drogie (bo mija sezon) to przerzucam się na coś tańszego sezonowego. Kalendarz sezonowości warzyw i owoców znajdziesz tutaj.
Zbawienne dla naszych zdrowych jelit probiotyki czyli kiszone warzywa robię w domu, nie zabiera to wiele czasu, kiszą się same, a buraki, kapusta czy ogórki nie są drogie.
Czasem nastawiam kiełki na rejuvelac. Przetworów nie robię dużo (czasem jakieś tarte buraczki, kiszonki na zimę albo domowa konfitura na ksylitolu), niektóre rzeczy mrożę (np. papryka, która zimą osiąga bajońskie ceny, a z owoców maliny i borówki).
Filiżanka kawy, kieliszek alkoholu, kromka białego pieczywa czy szklaneczka napoju gazowanego zarezerwowane są na bardzo wyjątkowe okazje (święta, uroczystość rodzinna), podobnie jak cokolwiek zawierającego cukier (w domu szybkie i zdrowe ciasta i desery robię sama, bez grama cukru, przepisy znajdziesz tutaj).
Unikam zresztą tych pokarmów i napojów ponieważ od razu mój organizm reaguje. Odzwyczaił się już od „tych rzeczy” 😉
Pamiętacie wasz pierwszy w życiu kieliszek czystej wódki? Wasz pierwszy wzięty do ust papieros?
Albo pierwszą w życiu kawę?
No to takie ja mam mniej więcej uczucia: paskudztwo, kurczę jak ja mogłam całymi latami…. no nie do wiary po prostu… 😉
Moja piramida żywieniowa wygląda podobnie jak proponuje to dr Fuhrman (choć latem jak wspomniałam dużo więcej darów natury spożywam na surowo, a zimą więcej na ciepło): podstawa mojego żywienia to różnokolorowe warzywa (Fuhrman zaleca 50% surowe 50% gotowane, z naciskiem na zielonolistne i bez wysokoskrobiowych jak np. ziemniaki bo te się nie wliczają tutaj).
Warzywa i owoce spożywam również w postaci pitnej (świeżo wyciskane soki czy koktajle) – dodam, że zakup wyciskarki wolnoobrotowej bardzo szybko mi się zwrócił!
Soki warzywno-owocowe robię podobnie jak pieczenie chleba: wyciskam zbiorczo hurtem na cały dzień, dodaję płaską łyżeczkę na litr antyoksydanta i witaminizatora w postaci kwasu L-askorbinowego w proszku, dzięki czemu soki zachowują świeżość w lodówce na 24-48 godzin, wlewam do szczelnych butelek szklanych, dziecku zaś daję sok w stalowym termosie do szkoły.
Następnie owoce i strączkowe, dopiero potem zbożowe produkty pełnoziarniste, orzechy i nasiona oraz zdrowe tłuszcze.
Produkty odzwierzęce 1-2 razy w tygodniu lub rzadziej. Pokarmy i napoje rekreacyjne – od wielkiego święta czyli okazjonalnie.
Dwa razy w roku robię dłuższy post Daniela + kilka dodatkowych „przypominajek” gdy tylko czuję, że „spadają mi osiągi” – to dla mnie znak, że czas podnieść wydajność systemu czyli oczyścić układ spalania, wydechowy i napędowy, naładować akumulator itd. 😉 – że pozwolę sobie znów nawiązać do terminologii motoryzacyjnej.
Bo przecież nie żyję w szklanej bańce. Mieszkam w mieście, codziennie wdycham pełne rozmaitego paskudztwa powietrze, a i zjeść konwencjonalnie uprawiane jarzyny czy owoce też się przecież trafi.
Więc oczyszczanie to nie jakaś fanaberia lecz czysta konieczność i – nie będę ukrywać – czysta przyjemność jednocześnie.
Zawsze bowiem po tym czuję się jak nowo narodzona (dzieci nie, bo postu Daniela im nie wolno, natomiast na podniesienie odporności u dzieci polecam książkę dra Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci, by były odporne na choroby” – metoda działa! Chorowitemu wcześniej synkowi uratowałam jak już wspomniałam migdałki przed wycięciem).
Gdy organizm jest czysty i odżywiony „wysokooktanowym” pokarmem to zaczynają dziać się cuda.
Prawdziwa magia.
Podnosi się energia, podnosi się odporność na stres, regulują się wszelkie hormony, skóra nabiera wyjątkowej jędrności i promienności więc nie potrzebuje aż tylu kremów, oszczędzamy też wtedy wyjątkowo sporo pieniędzy, bo wtedy je się jedynie warzywa i niektóre owoce i nic więcej.
Do oporu ale tylko warzywa. I to głównie te krajowe i tanie: korzeniowe, kapustne, kiszonki itd.
Oprócz tego, że taki styl życia nam daje dodatkowe oszczędności pieniężne w skali roku, to daje nam też korzyści zdrowotne jakie trudno przeliczyć na pieniądze.
Wydłużenia życia i poprawy jego jakości trudno bowiem przeliczyć na pieniądze.
To wartości bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą 😉
Dodatkowa korzyść – czas
Co byś zrobił gdyby Twoja doba miała zamiast standardowych 24 godzin aż 26 lub 27? A co byś powiedział na 28? Jak wykorzystałbyś ten dodatkowy czas?
Wszyscy narzekają, że „doba jest za krótka”. Wszyscy cierpią na permanentny brak czasu! Nie, kochani, to nie doba jest za krótka, tylko my za długo śpimy.
Sen jest bardzo ważny i jest naszym „wewnętrznym lekarzem” i strażnikiem zdrowia. Jednak zdradzę przy okazji mały sekret: regularnie oczyszczając ustrój z toksyn i odżywiając się nutritariańsko – spada fizjologiczne zapotrzebowanie na sen.
Organizm nie tylko poprawia wchłanianie tego co dostaje, ale też nie musi przeznaczać energii na trawienie i metabolizowanie niewłaściwego jedzenia czy w ogóle bronienie się przed tym co mu robisz, ani też na odżywianie złogów (lub nie daj Boże pasożytów) i oddaje Ci niezużytą energię z powrotem – proszę, mnie niepotrzebna.
Możesz ją wykorzystać do czego żywnie Ci się podoba.
Ja kiedyś mogłam jak to mówią „spać za pieniądze”, osiem godzin było mi mało, z wytęsknieniem oczekiwałam zawsze weekendu (nareszcie można dłużej pospać!), po otwarciu zaś rano oczu pierwszą rzeczą po jaką sięgałam była kawa.
Bez tego ani rusz.
Teraz wystarczy mi 5-6 godzin snu (tuż po zakończeniu oczyszczającego postu zapotrzebowanie skraca się nawet do 4-5 godzin), a kawy absolutnie nie potrzebuję do niczego, bo otwierając po przebudzeniu oczy mam od razu jasność umysłu i „powera” lepszego, niż jakbym wypiła dużą butlę Redbulla.
Mój dzień obecnie zaczynam nie od kawy, lecz od szklanki czystej wody lub wody z wciśniętą połówką cytryny.
Podsumowując bilans korzyści i strat jest następujący.
Korzyści:
– podniesienie energii życiowej i sprawności seksualnej;
– naturalna odporność na zachorowania na cokolwiek (od kataru po nowotwór);
– wydłużenie doby (więcej czasu można przekuć na więcej pieniędzy lub na więcej przyjemności, w zależności od zapotrzebowania);
– likwidacja indywidualnie wykupionych polis ubezpieczeniowych związanych z ryzykiem zachorowania;
– oszczędności na kosztach utrzymania (żywność, kosmetyki i środki czystości);
– dodatkowe pieniądze oszczędzamy na lekach i suplementach, bo stają się zbędne;
– dodatkowo dostajemy premię podatkową od państwa (kupujemy towary nisko opodatkowane) i odciążamy je od kosztów naszej opieki zdrowotnej teraz i w przyszłości;
– przestajemy bać się „starości” i łączyć ją ze straszliwymi chorobami!
To korzyści dające tak lubianą przez wszystkich NATYCHMIASTOWĄ gratyfikację. Ale jest jeszcze
– gratyfikacja odroczona: przedłużenie życia – w dodatku w stanie przewlekłego, nieustającego i niczym niezmąconego zdrowia.
Straty:
– wyjście ze swojej strefy komfortu (boli, ale się opłaca!)
– pozbycie się wprogramowanych w umysł uwarunkowań, przekonań i mitów (niełatwe, ale możliwe i przynosi wymierne korzyści w wielu dziedzinach życia)
Z perspektywy czasu powiem tak: wszystko musi być na swoim prawidłowym miejscu i wszystko ma swoją skalę ważności/pilności.
Nutritarianizm mogłabym przyrównać do genialnego systemu GTD (Getting Things Done – system zarządzania czasem), ale w stosunku do tego co wkładamy do środka jako nasze paliwo.
Czyli najpierw najpilniej musimy dostarczać do organizmu najważniejsze: warzywa zielonolistne, potem warzywa twarde w różnych kolorach, potem owoce, potem zboża, orzechy i nasiona, na samym końcu produkty odzwierzęce (oczywiście jeśli jesteś zagorzałym weganinem pomiń je).
To co dała nam natura – ma pierwszeństwo przed czymkolwiek innym, bo to jedynie tam umieściła ona cenne dla naszego zdrowia, życiodajne i chroniące nasz system immunologiczny substancje.
To co wytworzył czy przetworzył człowiek – już jest tylko mierną tego namiastką, nie jest i nigdy nie będzie tym idealnym i kompatybilnym pokarmem dla naszego ustroju (również będącego nota bene dziełem natury, a więc podlegającego Jej Niezmiennym Prawom).
Bo natury zastąpić w produkowaniu żywności jeszcze nie umiemy.
Potrafimy latać na Księżyc i gadać ze sobą bez kabla na tysiące kilometrów, ale nie umiemy jeszcze wziąć tyle i tyle witamin, tyle wody, tyle minerałów, tyle błonnika i wyhodować sobie z tego zlepka truskawkę czy marchew.
Takie umiejętności posiada jedynie Matka Natura.
Zatem korzystajmy z tego co nam daje, a sami zajmijmy się swoją robotą korzystając z tego, że nam się magicznie o kilkanaście procent wydłużyła doba!
Do zdobycia są kolejne planety, do wymyślenia kolejne wspaniałe wynalazki.
Niech każdy robi to co umie najlepiej – natura niech robi dla nas papu, a my jak śpiewał ongiś Wojtek Młynarski – róbmy swoje czyli cieszmy się (zdrowym i nieustająco szczęśliwym) życiem.
I tego Wam wszystkim z całego serca życzę! 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Aga napisał(a):
Jestem pod wrażeniem. Też kilka lat temu pozamieniałam płatki śniadaniowe dzieciom na zdrowe śniadania – to się naprawdę da zrobić !
Tylko bogatych stać na tanie jedzenie bo potem muszą dużo wydawać na lekarzy. Pozdrawiam – Aga
maria napisał(a):
Witam, pisałaś aby nie jeśc migdałów ze skórą, czy to dotyczy orzechów laskowych i włoskich?Moczę orzechy, jadłam ze skórą ze względu na błonnik.:(
Marlena napisał(a):
Orzechy to ja też jadam ze skórką. Skórka w migdałach jest dosyć twarda i pozbyć się jej łatwo, dużo łatwiej niż z orzechów.
Inka napisał(a):
Ja mam stary zelmerowski robot do mielenia mięsa z przystawkami do wyciskania soków. Zawsze myślałam, że tylko miękkie owoce i warzywa. Okazało się że marchew, burak i seler znakomicie się odciska. Więc zamiast wolnoobrotowej wyciskarki mam tę, (nowe są za 350 zł) i też dzieciakom podaję rano do picia. Śniadanko jak znalazł. Polecam, lepsze spanie, lepsze działanie w ciągu dnia, lepsze myślenie.
Michał napisał(a):
Hej Marlena,
Ależ ja lubię tak obszerne artykuły. Kopalnia wiedzy 🙂 Cieszę się, że udało mi się „wywołać Cię do tablicy” i dziękuję Ci za zlinkowanie do mojego bloga.
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Hej, Michał! Bardzo dziękuję za odwiedzenie mojego bloga i zostawienie komentarza 🙂
Cieszy mnie niezmiernie, że podobają Ci się moje artykuły, pozdrów ode mnie Pata przy najbliższej okazji, on jest moją inspiracją podobnie jak dla Ciebie, więc ma w Polsce już dwóch zagorzałych fanów 🙂
Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie!
Michał napisał(a):
Hej Marlena,
Z przyjemnością pozdrowię 🙂 Wybierasz się może na BFG? Będzie okazja się poznać osobiście?
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Hej, Michał! Dzięki 🙂 Jeszcze na sto procent nie wiem czy tam będę, ale całkiem niewykluczone, że tak. Miło mi będzie poznać Cię osobiście.
Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie!
grazia napisał(a):
Wreszcie prawda!!!!!!Coś wspaniałego!
jadwisia napisał(a):
a czy mogłabyś powiedzieć gdzie zaopatrujesz się w mleko? byłabym wdzięczna za odpowiedź na maila, dzięki 🙂
Marlena napisał(a):
Jadwisiu napisałam w artykule: biorę z mlekomatu albo od rolnika (on ma taniej, ale trzeba wziąć 5 litrów na raz). Ogólnie nie spożywam dużo mleka ani jego przetworów.
jadwisia napisał(a):
tak,widziałam – chodziło o kontakt do tego rolnika jeśli to możliwe 🙂
Marlena napisał(a):
A to Męża muszę zapytać bo to on po to mleko jeździ, jakaś miejscowość pod Elblągiem ale dokładnie nie powiem, zapytam.
Ania napisał(a):
Witam,
jak zwykle fajny artykuł 🙂
mam 2 pytania:
1) czy orientujesz się, czy „baby” szpinak pakowany w plastikowe torebki w sklepach ma taką samą wartość jak szpinak prawdziwy warzywniakowy? Oczywiście staram się kupować warzywniakowy ale nie zawsze jest dostępny zatem czasem sięgam po ten sklepowy „baby”…
2) czy kwas Laskorbinowy po wsypaniu do szklanki wody po 10-20h ma takie same właściwości? do jakiej max temperatury można go wsypywać, żeby nie stracił właściwości?
Z góry dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam,
Ania
Marlena napisał(a):
Aniu, prawdopodobnie tak a może nawet „baby” ma więcej niż dorosły. Witaminę C najkorzystniej od razu po rozpuszczeniu wypić. Utlenia się ona w temp. z tego co pamiętam 50 czy 60 stopni, więc woda musi być ledwo letnia albo zimna.
Ania napisał(a):
Dziękuję za błyskawiczna odpowiedź 🙂
Z tym baby szpinakiem, to mnie zdziwiłaś. Pozytywnie na szczęście.
Wracając do kwasu Laskorbinowego, to rozumiem, że nie ma sensu wsypywanie dziecku łyżeczki kwasu Laskor do dzbanka picia na cały dzień?
Marlena napisał(a):
Aniu, ja wypijam od razu, ale robię wyjątek dla soków – witaminizuję je i wstawiam do lodówki.
Aga napisał(a):
też zamierzam dzieciakom do bidonów do szkoły dawać, zastanawiam się też nad dodatkiem chlorku magnezu ale raczej bedzie to sam kwas askorbinowy a magnez zew. w końcu dzieci uczace sie mają ogromne potrzeby a zjadanie tony gorzkiej czekolady i picie kakao jednak nie wystarczy.
Marlena napisał(a):
Chlorek magnezu ma paskudny smak, zatem zewnętrznie to najlepszy wybór, tym bardziej, że transdermalnie wchłania się z pominięciem traktu jelitowego czyli bezstratnie.
jola napisał(a):
podziwiam pracowitość i zapał w szerzeniu wiedzy! I życzę wytrwałości na obranej drodze!
hania napisał(a):
Dziękuję z całego serca za ten wspaniały artykuł. Obserwuję Twój blog już od jakiegoś czasu i bardzo zaraziłaś mnie swoim podejściem do życia (za co jestem Ci wdzięczna). Ja dopiero zaczynam swoją przygodę ze zdrowym stylem życia. Mam nadzieję, że wystarczy mi sił i samozaparcia aby wytrwać…
Pozdrawiam
ps. ciekawe dlaczego lekarze nie zaczynają leczenia wszelakich chorób od zmiany diety…? Na kłopoty z tarczycą dobrze jest żywić się bezglutenowo i nikt o tym nie mówi (czyt. lekarze)!
Szybkie gotowanie napisał(a):
Hania – bo prościej i szybciej wypisać receptę na daną dolegliwość…
Miałam szczęście trafić na genialnego lekarza internistę (ze specjalizacją z dietetyki), który przy okazji kontrolnych badań wypytał mnie szczegółowo również na temat odżywiania. Lekarz skrytykował obecną piramidę żywienia, promowaną w mediach, opartą m.in. na nabiale i produktach zbożowych… Doradził jak się powinnam odżywiać, co zmienić… Taki lekarz to skarb i wiem, że do innego już nie pójdę 😉
Anna napisał(a):
Dziękuję, że mnie Pani motywuje w walce o zdrowe życie. Zaglądam tu często – tyle tutaj dobrej energii:)) No i napisane po polsku = poprawnie językowo, przejrzyście, bez błędów, co obecnie rzadko się zdarza na blogach:) Miło się czyta a jeszcze milej stosuje Pani porady. Jestem biologiem i z grubsza wiem :), co w trawie (w biochemii, w fizjologii) piszczy – robi Pani kawał dobrej roboty docierając do ludzi z tymi treściami. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Anno za odwiedziny i za ten komentarz i pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie!
Anna napisał(a):
A zamiast wspomnianego deseru „Monte” polecam krem z banana zmiksowanego z kakao (można dodać ksylitolu). Pycha:)
Marlena napisał(a):
Ja rozgniatam awokado – pyszności i zdrowotności gotowe w 3 minuty, a awokado z bananem razem rozgniecione (+kakao i odrobina miodu) też smaczniutkie że hej 🙂 Przepis na ekspresowy krem czekoladowy podawałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/czekoladowy-krem-gotowy-w-3-minuty/
Aga napisał(a):
jeszcze lepszy karob jest juz słodki ale jakby było mało to polecam ksylitol
Szybkie gotowanie napisał(a):
Witaj! Bardzo ciekawy i pouczający wpis.
Odżywiam się różnie, czasem mnóstwo strączków, past do chleba, domowy chleb, a czasem, najczęściej w weekendy, więcej grzeszków (uwielbiam czekoladę, robię ciasto drożdżowe czy jakieś mięso). Nie popadam w obsesję odmawiania sobie jakiegoś składnika, dzięki temu nie mam później napadów na niezdrowe jedzenie.
Jestem w trakcie czytania książki J.Fuhrmana (Jeść, aby żyć). Zawiera mnóstwo ciekawych informacji. Nie wiedziałam np. że w 100 kcal brokuła jest więcej białka niż w 100 kcal steka! Jak przeczytam książkę, na pewno zamieszczę u siebie recenzję ze zdjęciami.
Michał napisał(a):
Doskonały artykuł. Dzięki
Aga napisał(a):
Bardzo fajny blog. Jednak ja bym nie traktowała tej piramidy żywieniowej jak wyroczni, bo takich odkrywczych książek jest masa a w każdej z nich inne zalecenia. Myślę, że do każdego produktu powinno się podejść indywidualnie. Ciężko jest mi zrozumieć, dlaczego w tej tabelce nie ma żadnej z kasz. Rozumiem, że zakwaszają organizm ,lecz można chyba uzyskać coś w rodzaju balansu? Kasze zawierają całą masę cudownych składników i nie potrafiłabym się ich wyrzec. Córka jest przeziębiona i właśnie będę jej gotować kaszę jaglaną z suszonymi owocami bo ta kasza dawniej była stosowana jako naturalny lek właśnie i na podnoszenie odporności. ponadto też pomaga oczyszczać organizm z toksyn. a dla eksperymentujących ze słodkościami polecam melasę trzcinową.
Marlena napisał(a):
Aga kasze są – trzecie pięterko. Zamiast melasy użyj miodu, jest mniej przetworzony i zawiera więcej cennych substancji i enzymów.
Aga napisał(a):
Właśnie dotarłam do wpisu o kaszy jaglanej-super, że nie zakwasza-od dzisiaj jemy tylko ją:) Miód mniej przetworzony ale melasa ma więcej cennych składników, choć jej smak jest,mówiąc delikatnie,dość oryginalny.No chyba,że mamy miód z pyłkiem kwiatowym lub propolisem, ale to dość kosztowne.
Asia napisał(a):
Eh Marlenko, nic dodać nic ująć:)
Kolejny raz wielki pokłon w Twoją stronę. Zarażasz dziewczyno i chwała Ci za to:)
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Asiu, pozdrawiam gorąco!
ekolokalnie.pl napisał(a):
świetny tekst! oczywiście udostępniamy link dalej na naszym fanpage!
zdrowo pozdrawiamy 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję i pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie! 🙂
ekolokalnie.pl napisał(a):
apropo dlaczego tak nisko w skali ANDI występuje oliwa?
Marlena napisał(a):
Ponieważ to jest sam tłuszcz: zawartość witamin, błonnika, minerałów, fitochemikaliów czy enzymów jest niewspółmiernie mała w porównaniu do surowca z którego powstał (oliwki). Podobnie jak siemię lniane vs olej wyciśnięty z siemienia. Ten ostatni nie ma już błonnika, nie ma już cennych lignanów, jest za to koncentratem kwasów tłuszczowych Omega-3.
Marta napisał(a):
Oleje nie mają innych substancjo odżywczych niż sam tłuszcz, ale to nie znaczy że nie powinno się ich jeść. Po prostu dobrze jest wybierać najlepsze źródła tłuszczu (jeśli zjemy go wystarczająco z orzechów ziaren, awokado, ew ryb to w sumie wystarczy) i dodawać odpowiednie ilości – czyli np. sos do sałatki z 1-2 łyżkek oleju lnianego to dziennie zaspokojone zapotrzebowanie na tłuszcze, jeśli jemy małe ilości ziaren i orzechów
Marlena napisał(a):
Zgadza się, Marto. Tłuszcze są nam potrzebne, ale wyłącznie te „dobre”. Optymalnie jest jeśli zjadamy je z pokarmów całościowych, a nie w postaci wyizolowanej (oleje).
Sylwia napisał(a):
Pani Marleno czy może Pani zdradzić w jaki sposób przekonała Pani dzieci do zmiany diety u mnie jakoś trudno wprowadzić zdrowe pokarmy. Pozdrawiam Sylwia
Marlena napisał(a):
Po pierwsze wyrzuciłam z domu wszelkie paskudztwa. Nie ma i nie będzie. No i wytłumaczyłam dlaczego i w jaki sposób jest to dla nas szkodliwe. Moja latorośl tak się tym moim wykładem przejęła, że teraz to on stał się adwokatem zdrowia w klasie i potrafi powiedzieć koledze na przerwie, że ten jedzony właśnie batonik jest szkodliwy dla zdrowia. Po prostu stał się bardzo świadomy tego, że to co wkładamy do buzi albo daje nam zdrowie albo je odbiera.
Poza tym należy zadbać o to, by to nowe jedzonko było smaczne, mój syn nie tęskni już za jedzeniem ze starych czasów.
molooko napisał(a):
Te wydatki 900-1200 zł miesięcznie to dotyczą całej 4osobowej rodziny? ;o
Marlena napisał(a):
Czy wyczuwam sarkazm w Twoim zapytaniu czy tylko mi się wydaje? 😉 Przeczytaj ze zrozumieniem jeszcze raz cały artykuł i się dowiesz. 🙂
molooko napisał(a):
Wydaje Ci się. Przeczytałem, ale serio nadal nie ogarniam, odpowiesz?
Marlena napisał(a):
Mam dwoje dzieci i męża, czyli skład jak u Michała.
molooko napisał(a):
No to podziwiam, ja sam wydaję prawię połowę tego co Ty. Chyba masz bardziej konkurencyjne warzywniaki w okolicy ;P
Marlena napisał(a):
Mam dwa w okolicy, jeden droższy a drugi nieco tańszy. Na więcej osób te koszta inaczej się rozkładają niż na jedną.
Marta napisał(a):
Ja jestem pełna podziwu. Ja żywię się raczej zdrowo, ale wydaję na dwie osoby ok 1000 zł miesięcznie tylko na jedzenie. Myślę, że latem będzie lepiej, bo rodzice mają działkę na której mogę uchodować sobie trochę zieleniny, do tego własne owoce…
Luna napisał(a):
1. Jak się gotuje na więcej osób to jednostkowo wychodzi taniej niż robienie tego samego dla jednej osoby. 2. Moim zdaniem jak sie kupuje nieprzetworzone to wychodzi taniej niż przetworzone, choćby głupie śledzie za 6zł zł mamy albo 6 matiasów albo pojemniczek śledzi w sosie, gdzie są tylko 2 płaty i dużo chemicznego sosu. Kupuje matiasy, sama robię zalewę i mam na 3, 4 śniadania zamiast 1, a i zdrowsze bo wiem co dałam do zalewy. 3. Jak ktoś chce oszczędzać polecam własne przetwory robione w sezonie, np maleńki kartonik przecieru poidorowego(nie pisze o koncentracie) kosztuje 3 zł, dlatego zawsze sama robię przeciery (u mnie jeszcze taniej bo mam własne ze szklarni) ale i z warzywniaka wychodzą duuużo taniej niż sklepowe. Podobnie np. jak mrożonki, wiśnie, truskawki, fasolka, które w sklepach wychodzą bardzo drogo, a są niekłopotliwe w uprawie – można je mieć prawie darmo. Potem te wszystkie słoiki i mrożonki są i już się na nie nie wydaje pieniędzy, ani nie traci czasu na latanie po sklepach 4.Polecam też kupowanie hurtem od rolnika, ja zamawiam raz na jaki czas worek ziemniaków, buraków, cebuli, marchwi, jabłek a nawet, pół świni, mleko, jaja, drób – rolnik zadowolony bo sprzeda drożej niż do skupu, a ja kupuję taniej niż w detalu na mieście… a jak ktoś narzeka na przechowywanie, polecam obniżyć temperaturę w domu, u nas ok 15, jest zdrowiej, taniej i warzywa się lepiej przechowają 😉
Paula napisał(a):
Ja też bym bardzo chciała zacząć tak się odżywiać i moją rodzinę ale powiem ci szczerze że te 900 zł mnie przeraża. Ja też mam 4 osobową rodzinę i jak na razie na żywność jak nazwijmy to „jedzeniopodobne” wydaje od 400-600 zł mies. i to też muszę stawać na rzęsach żeby na to jedzenie było 🙁 Więc wciąż uważam że to zdrowie mimo wszystko dużo kosztuje
Marlena napisał(a):
Ależ wcale nie musisz aż 900 zł wydawać, Paulo. Naprawdę wszystko zależy od wyboru produktów. Są produkty droższe i tańsze, nawet pomidory można np. kupić malinówki po 6 zł albo luzem standardową odmianę za połowę tej kwoty. Tak samo np. migdały – w Biedronce są bardzo tanie ale ja gustuję akurat w hiszpańskich, więc mimo iż muszę w sklepie ze zdrową żywnością zakupować je dużo drożej niż te z Biedronki to kupuję hiszpańskie ponieważ mój budżet mi na to pozwala. Podobnie z zakupem warzyw – czasem mam lenia i idę do droższego warzywniaka bliżej domu niż do drugiego (tańszego!) ale nieco bardziej oddalonego. Gdybym nie kierowała się za każdym razem takimi szczegółami to pewnie wcale nie wydawałabym aż 9 stów tylko sporo mniej.
Olka napisał(a):
Hej. Bardzo fajny artykul. Tylko jedno mnie bardzo zdziwilo, w skali Andi oliwa z oliwek ma tylko 2 pkt?Mieszkam obecnie we Wloszech i tutaj jest ona uznawana za bardzo zdrowa…
Bartłomiej Jakubowski napisał(a):
Nie myślałem, wcześniej o jedzeniu w ten sposób. Rzeczywiście czas na zmianę paradygmatu. Rezygnacja z wielu przyjemności: kawy, cukru, gotowych fixów, zupek itp. to wielka próba i mam nadzieje, że mi się uda.
Od kilku miesięcy wraz z żoną sprawdzamy etykiety i produkty z cukrem na pierwszych 3 miejscach odrzucaliśmy. Podobnie z innymi produktami, wszczególności wędliny i nabiał.
Twój blog oczywiście trafia do moich ulubionych.
Marlena napisał(a):
Hej, Bartłomiej! Dziękuję, że odwiedzasz mojego bloga i bardzo się cieszę, że postanowiliście zmienić styl życia na zdrowszy i bardziej świadomy. Gratulacje i tak trzymać! Pozdrawiam bardzo serdecznie 🙂
Aga napisał(a):
Witam! Wspaniały artykuł! Brak słów by nachwalić! Ale ja nie mogę połapać wielu informacji na temat zdrowego odżywiania. Mam za sobą sporo lektury między inny przeczytałam ksiażkę dra Fuhrmana. Jestem przekonana co do skuteczności życia z tego co daje natura. Niestety by się przestawić potrzeba bardzo dużo wisiłku zwłaszcza gdy bliscy w tym momencie uważają zmianę za jakiś wymysł! No i też potrzeba trochę pieniędzy na wymianę karmy na jedzenie. Ale to co mnie najbardziej nurtuje to co pakować dziecku do szkoły? Normalnie dostaje kanapkę z warzywami, czasem z miodem. a co z przedszkolakiem? W przedszkolu odżywiają a raczej karmią dzieci koszmarnie! Wypadałoby szykować samemu śniadanko i obiadek. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ja daję synkowi kanapkę z chleba domowego na zakwasie przełożoną kilkoma liśćmi rzymskiej sałaty, dorzucam mu do chrupania mnóstwo warzyw w słupki lub plasterki, do tego jabłko, w termosie sok wyciskany (np. marchewka-jabłko), czasem mieszankę orzechów i suszonych owoców na deser. Z obiadów szkolnych zrezygnowaliśmy za namową syna w zeszłym roku, wszystko jest tam niestety super mięsne: zupy na mięsie i potrawy z udziałem mięsa niemal codziennie na obiad, w piątek ryba. Czasem jakieś pierogi lub kopytka.
Emilia napisał(a):
Cześć,
Marleno, chciałabym Cię zapytać jaką wodę pijesz? Ja piję wysokozmineralizowaną Muszyniankę lub Muszynę i zastanawiam się, czy to jest zdrowe i czy przypadkiem nie przepłacam. Czy picie kranówki używając filtrów Brita jest lepszym rozwiązaniem? Czytałam gdzieś, że w kranówce występuje ok. 600 mg/l minerałów, natomiast Muszynianka ma 1500 mg/l. Będę wdzięczna za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Ja piję kranówkę przefiltrowaną filtrem dzbankowym. Czerpię minerały z warzyw, więc przepłacanie za wodę butelkowaną wysokozmineralizowaną uważam za zbędne.
Ada napisał(a):
Marlena, podziwiam Twoją blogerską płodność 😉 Jak Ty na to czas znajdujesz 😉
Jak najlepiej zadbać o system immunologiczny dzieci?
Przede wszystkim nie szczepić. Potem oczywiście odpowiednia dieta.
Btw. Słodycze są niestety moją piętą achillesową, może kiedyś rzucę, najgorsze jest to, że nawet jak się ich nie je przez dłuższy czas, to wystarczy dwa razy skosztować, i nałóg wraca. Jak z narkotykiem.
Pozdrawiam
Ada napisał(a):
Ach właśnie, zapomniałam się spytać, czy nie masz Marleno problemów z ze zbyt niską wagą?
Marlena napisał(a):
Ada, nie mam, jeszcze mi nieco nadwagi zostało po czterdziestu latach katowania organizmu paskudztwami, ale jestem na finiszu – to już ostatnie kilogramy i spadną sobie swoim tempem, organizm sam się reguluje.
Ada napisał(a):
No ja (i chyba nie tylko) niestety bez mącznych potraw chudnę z kości na ości ;(
Marlena napisał(a):
Pomyśl może czy wszystko w porządku z przyswajaniem. Chudość nie wynika jedynie z jedzenia takich czy innych pokarmów, ale też z upośledzonego wchłaniania czyli nieprawidłowego działania jelit, nieprawidłowej flory bakteryjnej w nich itd..
Ada napisał(a):
Owszem, myślę, myślę 😉 Tylko jak to naprawić, nie wiem, poza właśnie niejedzeniem glutenu i słodyczy (to drugie mi się nie udaje) oraz głodówkami, które są dla mnie jak na razie zbyt drastyczne.
Jednak jest wielu np. wegan, którzy mają problemy z niedowagą.
Marlena napisał(a):
Całkowita lub wodna głodówka owszem jest drastyczna i nie polecam robić jej w domu bez nadzoru doświadczonego fastoterapeuty. Natomiast post warzywno-owocowy jak najbardziej jest bezpieczny i możliwy do zrobienia w warunkach domowych (pod warunkiem,że nie bierzemy stale lekarstw, nie cierpimy na ciężką przewlekłą chorobę itd.). Weganie mają problemy nie tylko z niedowagą ale też z nadwagą, wzdęciami, trądzikiem, cellulitem i mnóstwem innych dolegliwości mniejszych lub większych, sam weganizm bowiem – zawsze to podkreślam – nie może być w żadnym przypadku uważany za klucz do zdrowia. W końcu alkohol, słodycze, białe pieczywo, biały ryż, makarony, czipsy, smażone sojowe burgery i inne sojowizny, smażone kotleciki, placuszki, racuszki i naleśniczki – to wszystko jest/może być wegańskie. I co z tego, skoro weganie nie są wolni od chorób i nałogów… Po prostu nawet jedząc wegańsko wciąż nie jedzą tego co powinni i tak jak powinni. Jedzą mnóstwo paskudnych rzeczy i dlatego miewają paskudne zdrowie, a jeśli nie praktykują oczyszczania to niestety to stare mięso, które zjedli 20 lat temu zanim przeszli na weganizm ciągle gnije w zakamarkach ich jelit i dokarmia nie te stworzonka co nam dla zdrowia są potrzebne. Zdrowie zaczyna się w jelitach. Wszelka nadwaga czy niedowaga to nie jest zdrowie.
Ada napisał(a):
No i nie wiem, gdzie tu teraz odpowiadać…
Byłam kiedyś na poście Dąbrowskiej przez 2 miesiące, bez rewelacji ani spektakularnych rezultatów.
Btw. Mogą to być jeszcze w moim przypadku problemy z trawieniem, np. za mało kwasu żołądkowego, tak naprawdę przyczyn może być wiele.
A jeden dzień głodówki w tyg. jeszcze nikomu nie zaszkodził 😉
Aga napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź co do pakowania drugiego śniadania do szkoły. Ale chciałabym jeszcze zapytać co z odżywianiem w przedszkolu. Czy szykować maluchowi samemu śniadanko i obiadek do przedszkola?
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Aga, zależy jak podłe jest to jedzenie. Jeśli bardzo – to ja bym jednak dawała prawdziwe jedzenie z domu. Jak mój mały do przedszkola chodził to pamiętam mieli na śniadanie kanapki z białego chleba (z tanią wędliną, pasztetem albo żółtym serem + z symbolicznym plasterkiem pomidorka czy ogórka) albo pseudopłatki na pseudomleku, na obiad podobnie jak w szkolnych stołówkach to co pisałam, na podwieczorek mieli drożdżówki albo herbatniki. Nędza totalna o pomstę do nieba wołająca. Tylko że ja wtedy nie byłam świadoma i on to jadł. Dzisiaj już jestem co prawda mądrzejsza o to doświadczenie, ale z kolei mały z przedszkola wyrósł. 😉
Emilia napisał(a):
Dziękuję serdecznie za odpowiedź. A jaki filtr dzbankowy mogłabyś polecić?
Marlena napisał(a):
Ja mam w domu wieki temu kupiony Brita, ale jest też nasz polski odpowiednik i to chyba nie jeden. Znajdziesz w internecie na pewno.
Renata napisał(a):
Marleno jesteś moją inspiracją do zmiany stylu życia. Zaczęło się od problemów z woreczkiem żółciowym. Dzięki twoim radom w „Cukrowym detoksie” już od miesiąca nie jem słodyczy. I o dziwo da się, a myślałam, że pójdzie gorzej. Potrafię też odmówić ,jak częstują. Tak jak piszesz waga spada równomiernie. Jem więcej warzyw i owoców – ale robiłam to już wcześniej. Piję codziennie soki. Jadałam natomiast dużo nabiału – zrezygnowałam. Mięso ograniczyłam. Tylko tyle, że jestem w tej decyzji odosobniona. Mąż patrzy na mnie jak na dziwoląga, a mały ma dopiero dwa latka (ja pracuję, a mąż się opiekuje dzieckiem). Kuchnią rządzi mój mięsożerny mąż 😉 Rozpoczęłam suplementację magnezu, wit. C, jodu i boru. Przez trzy tygodnie wszystko mnie bolało – kości, mięśnie, stawy. Ale zaczynam żyć 😉 lepiej. Wzrok się poprawił, cera wypiękniała i mięśnie się rozluźniły, krok wydłużył i mogę nadążyć za moim dzieckiem. To dopiero początek. Długa droga do przebycia ( jeszcze nie wyrzuciłam wszystkiego z kuchni). Chciałam tylko pokazać, że można zmienić swoje życie. Każdy impuls jest początkiem czegoś dobrego. Serdecznie pozdrawiam ;-))
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Renato. 🙂 Gorąco i z całego serca gratuluję pożegnania z cukrem! Wkrótce pojawi się na witrynie nowa zakładka z historiami czytelników, ponieważ dostaję co rusz od Was w mailach oraz komentarzach piękne opisy powrotu zdrowia i witalności dzięki zmianie stylu życia. Czy pozwolisz, Renato, że we wspomnianej zakładce opublikuję to co napisałaś teraz w komentarzu?
Magmarjo napisał(a):
Ode mnie też gratulacje za pięknie i wartościowo pisanego bloga 🙂
Już od miesiąca suplementuję się magnezem przez skórnie i zażywam naturalny kwas L-askorbinowy a także piję siemię i używam zdrowych produktów ile się da 😀
Twój blog czytam z przyjemnością tym bardziej,że wśród komentujących też znajduję ciekawe strony.
Pozdrawiam i dalszego rozwoju życzę.
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Magmarjo! Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie i życzę pełni zdrowia i witalności 🙂
Emilia napisał(a):
Dziękuję za informacje:)
Renata napisał(a):
Tak Marleno, zgadzam się na publikację;-) Twój blog jest tak cennym źródłem wiedzy, że każdy powinien czerpać z niego informacje. Ze zrozumieniem 😉
Marlena napisał(a):
Ślicznie dziękuję i pozdrawiam 🙂
Grzegorz napisał(a):
Jak zwykle super artykuł 🙂 Dziękuje
Patrząc na skalę ANDI podaną w artykule jarmuż jest niezwykle cennym warzywem co znajdowałem już w innych miejscach. Nie jest łatwo kupić jarmuż w mieście ale jak się poszuka to można zwłaszcza jesienią. Byłoby pewnie ciekawe wysuszyć w dostępnych w sklepach suszarkach elektrycznych, następnie zmielić i stosować przez cały rok taki proszek jako dodatek do koktajli warzywnych. Podobnie jak sprzedawany proszek z trawy pszenicznej czy młodego jęczmienia. Co myślisz o takim pomyśle?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
W sumie to nie jest taki zły pomysł 🙂
marielle napisał(a):
Liofilizowany jarmuż można kupić przez internet.
Ania W napisał(a):
Świetny artykuł, jak zwykle:) Marleno czy mogłabyś choć w skrócie powiedzieć jak odśluzowałaś synka? Rozumiem, że odstawiłaś mu wszystkie przetworzone pseudopokarmy i zastąpiłaś prawdziwym jedzeniam, ale co twoim zdaniem jest najbardziej śluzotwórcze w jadłospisach małych dzieci i co w pierwszym rzędzie należałoby wyeliminować? Od dłuższego czasu walczę bezskutecznie z katarami moich maluchów:(
Marlena napisał(a):
Aniu, takie trzy najważniejsze, które u niego się sprawdziły: cukier (i wszystko co go zawiera), biała mąka (i wszystko co z niej zrobione) i mleko (w tym wszelkie nabiały, serki itp. również). Teraz syn jada sporadycznie bardzo niewielkie ilości naturalnego (nie sklepowego!) nabiału (po długim czasie odstawienia) i jest OK. Biała mąka i cukier mają bana w naszym domu, więc nie jada. Przetworzonego ani słodyczy też nie (jest świadomy, odmawia gdy częstują). Wzrosła odporność – znikły nieustające infekcje, katary i migdałki też uratowane. Skoro Bozia je nam dała to bez sensu nie dała, wyciąć to się łatwo wycina, ale one niestety nie odrastają jak włosy czy paznokcie, a są ważną częścią systemu immunologicznego u człowieka, służąc od narodzin aż po kres życia.
Ania W napisał(a):
Marleno dziękuję za odpowiedz. Pewne rzeczy udało mi się już wprowadzić tzn. ograniczyłam biały cukier i zamieniłam białą mąkę na razową. Jednak widzę że aby mieć pewne efekty muszę być bardziej radykalna i wyrzucić z diety dzieci słodycze, gotowe kaszki, paluszki itp.
Marlena napisał(a):
Koniecznie, Aniu! Zamiast gotowizny daj dzieciakom dary natury: mieszanki suszonych owoców, migdałów i orzechów lub swojskie ciasteczka np. owsiane bez cukru, zamiast gotowych chrupek zrób im chrupki z warzyw i owoców (suszone plasterki jabłek, marchewki, chipsy z jarmużu itd.), a zamiast gotowych kaszek naturalne kasze (jaglanka świetnie odśluzowuje!).
Ania W napisał(a):
Dziękuje serdecznie za rady, będę się starać, choć dzieci wybredne.. Czekam na książkę dra Fuhrmana, którą polecasz w artykule.
misiek napisał(a):
ja praktycznie jem co popadnie, ani nie jestem gruby ani nie choruje i to od paru lat, w zyciu w szpitalu nie bylem 🙂
Marlena napisał(a):
Misiek kwestia podejścia: jeden robi ze swojego wnętrza śmietnik, a drugi traktuje swoje ciało z szacunkiem jak świątynię. Jest to kwestia osobistych wyborów. Nasz organizm ma wiele mechanizmów obronnych, więc pewnie jeszcze jakiś czas będziesz funkcjonował bez szpitala.
dana napisał(a):
Witaj Marleno ,jestem Twoją wielbicielką,za twoją mądrośc i chęć dzielenia się wiedzą z innymi.Mam pytanie odnośnie twojej apteczki a właściwie interesuje mnie srebro koloidalne.Ciekawa jestem kiedy go stosujesz i co sądzisz o negatywnych,, publikacjach” na jego temat/np:
Centrum informacji o leku.Pozdrawiam serdecznie.Dana
Marlena napisał(a):
Wiem, że srebro koloidalne jest otoczone nimbem kontrowersji, lecz jednego nie można mu odmówić: właściwości antybakteryjnych. I po to je mam w domu – jako środek antybakteryjny. Do tej pory użyłam go raz i tak sobie leży to srebro i jak kupiłam tą butelczynę tak ją mam do dziś.
Marysia napisał(a):
Dużo jeszcze przede mną,ale już coraz mniej.Przykładowo,z wypiekami na twarzy czytam ten tekst do… porannej kawy, którą od niepamiętnych czasów zaczynam dzień. Paczkowanego jedzenia, słodyczy i napojów w naszym domu się nie uświadczy, ale wciąż z radością osiągam nowe etapy. Życzę powodzenia i wszystkiego dobrego 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Marysiu za odwiedziny i komentarz. Wzajemnie wszystko dobrego i dalszej radości z osiągania nowych etapów Tobie życzę! 🙂
Bolo napisał(a):
Świetny artykuł. Rzetelny, w dobrym stylu, optymistyczny i dający nadzieję, dziękuję:)
Marlena napisał(a):
Ja również dziękuję – za odwiedzenie witryny i pozostawienie komentarza, cieszę się, że mój artykuł okazał się pożyteczny dla Ciebie. Pozdrawiam bardzo serdecznie! 🙂
Ewa napisał(a):
ja mam jedno pytanie … co moze jeść dziecko??? jakos nie widze go żywiącego się wyłącznie jarmużem …?
Marlena napisał(a):
Szczerze mówiąc ja też nie widzę dziecka żywiącego się WYŁĄCZNIE jarmużem 😉 Mój 9-latek pochłania wszystkie rodzaje warzyw i owoców! 🙂
Oczywiście są takie lubiane bardziej i mniej, czyli całkiem jak u dorosłych. Ja nie naciskam – jak nie lubi, nie wmuszam. Ale przemycam czasem to i owo cichaczem i on wtedy je ale o tym nie wie 😉
Heliodor napisał(a):
W piramidzie oleje raz w tygodniu – faktycznie używasz oliwy czy oleju kokosowego raz w tygodniu…?
Marlena napisał(a):
Produkty są wyrażone jako „porcja”, z reguły przyjmuje się, że „porcja” to ilość mieszcząca się w stulonych dłoniach, czyli jeśli nawet zjesz np. pół łyżeczki oliwy w sałatce 2-3 razy w tygodniu to mieścisz się w tygodniowej „porcji”.
GrzeTor napisał(a):
Muszę cię zmartwić – twój guru Furhman jest do niczego – jego indeks odżywczy to zwyczajna wegetariańska propaganda, mająca na celu sztuczne wywyższenie pokarmów roślinnych kosztem zwierzęcych (np. wątroby wołowej itp.). Poniżej łącze do wykładu Matta LaLonde „Nutrient Density: Sticking to the Essentials”, o tym jak w prawidłowy sposób powinno się konstruować indeks odżywczy.
https://www.youtube.com/watch?v=HwbY12qZcF4
Zamiast wegetariańskiej indoktrynacji (oni niestety są strasznie ideologiczni!) polecam zapoznanie się z: “The Perfect Health Diet” państwa Jaminetów; “The Wahls Protocol” pani Terri Wahls; oraz Bulletproof Diet pana Dava Aspreya. Spośród wszystkich dostępnych sposobów odżywiania te 3 są o tyle szczególne, że uwzględniają polepszenie stanu mózgu, co wyróżnia je na tle pozostałych diet nakierowanych głównie na stan ciała. Niestety żadna z tych 3-ch pozycji nie jest dostępna po polsku 🙁
Marlena napisał(a):
Dziękuję Ci za udział w dyskusji. Sęk w tym, że wątroby krowy (czy w ogóle innej części ciała istoty ongiś żywej, a następnie uśmierconej w celach rekreacyjnych) ja już do swojego środka nie włożę. Mam bowiem świadomość tego, jakie procesy przemian biochemicznych mają miejsce tuż po ustaniu krążenia. Mam też świadomość tego co fizycznie i psychicznie przechodziłam gdy w celach eksperymentalnych zaprzestałam spożywania pokarmów mięsnych, notując związane z tym spostrzeżenia i uczucia: było tak jak przy rzucaniu palenia, cholercia. Więc ten pokarm uzależnia – jednak. Z czego mało ludzi zdaje sobie sprawę. Może to zatem było tak, że ludzie zaczęli jeść mięso najpierw w celach rekreacyjnych (bo smaczne), jednak wpadli w nałóg, więc potem dorobili do tego nałogu ideologię: musimy je jeść bo… (tu tysiące powodów dlaczego MUSIMY z wyjątkiem tego prawdziwego, że jesteśmy fizycznie uzależnieni). Nie wiem, tylko gdybam. Wychodzę jednak generalnie z założenia, że nie jest w zgodzie z naturą wkładać do swojego organizmu cokolwiek co uzależnia, czy to drogą doustną, wziewną czy jakąkolwiek inną. No ale jak Tobie służy czy się z tym dobrze czujesz to trzymaj się tego, dopóki nie dojdziesz do innego wniosku. Kwestia paradygmatu.
Doktor Fuhrman nie jest „moim guru”, bo ja mam jednego jedynego PRAWDZIWEGO GURU i jest nim mój własny organizm. Tobie też sugeruję takie podejście: niech nikt za Ciebie nie decyduje co masz wkładać do TWOJEGO organizmu by być zdrowym i witalnym. Ideologie są tylko ideologiami – mięsnymi czy bezmięsnymi. A każdy z nas jest jedyną i niepowtarzalną indywidualnością, więc nie ma czegoś takiego jak jedna, ideologicznie wspaniała dieta dla wszystkich. Mięsna czy bezmięsna to już rzecz drugorzędna tak naprawdę.
GrzeTor napisał(a):
Jak rozumiem twoim paradygmatem jest sprawdzanie stanu swojego organizmu w reakcji na dany typ pożywienia. Jeżeli tak to nie powinnaś utknąć na etapie diety wegetariańskiej, lecz przeprowadzić szersze próby jak twój organizm reaguje na różnorodne sposoby odżywiania – dopiero wówczas będziesz w stanie wybrać właściwy. Czyli powinnaś zmierzyć swój stan zdrowia teraz, następnie spróbować następujące: protokół pani Wahls, Perfect Health Diet oraz odżywianie Bulletproof, zmierzyć swój stan zdrowia na każdym z nich, porównać, wybrać najlepszy. Jeżeli tego nie zrobisz to utkniesz w tym co teraz i nawet nie będziesz wiedziała, czy ww. nie są optymalnym dla twojego organizmu sposobem odżywiania, bo tego nie wypróbowałaś.
Druga rzecz, to taka, że w przypadku takiego podejścia należy się mierzyć, w sposób medyczny, aby stwierdzić czy nie ma się jakiś niedoborów, które wyjdą długookresowo. W szczególności dotyczy to diet ograniczających jakąś istotną grupę pokarmową, np. odżywiania wegańskiego. Jest ono często oskarżane o zwodniczość – wg materiałów poniżej odżywianie wegańskie ma specyficzną charakterystykę: jego zalety są widoczne od razu, natomiast wady dopiero w dłuższym okresie. Powoduje to wpadanie ludzi w pułapkę psychologiczną – ponieważ pierwsze miesiące na weganizmie są super, więc ludzie już w sposób trwały kojarzą go z dobrym stanem zdrowia; problemy pojawiają się dopiero potem, po miesiącach lub latach, lecz przyzwyczajeni do skojarzenia weganizm=zdrowie nie są w stanie skojarzyć negatywnych zmian zdrowotnych z dietą.
https://www.bulletproofexec.com/53-raw-vegan-to-bulletproof-meat-eater-a-beneficial-transformation-with-kristen-raw-suzanne-podcast/
https://www.beyondveg.com/nicholson-w/veg-prob/veg-prob-scen1b.shtml
https://www.cholesterol-and-health.com/Vegetarianism.html
Mądrzejsi weganie orientują się, że przyczyną ich kłopotów jest dieta i stają się byłymi weganami – np. Robb Wolf, Dave Asprey, Lierre Keith, Chris Masterjon itd.
Wracając do osób, które wymieniasz na swojej stronie jako źródła informacji (np. Joel Furhman, Colin Campbell, Christina Warriner, ) – czy nie warto byłoby zrobić im kontroli jakości, zanim się ich poleci? O Fuhrmanie już pisałem, natomiast teorie Cambpbella zostały przecież obalone m.in.:
https://rawfoodsos.com/the-china-study/
https://www.cholesterol-and-health.com/China-Study.html
Po co więc promować takich ściemniaczy? Czy nie lepiej poszukać sobie źródeł u osób, które są obiektywnymi poszukiwaczami prawdy?
Marlena napisał(a):
Bardzo Ci dziękuję za sugestie co POWINNAM, lecz ze względów o których pisałam martwych tkanek zwierząt (innych ssaków w szczególności) do środka już nie włożę i żadnej cudzej diety jako jedynie słusznej również nie zaakceptuję. Ja sama decyduję czym karmię moje ciało i niech tak zostanie. Nie wiem czemu mam wrażenie, że usilnie starasz się mnie przekonać, że dieta mięsna może być dla mnie tą „jedynie słuszną”, bo przecież pokarmy mięsne są dla nas takie potrzebne i dobroczynne. Jeśli dla Ciebie tak jest – OK. Dla mnie nie jest (jedynie na rybę pozwalam sobie okazjonalnie), ja już zresztą okres eksperymentowania z pokarmami mam za sobą, ja już dokonałam moich wyborów i jestem przekonana, że każdy powinien ich dokonać samodzielnie. Jest milion propozycji rozmaitych diet. Blogi pro-wegańskie, blogi pro-paleo, każdy może wybrać coś dla siebie, właśnie dlatego, że jesteśmy różni, każdy z nas jest inny.
Dlaczego piszę pozytywnie o roślinach, nieco mniej pozytywnie o nieroślinnych pokarmach, a już całkiem negatywnie o pokarmach przetworzonych? Co robi z ludźmi dieta oparta całymi latami na pokarmach przetworzonych to wiemy: ciężko dzisiaj znaleźć osobę, która nie miałaby w rodzinie (albo nie znałaby kogoś, kto ma) kogoś dotkniętego przewlekłą chorobą cywilizacyjną (rak, cukrzyca, wieńcówka, nadciśnienie, tarczyca, alergie itp.). Nie znam przy tym opracowań naukowych, gdzie udowodniono, że dietą wysokomięsną przywrócono takim ludziom zdrowie, natomiast znam prace tych naukowców, którzy zrobili to dietą wysokoroślinną (Ornish, Esselstyn, Campbell).
Są oni wiarygodni jako lekarze i naukowcy nie tylko dla mnie: tych akurat trzech naukowców wybrał prezydent Clinton na swoich doradców żywieniowych gdy był poważnie chory. Dlatego artykuł blogerki Denise Mincer do którego linkujesz, gdzie krytykuje ona „The China Study” Campbella jest dla mnie nieistotny. To nie panna Mincer przywróciła zdrowie i witalność Clintowi, to nie ona (ani ujadający na Campbella koledzy-naukowcy na których krytycznych wypowiedziach opiera ona swoją opinię) oczyściła mu arterie i zarośnięte bypassy. Zrobił to Campbell wraz z dwójką kolegów po fachu, Ornishem i Esselstynem. Jedynie postem i dietą. Prezydenci państw (nawet byli) są osobami publicznymi, nie wybierają podejrzanych lekarzy (czy jak piszesz „ściemniaczy”) dla siebie, bo to byłby obciach 😉 Dla jasności: nie jest to restrykcyjna dieta wegańska ani nawet wegetariańska – jest tu bowiem np. okazjonalne spożycie ryby.
Zresztą zawsze powtarzam, że przejście na ścisły weganizm (nawet ten surowy) wcale nie oznacza automatycznie patentu na wieczne zdrowie i nieustające szczęście aż do setki. Np. suplementację B12 preparatami z apteki uważam za nienaturalną: czy Stwórca tego dla nas chciał? abyśmy biegali po B12 do apteki? Jestem przekonana, że wszystko dostaliśmy od Matki Natury czego nam potrzeba i w naturze tego szukajmy, a nie w aptece. Z drugiej strony: takiej witaminy C nie jesteśmy w stanie magazynować długo, a B12 tak, ponoć nawet 2-3 lata nasza wątroba ją potrafi magazynować. Więc siłą rzeczy to nawet sama natura nam podpowiada ile, czego i jak często mamy jeść. Jeśli wyposażyła nas w mechanizm długiego magazynowania B12 to znaczy, że możemy obejść się bez pokarmów odzwierzęcych stosunkowo długo. Nie jest zatem konieczne spożywanie ich 3 razy dziennie przez 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku (a to niestety większość ludzi dzisiaj robi, bo mięso zwyczajnie uzależnia i chce się więcej i więcej, tak jak z palaczami zaczynającymi od kilku fajek, a kończących na 2 paczkach dziennie).
Nota bene B12 produkują mikroorganizmy – ten proces ma miejsce nie tylko w ziemi, ale też w pokarmach naturalnie fermentowanych i kiełkowanych, w jamie ustnej oraz zdrowych ludzkich jelitach. Problem w tym, że mało kto dzisiaj te ostatnie ma! I tu leży problem większości ludzi, a nie w rodzaju diety. Jeśli nie ma się zdrowych jelit, to jest się SKAZANYM na pokarmy odzwierzęce. Jeśli je się przetworzone pokarmy to jest się SKAZANYM na rybę 1-2 razy w tygodniu dla Omega-3 (DHA) zamiast źródeł roślinnych (zawierających prekursor ALA): tylko zdrowy ustrój wyprodukuje bowiem odpowiednią ilość enzymu, delta-6-desaturazy, mogącego przy współudziale pewnych minerałów przekształcić ALA w EPA a potem DHA, dołączając kolejne atomy węgla i wodoru, tak jak to robi organizm ryby. My też to potrafimy, ale pod warunkiem, że jesteśmy ZDROWI. A jak nie jesteśmy lub jesteśmy jedynie pozornie (bo pijemy, palimy, jemy dużo smażenin i gotowizny, mamy non stop stresy i do tego nigdy nie pościmy), to co się dziwić, że przeciętny dietetyk zaleca jeść oprócz warzyw także dużo nabiału, mięsa i dużo ryb. Jednak niedobory witamin, minerałów czy Omega-3 i związane z tym zaburzenia (choroby) są zmorą dzisiejszych czasów POMIMO jedzenia niewiarygodnych ilości pokarmów (głównie odzwierzęcych: mięs, ryb i nabiałów), a nawet POMIMO przejścia na wegetarianizm czy nawet weganizm.
GrzeTor napisał(a):
Z tym zakończeniem okresu eksperymentowania i decyzji żywieniowych to jest problem – bo nowe lepsze diety pojawiają się właśnie teraz. Np. książka pani Wahls z ostatecznie sformułowaną jej dietą została wydana zdaje się w zeszłym miesiącu (aczkolwiek była poprzednia książka, która opisywała podejście mniej-więcej, wywiady i prezentacje); książka do diety Bulletproof jest w trakcie pisania, a Perfect Health Diet też dopiero było dostępne w 21-wieku.
Co do samego mówienia co się powinno zrobić, to niestety nauka dietetyczno-medyczna jest zanieczyszczona i zatruta przez zarówno ideologie jak i interesy wielkich firm i wymaga oczyszczenia. O tym między innymi mówi Matt LaLonde:
https://www.youtube.com/watch?v=Glt11C83_9U
No i właśnie wchodząc na twoją stronę natknąłem się na tego typu zanieczyszczenie w postaci rekomendacji książek Fuhrmana, Campbella, Ornisha itp. Jest to zanieczyszczenie ideologiczne – to są wyznawcy ideologii np. wegetariańskiej, których zadaniem jest promocja ich ideologii, a nie poszukiwanie prawdy i dla osiągnięcia tego celu nie cofają się przed różnego rodzaju manipulacjami. Zamiast nich warto promować poszukiwaczy prawdy, jak np. państwo Jaminet, czy pani Wahls, albo Matt LaLonde.
Marlena napisał(a):
Jakoś nie zwróciłeś GrzeTor uwagi na to, że żaden z wymienionych przez Ciebie lekarzy (Ornish, Fuhrman, Campbell) nie mówi o całkowitym wyłączeniu pokarmów odzwierzęcych. No może najbardziej pro-wegański jest z tego całego towarzystwa dr Campbell, ale już np. dr Fuhrman dopuszcza jak najbardziej produkty odzwierzęce (w tym mięso), więc nie obraź się, ale ja tu żadnej „wegetariańskiej propagandy” nie widzę.
Czy pan Matt LaLonde przewiduje występowanie w pokarmach neurotoksyn powodujących uzależnienia? Obawiam się, że nie. Nikt z nas tego nie przewiduje dopóki nie postawi sobie pytania: DLACZEGO jem codziennie ten czy tamten pokarm (oprócz tego, że mi smakuje oczywiście). Raczej mamy tendencje do podążania za innymi w tym względzie lub do słuchania naukowców, tradycji, mediów, głosicieli różnych dietetycznych rewelacji itd. Wszystkich jednym słowem z wyjątkiem SAMEGO SIEBIE. Większość lubi iść na łatwiznę, bo to wygodne i zwalnia od myślenia. Mnie to niestety nie wystarcza. Ocknęłam się z pewnym momencie z tego drętwego snu i zaczęłam samodzielnie drążyć temat pytając DLACZEGO. No dobrze, wiem że lubię a teraz chcę wiedzieć dlaczego: dlatego że jest mi to niezbędne czy dlatego, że się uzależniłam?
Zaprzestanie jedzenia warzyw lub owoców nie powoduje u żadnego człowieka nerwowych (a czasem wręcz fizycznie bolesnych) reakcji odstawiennych. Czyli są to pokarmy bezpieczne, nie ma tam neurotoksyn. Natomiast odstawienie pieczywa, mięsa, słodyczy, kawy czy nabiału takie reakcje powoduje. Sam zapach czy widok w okresie „eksperymentalnego odwyku” powoduje, że ciężko się powstrzymać. Zupełnie jak przy rzucaniu papierosów: sam zapach dymka powoduje u właśnie rzucającego palenie palacza ciągotki, bo jest dla niego postrzegany jako przyjemny. U zdrowego niepalącego człowieka nie ma takich reakcji, dla niego dym z papierosa jest tym czy w istocie jest, czyli jedynie smrodliwym oparem pełnym trucizn, jego mózg nie kojarzy go bowiem z przyjemnością. Podobnie w tej chwili widok lub zapach uśmierconych części istot żywych (nawet przykrytych wonią wędzonki, grilla lub przypraw) powoduje na dzień dzisiejszy u mnie już jedynie głęboką niechęć, od kiedy empirycznie stwierdziłam, że to narkotyk, a nie pokarm.
Natura nie jest głupia, mechanizmy obronne przed substancjami szkodliwymi (uzależniającymi) mamy wbudowane. Spróbuj dać małemu dziecku alkohol (czy nawet kawę) – wypluje z obrzydzeniem, to naturalny mechanizm obronny. Daj jednak alkohol pijakowi, a ten wypije go z wyrazem błogości na twarzy. Przełamał mechanizmy obronne dawno temu! Żaden palacz też nie odczuł pierwszego papierosa jako coś fajnego i smacznego, każdy z nich kaszlał, dusił się gryzącym dymem, a jego zapach przyjemny zapewne nie był. Jednak przełamawszy mechanizmy obronne – witamy w klubie, jesteś palaczem.
Problem polega na tym, że mięso funkcjonuje w społeczeństwie „od zawsze” i postrzegane jest jako „niezbędne” , a jego niezbędność jest podsycana przez media i dietetyków, więc mamusie karmią nim dzień w dzień swoje dzieci od małego, bo nikomu na myśl na przyjdzie SPRAWDZIĆ jak ten pokarm działa. Nikt nie zadaje sobie takich pytań! Ktoś pamięta swoją pierwszą reakcję na mięso? Ja nie, a Ty? Nie wiem czy mi smakowało czy wyplułam – zostałam zmuszona, trzeba jeść i tyle. Tak samo jest ze słodyczami – pokarmy zawierające cukier są dawane dzieciom dzień w dzień od małego, dziecku kojarzą się ze słodkim smakiem mleka matki, ono nie wie, że właśnie wpada w pułapkę, czuje znajomą słodycz i robi zadowoloną minę, więc kupowanie przez dorosłych słodyczy dzieciom jest uważane za coś „normalnego” i całkiem miłego. A to NIE jest normalne! Normalne to jest NIE być uzależnionym od cukru, mięsa, fajek czy alkoholu, być WOLNYM od wszelkich nałogów. To jest normalne i to jest zdrowe – być wolnym! Tak samo z kawą: tu większość ludzi wie, że uzależnia, że wypłukuje magnez z organizmu, ale „jest normalne” pić ją przy każdej nadarzającej się okazji, bo to i tamto, bo zwyczaj, bo fajnie pachnie – miliony powodów. Więc OK – wypij ją sobie REKREACYJNIE, wypij okazjonalnie albo jak jedziesz w nocy w podróż i będziesz za kierownicą, nikt nie mówi że nie, ale NIE każdego dnia 7 razy w tygodniu, bo przypominasz pijaka, który MUSI dzień zacząć od klina, inaczej czuje, że mu czegoś brakuje. Z mięsem czy innymi pokarmami uzależniającymi jest podobnie: zjedz okazjonalnie ale nie rób tego codziennie bo potem ciężko przestać. Z alkoholem podobnie: wypij od wielkiej okazji dla uczczenia czegoś, ale nie rób z tego codziennego rytuału. Jednak o ile istnieją kluby AA, to długo jeszcze nie doczekamy się podobnych klubów dla uzależnionych od innych substancji uzależniających. Bo nałogowi palacze, nałogowi mięsożercy, cukrożercy, kajzerkożercy czy nałogowi kawosze nie są groźni ani nawet upierdliwi dla otoczenia, to całkiem mili przeciętni ludzie, stanowią też niezłe źródło dochodu dla przemysłu. Jeśli cierpisz na którekolwiek z uzależnień pokarmowych – nikt się Tobą nie zajmie. Długo nie a potem wcale. Nikt nie ma w tym interesu. Jedyną taką osobą możesz być Ty sam.
Więc gdy czujesz, że MUSISZ cokolwiek brać do ust – wiedz, że nie jesteś wolny. Nie słuchaj nikogo, niech nikt za Ciebie nie decyduje, żadni tam guru od diet albo „poszukiwacze prawdy” o mięsie, pszenicy czy o czymkolwiek innym. To są tylko propozycje, a z prawdą jest jak z d*pą – każdy ma swoją. Więc miej swoją prawdę, NIE cudzą. Sprawdź SAM NA SOBIE reakcje swojego organizmu – każdemu to polecam. I karm go jedynie tym, co jest mu BEZ poczucia przymusu (fizycznego, emocjonalnego lub psychicznego) faktycznie niezbędne. A pokarmy i napoje rekreacyjne zostawmy sobie na specjalne okazje, bo jedzenie to też przyjemność i miłe spędzanie czasu z bliskimi.
Goszka napisał(a):
Hej,
jestem tu poraz pierwszy i naprawdę się cieszę, że tu trafiłam. Bardzo ciekawie i inspirująco piszesz.
Mam do Ciebie pytanie o męża, w jaki sposób jesteś w stanie jego nakarmić tak, żeby był najedzony? Mój mąż lubi lekkie, bezmięsne lub mało mięsne posiłki, ale sama widzę, że lepiej się czuje i jest silniejszy po porządnym kawałku mięsa. Ja sama nie przepadam za mięsem i z rzadka jadam, ale też widzę różnicę w dostępnej mi energii w nasze sportowe dni. Co w takim przypadku proponujesz, jakie są w Waszym menu mocno kaloryczne posiłki na dni wymagające wysiłku fizycznego? Jeśli pisałaś o tym gdzieś indziej, to proszę o linka.
Marlena napisał(a):
Nie występuje u nas takowy problem, więc trudno mi Tobie coś doradzić. Być może jest to kwestia podświadoma, ponieważ od dziecka słyszeliście od rodziców, że „mięso daje siłę”? Kwestia przekonań chyba 😉 Jest wielu osiągających sukcesy sportowców będących weganami (a nawet witarianami), więc mięso jest najwyraźniej przereklamowane. Taki choćby pyłek pszczeli ma 5-7 razy więcej protein niż mięso (w tym aminokwasy egzogenne, które ponoć jak głosi miejska legenda nigdzie indziej poza mięsem nie występują), nie wspominając o bogactwie witamin, minerałów i enzymów (ponad 5000 różnych), więc jak się do tego mają tkanki martwych zwierząt…
Marta napisał(a):
Mój mąż spokojnie się najada, jeśli do obiadu dodam coś wysokoskrobiowego (fasola, ciecierzyca, ziemniaki itp.) w trochę większej ilości, ewentualnie jaja. A o ile mi nigdy nie przeszkadzała dieta wegetariańska (nie jem mięsa i ryb odkąd miałam ok 11 lat, z własnego wyboru – czyli teraz jakieś 12 lat) i nigdy nie czułam się na niej słaba lub nienajedzona, to mąż czasem mówi, że jego organizm woła o jakieś mięso, ale zawsze wystarczy mu porcja ryby do obiadu, np filety z 1 pstrąga. Ale czasem nie znaczy wcale co tydzień, może raz na 1-2 miesiące.
Luna napisał(a):
Goszka mój mąż też się nie najada bez mięsa, nie chodzi o siłę ani propagandę, po zjedzeniu warzyw jest głodny zaraz, nawet jak jest to fasola, cieciorka czy soja. Nie wiem czemu tak jest, może po prostu ludzie są różni i mają różne potrzeby? Ja to akceptuję. Dorzucenie do talerza warzyw kawałka mięsa, to nie jest jakiś wielki problem. Bardziej patrzę na na to aby produkty były nie przetworzone, unikam białej mąki, cukru, bardzo mało solę….
Marlena napisał(a):
Luna to chyba nie do końca tak: ja też kiedyś należałam do osób, które bez mięsa chodziły głodne. Do pracy zabierałam kilka kanapek z wędliną i nie wyobrażałam sobie inaczej. Posiłek bez mięsa to nie był w ogóle posiłek dla mnie. A teraz? Teraz wystarcza mi zjeść w pracy w ciągu dnia np. jakieś jabłko, porcję sałatki i na deser garść mieszanki studenckiej by kompletnie nie czuć głodu, a moje posiłki objętościowo to ułamek tego co kiedyś byłam w stanie w siebie wrzucić. Z tym, że przestałam najadać się do wypęku jak kiedyś. Jem wolniej, uważniej i staranniej, dbając o gęstość odżywczą tego co wkładam do środka (witaminy, minerały, błonnik, fitozwiązki). Myślę, że tutaj leży tajemnica. Mięsa już nie jadam, ale po rybie (którą zdarza mi się zjeść na wigilię albo podczas pobytu nad morzem) czuję wyraźnie jak np. zmienia mi się zapach wydzielin ciała, czego kiedyś będąc mięsożercą nie czułam. Dlatego myślę, że dorzucenie mięsa nie jest problemem dopóki go nie odczujemy osobiście na własnej skórze czyli nie porównamy z tym jak organizm funkcjonuje gdy już się z tej zgnilizny oczyściliśmy i gdy już nie wkładamy do środka martwych zwierząt. Teraz wiem, że by móc wyciągać jakiekolwiek wnioski należy to sprawdzić samemu. Ale w sumie masz rację: pierwszym krokiem powinno być zawsze wyeliminowanie „białych” pokarmów przetworzonych (mąka, cukier itd.), a jeśli ktoś będzie chciał iść dalej o krok, potem o dwa, to pójdzie.
Klaudia napisał(a):
A ja mam pytanie jak namowic meza na rezygnacje z miesa pieczywa na rzecz warzyw i owoców? Moj narzeczonyobecnie jest przeciwienstwem mnie w kwestii zywienia, warzywa to ylko dla ozdoby na talerzu, jakis plasterek pomidora na kanapce czy surowka do obiadu i na tym koniec, czasem jakis owoc. Jest uzalezniony od slodyczy kawy miesa i chleba, bez tego mozna jesc „tylko trawe”. Za pare miesiecy slub i nie wyobrazam sobie wspolnej kuchni, szczególnie ze sama dopiero zaczelam wiec latwo mi „zgrzeszyc” w kwestii jedzenia. Pomocy!
Marlena napisał(a):
Nawyki żywieniowe niestety wynosimy z domu. A w większości polskich domów warzywa służą jedynie do ozdoby, niestety, jako akcent kolorystyczny. Ale nie znaczy to, że mamy się ich trzymać do końca życia. Wydaje mi się, że najlepiej sobie odbyć szczerą rozmowę na ten temat jeszcze przed ślubem i przy okazji też ustalić jak będziecie wychowywać żywieniowo swoje potomstwo: na bazie tradycyjnej śmieciodiety czy na bazie współczesnych ustaleń nauki, która zaleca jako minimum pięć porcji warzyw i owoców (a nie żadnej tam „trawy”) dziennie w celu ochrony przed chorobami i zasyfionym środowiskiem.
halcia211 napisał(a):
Witam,
Pięknie dziękuję za ten artykuł. Twój blog jest dla mnie inspiracją oraz kopalnią pomysłów dla dalszych zmian w żywieniu moim i mojej rodziny.
Właśnie wg. Twojego przepisu zrobiłam dziś zakwas na chleb, za tydzień spróbuję własnoręcznie po raz pierwszy w życiu upieczonego chleba. Kupiłam też wodę destylowaną – będę robić dla siebie i znajomych dezodorant magnezowy . Mam pytanie : gdzie kupujesz i jak stosujesz płyn Lugola ? Czy można go stosować profilaktycznie?
Pozdrawiam cieplutko
halcia
Marlena napisał(a):
Halciu płyn kupiłam przez internet. Jeśli zechcesz zakupić w naziemnej aptece to jedynie do użytku zewnętrznego (np. do sporządzenia antybakteryjnego roztworu płukania bolącego gardła), ale jak powiesz że zamierzasz spożywać to nie sprzedadzą. Profilaktycznie jak mi się przypomni to kroplę lub dwie dodaję np. do soku. Nie używam na co dzień.
papayogi napisał(a):
Witam,z zapartym tchem odrabiam lekcje z Pani strony internetowej.Jestem pod ogromnym wrażeniem….. i trochę zazdrosny.Zazdroszczę wam wszystkim podejścia do tematu własnego zdrowia.Ja od jakiegoś niedługiego czasu zainteresowałem się tym tematem z powodu dwóch chorób które mnie dotknęły- zespół nerczycowy i cukrzycy.Musiałem „przerobić” i nadal przerabiam swoje wygodne życie na życie zdrowe.Bardzo interesują mnie tematy związane ze zdrową kuchnią i przyznam ,że Pani strona jest prawdziwą kopalnią innej przyznam,ale bezcennej wiedzy.Zastanawiam się tylko bardzo mocno jak dopasować elementy tej filozofii do moich chorób.Z jednej strony muszę dostarczać organizmowi niezbędnych białek,ze względu na wzmożone wydalanie,jak również uzupełnianie elektrolitów ze względu na stosowanie leków moczopędnych w sporych dawkach wypłukujących organizm z pierwiastków i minerałów.Z drugiej strony dieta cukrzycowa-żadnych cukrów,tłustych rzeczy,smażonych.Dużo rzeczy z Pani porad pasuje do moich wymagań,ale stale szukam właściwej drogi.Może ktoś ma doświadczenia z którąś z tych chorób? Będę wdzięczny za wszystkie uwagi i informacje.Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Papayogi, koniecznie zapoznaj się z wykładem Dr Dąbrowskiej. Wymienione przez Ciebie zaburzenia ogólnie rzecz biorąc nadają się do usunięcia postem Daniela. Link tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Zosia napisał(a):
Proszę pani fajny blog ale niech pani stworzy coś dla dzieci (niektòre nazwy były troche niezrozumiałe) a tak w ogòle Moja mama Za panià szaleje.
Marlena napisał(a):
Pomyślę o blogu specjalnie dla dzieci 🙂 Pozdrowienia dla Ciebie i Mamy!
Magda napisał(a):
Bardzo, ale to bardzo dziękuję za wpis. Trafiłam tu przypadkiem (z blogu Michała) ale czuję, że zostanę na dłużej. Zastanawiam się jak 'bezboleśnie’ przewrócić do góry nogami życie moje i męża i czuję, że Pani blog mi pomoże. Dzięki za mapkę mlekomatów! Mieszkam w Pradze i myślałam, że tutaj nie ma szans na zdrowe jedzenie a tu proszę- mamy mlekomat! Świetne wieści.
Marlena napisał(a):
Tak Magdo, bo ta firma bodajże właśnie jest z Czech co te mlekomaty produkuje. Pozdrawiam Cię i wspierać będę na nowej świetlanej drodze zdrowego wspaniałego życia! 🙂
ela napisał(a):
witam, Marleno mam pytanie dla mne bardzo wazne. staram sie odzywiac zdrowo i po czesci na surowo, ale…robilam testy na tolerancje pokarmowa na 200 pkt z czego moge jesc tylko 48 produktow , meczy mnie juz to scisle przestrzeganie mojej tabeli zywieniowej (wlasnie przeczytalm Twoj przepis na slodki deser z avocado, a tego akurat nie moge jesc).
Co wiesz na ten temat i co moglabys mi doradzic?
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Nietolerancja pokarmowe nie oznaczają rozstania się na zawsze z danym pokarmem. Jedynie odstawia się pokarmy nietolerowane na kilka miesięcy (3-6, czasem 12), po czym włącza się je w bardzo małych ilościach i sporadycznie do menu obserwując reakcje organizmu.
Basia napisał(a):
Witaj Marleno. Dziękuję za email o wit c :). Właśnie „studiuję” Twojego bloga i naprawdę z nieba mi spadłaś. Jestem 26 letnią mężatką i bardzo zależy mi na zmianie trybu życia. Tzn nie jestem otyła, ćwiczę dość dużo, czasem nawet po 6 razy w tyg, unikam słodyczy itp. Zainteresowałaś mnie odżywianiem nutritariańskim, tylko jest to dla mnie tak nowe pojęcie, że nie wiem co z czym i jak ;). Jakie książki z przepisami polecasz? Jestem wzrokowcem więc byłoby mi łatwiej nauczyć się z jakiś książek czy poradników. Aha i kiedy wydasz ten poradnik z 10 tyg dietą? Bardzo chciałabym wprowadzić nutritarianizm w życie. Z góry bardzo dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Hej, Basiu! 🙂 Lektury jakie polecam znajdziesz w zakładce https://akademiawitalnosci.pl/category/lektury/. Polecam szczególnie książki dr Fuhrmana, twórcy nutritarianizmu. Poradnik jest wciąż w trakcie pisania.
Sylwia napisał(a):
Witaj, jestem pod wrażeniem Twojego bloga. Zaczynam zmieniać swój i męża tryb życia. Zaczęłam od kupna dobrego oleju (nierafinowanego) i siemienia lnianego. Ale mam pytanie. Mój mąż bardzo ciężko pracuje, więc potrzebuje naprawdę kalorycznych potraw by mieć energię. Jakie produkty dostarczą mu zdrową energię? Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Sylwio, wszystkie nieprzetworzone produkty dostarczają zdrowej energii. Dużo kalorii mają orzechy, nasiona, pełne ziarno i rośliny strączkowe.
fila napisał(a):
Super, bardzo motywujący tekst 🙂
jolecka napisał(a):
A ja zarywam kolejną już noc czytając te wszystkie fantastyczne wiadomości. Nie, nie żałuję, oczywiście!:))). Kilka lat temu byłam na diecie dr. Dąbrowskiej – rezultaty były spektakularne : 2 tyg. postu warzywnego, a potem pół roku zalecanej przez nią diety makrobiotycznej spowodowały cofnięcie cukrzycy, wzorcowe wyniki badań, mnóstwo energii – jakbym unosiła się 2 cm nad ziemią, a także spadek wagi o 35kg! A jak wyglądałam! Ludzie mnie nie poznawali… Byłam zachwycona! – i zrobiłam wielki błąd – upojona sukcesem, zaczęłam powoli, pomaleńku, małymi kroczkami – wracać do starych przyzwyczajeń. Zaczęłam sobie folgować, pojadać ciasta, mięsko, śledzić coraz to nowe przepisy kulinarne, no, jednym słowem dogadzać swemu podniebieniu. Doznałam powrotu szalonego apetytu, wprost nie mogłam przestać jeść. I ,stało się coś, co stać się musiało: wróciły kilogramy, cukrzyca, nadciśnienie, permanentny brak energii, doły psychiczne…Od tego czasu minęło kilka lat. Czuję, że jestem bardziej świadoma i znowu gotowa na podjęcie kolejnej batalii o swoje zdrowie. Marleno, bardzo mi w tym pomożesz!. Czuję to intuicyjnie. Zawsze przecież będę mogła tu zajrzeć i wspomóc się psychicznie i merytoryczne :))) Będę mogła zapytać, coś skomentować, posłuchać innych. Chyba jakiś aniołek usiadł na twoim ramieniu i szepnął abyś stworzyła tego bloga. To był cudowny pomysł. Dzięki!
Małgorzata napisał(a):
Przyznam szczerze, że bardzo fajny i pomocny artykuł. Chciałam zapytać czy nie rozważyłaby Pani zamieszczenia swojego jadłospisu z jakiegoś dnia? Może być ze zdjęciami lub bez. Myślę, że byłoby to bardzo pomocne i przydatne dla osób rozpoczynających swoją drogę ze zdrowym odżywianiem. Pani na pewno wypracowała już sobie system, który jest optymalny dla Pani zdrowia i może pomoże on przy tworzeniu swojego dziennego menu. Zawsze się zastanawiam jak to wszystko połączyć by zagrało, ile soku powinnam wypijać, kiedy orzechy i gdzie tu miejsce na cokolwiek innego? 😉
Marlena napisał(a):
Już pisałam ale raz jeszcze napiszę. Nade wszystko prostota, bez „kombinacji alpejskich” i zbytniego komplikowania sobie życia 😉 Rano jem musli z rozmaitymi świeżymi owocami, siemieniem, ostropestem, orzechami, nasionkami i co mi tak w rękę wpadnie (to taki mój „śmietnik poranny”), to jest wielka micha dobroci dzięki której nie jestem głodna aż do obiadu. Moim daniem głównym na obiad jest duża sałatka z liściastych + kolorowych warzyw, dobrym dressingiem, czasem z dorzuconymi jakimiś strączkowymi lub okazjonalnie jajkiem. Jak mam akurat upieczony świeży domowy chleb to kromkę chleba do tego (pełnoziarnisty na zakwasie). Do picia sok wyciskany, czasem jakiś deser bezcukrowy (lody bananowe, krem z awokado, czasem koktajl). Zimą bywa na obiad zupa. Kolacja to znowu porcja zielonych i kolorowych warzyw, owoce w postaci koktajlu lub „z ręki”, zimą warzywa na parze albo kasza jaglana z owocami, porcja brązowego ryżu z warzywami – różnie. Codziennie kiszonki (ogórek, kapusta, buraki, czasem jogurt) – jedna porcja (tyle co w garści) starczy by utrzymać dobrą florę jelit.
Generalnie jem bardzo intuicyjnie, ale trzymam się kilku zasad: tyle ile jest to możliwe zjeść na surowo w stanie nieobrobionym termicznie tyle zjadam na surowo. Jeśli chce się ciepłego zimą to jem ciepłe, latem jak ciepłego się nie chce nie jem ciepłego, słucham organizmu. Druga zasada – 90% tego co zjadam stanowią nieprzetworzone produkty pochodzenia roślinne (co najmniej połowa w kolorze zielonym), a pozostałe 10% mogą stanowić produkty zwierzęce lub roślinne poddane obróbce (przetworzone), które traktuję jako DODATEK, a nie jako podstawę. Chleb jest produktem roślinnym przetworzonym na przykład. Warzywa (surowe lub na parze) nie.
Małgorzata napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź 🙂 Staram się wnikliwie czytać zarówno artykuły jak i komentarze pod nimi, ale nieraz jeszcze coś mi umknie 🙂
Kasia napisał(a):
Witam Pani Marleno,
Częściowo ja i moja rodzina jesteśmy na „zdrowej” drodze odżywiania, ale mamy świadomość, że jeszcze mnóstwo pracy przed nami. Biała mąka – odstawiona (dzieci tylko tęsknią za naleśnikami, próbowałam robić je z mąki żytniej, ale się rozpadały), domowa wegeta w użyciu, coraz więcej warzyw i owoców. jakby mi ktoś powiedział, że moja lodówka będzie przypominała ogródek warzywny, a na kuchennej półce zawita olej kokosowy to bym nie uwierzyła, słodkości – ostatnio już tylko z Pani przepisów (czekolada z awokado, trufle, batoniki mniam mniam), domowy chlebek też jest – choć czasem wychodzi kleisty, nie wiem czy to zależy od mąki (żytnia, gryczana, razowa) czy po prostu piekarnik mi siada. Mam natomiast problem z komponowaniem jadłospisu, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci 5 i 2 latka. I tu wielka prośba do Pani, bardzo bardzo proszę o konkretne podanie przykładowego jadłospisu na kilka dni. Pani już jest mistrzynią w tym fachu, a mnie już po prostu brakuje pomysłów. Co można dodać (oprócz sałatek) do proponowanych przez Panią dań np.do brokuła w sosie czosnkowym czy do kalafiora? Już po prostu się pogubiłam i nie wiem czy ryż, makarony, ziemniaki są dozwolone i w jakiej ilości czy lepiej ich unikać. Jesli unikać to co w zamian? Jakie jest Pani zdanie na temat pszenicy durum, też do kosza bo to pszenica czy w ostateczności może być?
– proszę też o informację czy wykorzystuje Pani jakoś pulpę pozostałą z przetartego mleka migdałowo kokosowego. Jakoś dużo mi jej zostało (ostatecznie dodałam ją do lodów bananowych),
– jeśli to możliwe proszę również o podanie przepisu na zdrowy tort – zbliżają się urodziny moich pociech. Do tej pory babcia wypiekała przepyszne torciki dla wnuczków, co prawda jajka zdrowe od własnych kurek, ale mąka biała, kremy z gotowego budyniu. Teraz babcia będzie musiała uzdrowić recepturę 🙂
Dziś mąż zamówił w sklepiku Witalności kolejne produkty, które pomogą nam podążać rozpoczętą ścieżką zdrowia.
PS. dziś na kolację mój 5 latek do kanapeczki z chlebka domowego chrupał sałatę rzymską -miło popatrzeć. Mówił, że jest króliczkiem. Młodsza pociecha póki co akceptuje tylko papryke, ogórki i marchewkę. Na widok sałat mówi „nie lubię”. Myślę jednak, że niebawem to się zmieni.
Pozdrawiamy serdecznie
Marlena napisał(a):
Kasiu, zdrowe przepisy dla dzieci znajdziesz w książce dra Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Sałatka to danie główne. Brązowy ryż, kasze (jaglana szczególnie), również bardzo zdrowe strączkowe, bataty lub ziemniak na parze – to wszystko można stosować jako dodatki do warzyw, nie zapominając o codziennej porcji kiszonek.
Z pulpy po mleku migdałowym podam wkrótce przepis na wyyyborne ciasto. Przepisu na tort nie mam pod ręką, jak coś wyszperam to zapodam na pewno 🙂 Odnośnie pszenicy jeśli nie ma problemów z tolerancją glutenu to spożywać można, ale moim zdaniem lepiej trzymać się głównie dobrych, starych odmian, które nie były modyfikowane (np. orkisz czy płaskurka), te nowoczesne mają dużo glutenu i o całkiem innej budowie molekularnej jak również mają mniej witamin i minerałów, opracowane zostały na potrzeby przemysłu piekarniczo-makaronowego. Czyli ten towar to na sprzedaż, a nie do jedzenia 😉
ZOSIA napisał(a):
Marlenko
jestem zachwycona Twoim blogiem. Gratuluję Ci lekkości pióra no i wiedzy, oczywiście. Ja od jakiegoś czasu wprowadziłam zmiany, o których mówisz, jest bardzo dobrze. Niemniej będę posiłkować się Twoją wiedzą. Porozsyłałam Twojego linka do wielu moich znajomych. Niech się dzieje!! Możemy stworzyć świat szczęśliwych, zdrowych, bogatych ludzi. Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Zosiu i pozdrawiam bardzo serdecznie! 🙂
Kasia napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź, paczka również juz dotarła 🙂
jestem właśnie po lekturze książki Zdrowe dzieciaki, a teraz pora na gotowanie. I w związku z tym mam pytanie jakie jest Pani zdanie na temat produktów sojowych? (kotlety, sery, mleko) oraz produktów z puszek np. ananasów, kukurydzy.
Zapiekanka warzywna wg dr Fuhrmana smakowała dorosłym, dzieciom niestety mniej, ale próbujemy dalej. Wymyśliłam dzieciom miseczki zdrowia, do których wkładamy suszone owoce, orzechy, nasionka i w ciągu dnia dzieci podjadają sobie to na co mają ochotę. Jak zapytałam syna co chciałby na obiad odpowiedział: „ziemniaki, mięso i przepyszną sałatkę” – dobrze, że chociaż o sałatce pomyślał 🙂
Z niecierpliwością czekam na kolejne zdrowe słodkie przepisy 🙂
Pozdrawiamy i dziekujemy za dotychczasowe wskazówki żywieniowe
Marlena napisał(a):
Osobiście nie używam żadnej przetworzonej sojowizny, produkty puszkowane również wyrzuciłam z domu. Ananasy kupuję świeże, kukurydzę też (w sezonie). Kasiu, jeśli dziecko całe życie jadło na obiad mięso z ziemniakami i surówką to jakiej odpowiedzi oczekiwać? Gdyby niemowlę umiało mówić na podobne pytanie nie znałoby innej odpowiedzi jak „mleczko”. 😉 Przestawienie żywienia można robić na 2 sposoby: tryb „zimnego chowu” czyli z dnia na dzień wywalamy śmieci z domu i nie wracamy do nich. Albo drugi sposób – powolne zmiany, krok po kroku. Fuhrman jest zdania (i zgadzam się z nim), że zmiana z dnia na dzień bardziej nas mobilizuje do utrzymania się w nowym reżimie i w ciągu 2-3 tygodni nasze kubki smakowe ulegają diametralnej zmianie. Zmieniają się tym samym nasze upodobania. Natura tak nas zaprojektowała, że im więcej jemy naturalnego jedzenia, tym bardziej się w nim zaczynamy lubować i tamto stare jedzenie, przetworzone, mączne, mięsne, smażone, słodzone, wędzone, puszkowane, barwione, konserwowane itd. zwyczajnie nas już nie ciągnie, a wręcz obrzydza. Przy trybie zmian „krok po kroku” istnieje dużo większe prawdopodobieństwo, że będziemy pozwalać sobie na odstępstwa to tu, to tam. W rezultacie możemy nigdy nie dojść do celu, a nawet wrócić do punktu wyjścia. Przy zimnym trybie taka szansa jest niewielka: szybko dochodzimy do celu jakim jest zmiana nawyków kulinarnych i nie wracamy do starych bo nam zwyczajnie przestały smakować, a i różnicę w samopoczuciu i funkcjonowaniu naszego organizmu zaczynamy wyczuwać gdy po długim czasie naturalnego jedzenia najemy się „starego” typu pokarmów.
Iwona napisał(a):
Kapusta pekińska tak wysoko w skali ANDI? Przyznam, że pierwszy raz o niej (skali) słyszę i już zainteresowałam się tą książką. Że jarmuż czy szpinak to wiedziałam, że są gęsto odżywczym pokarmem, ale pekińską zwykle omijałam, bo uważałam, że jest mało wartościowa. Jakoś zawsze wybierałam sałaty/kapusty o ciemniejszych liściach. A pekińska jest bardzo tania więc znów wróci do łask 🙂
Blog bardzo ciekawy, tak trzymaj 😉 Pozdrawiam
Piotr napisał(a):
Pytanie tylko: jak zjeść w ciągu dnia właściwą ilość kalorii, trzymając się tej piramidki? Mało mięsa, mało nabiału, dużo warzyw – jak „nabić” te kalorie, aby się nie wychudzić? Nie mam też pomysłu na kanapki – z czym je jeść, skoro minimalizujemy w naszej diecie ilość mięsa i nabiału?
Marlena napisał(a):
Ciężko jest się wychudzić jakoś patologicznie, wbrew pozorom. Nie jesteś poza tym tym co jesz, lecz tym co wchłaniasz. Zatem dobry stan jelit to podstawa, jeśli ktoś dobrze wchłania to niedowaga mu niegroźna.
Zamiast kanapki zrób sobie wielgachną sałatkę. Taką „na bogato”, wrzuć tam rozmaite ulubione warzywa, kolorowe sałaty, różne pesteczki (dynia, słonecznik), kiełki, warzywa strączkowe, orzechy, oliwki, posyp obficie mieszaną zieleniną (szczypior, pietruszka, koperek po garści) i dodaj pyszny dressing. Jak wciśniesz jeszcze jakiś chleb to kromkę możesz zjeść, jako dodatek. Ale same kanapki jako takie to odwrócenie proporcji: mnóstwo zapychacza (pieczywo) i maluteńki dodatek „czegoś” (mniej lub bardziej zdrowego). Kanapki to nie jest najlepszy sposób na zdrowie 😉 Awaryjnie np. w podróż są OK, ale nie na co dzień.
IA napisał(a):
Wiele cennych informacji! Lubię też publikowane przez Ciebie przepisy, szczególnie te będące alternatywą niezdrowych słodyczy . Dziękuję!
joanna balaklejewska Wilson napisał(a):
Wspaniale artykuly. Na pewno bede polecac innym. Pomimo iz jestem witarianka nie jedna osoba moglaby sie tutaj wiele nauczyc i korzystac z tak madrych porad. Pozdrawiam owocowo
Magda napisał(a):
Witaj Marleno
Wyrazy podziwu dla ciebie nie moge sie oderwac od twojego bloga czytam i czytam i chlone wiedze ktora sie z nami dzielisz Dziekuje
Jestem dopiero na poczatku drogi do zdrowego trybu zycia troche mam pod gorke bo mieszkam w Anglii duzo rzeczy nie znam i nie wiem gdzie je nabyc W polsce wychowalam sie na wsi gdzie wszystko mielismy prosto ze zrodla Przez rok czasu mialam obrzydzenie do angielskich jablek – w domu byly takie pyszne jadlam je codziennie a tu wszystko smakuje tak samo autentycznie nie jadlam jablek przez rok
Moj syn jest alergikiem na jajka i warzywa straczkowe – od tej pory zaczelam sie zastanawiac nad jedzeniem (dodam ze nie uczulily go jaja od kur mojej babci ktore biegaja po trawce, zjadl2 na miekko i nic mu nie bylo) Niestety mam ogromny problem jak wprowadzic mu zdrowie zywienie bo prawie wcale teraz nie je warzyw wyjatek stanowi marchewka z rosolu i ogolnie ma ubogi jadlospis wlaczajac slodycze i przyznaje sie bez bicia ze sama tez przykladam do tego reke ale chce to zmienic Moge prosi o jakies porady Juz czytalam ze zalecasz metode dr Furhmana tzw zimny wychow odciecie od wszystkich smieciowych rzeczy ale czy tak sie da naprawde???? Syn ma 3 latka prawie we wrzesniu idzie do zlobka gdzie bedzie musial jesc obiady i zawsze jakas „ciocia” gdzies poczestuje slodkim cukiereczkiem Dodam tez ze moj syn sam sobie robi post – maz tez tak robil w mlodosci
I tak na marginesie zapytam o olej kokosowy zrobilam naturalna paste olej kokosowy soda i stewia myje nia zeby ale czy olej kokosowy powinien miec smak i zapach smalcu??
Marlena napisał(a):
Magdo, olej kokosowy powinien mieć smak i zapach kokosa. Ten nierafinowany olej, na zimno tłoczony, naturalny. Co do dzieci to jak już tu komuś odpowiadałam na podobne pytanie: nauczmy dzieci co jest dobre a co jest złe, to nie będziemy musieli ich kontrolować, same będą odmawiać słodyczy i innych śmieciochów.
Paula napisał(a):
Na początku chciałam wyrazić słowa uznania – rewelacyjny wpis ! 🙂 Jestem miłośniczką zdrowego trybu życia i naturalnych produktów 🙂 A co do samego oszczędzania to mogę polecić inne sposoby na oszczędzanie takie jak umiejętne gotowanie posiłków. Np. gotowanie odpowiedniej ilości (ryżu, makaronu) – tyle ile jesteśmy w stanie jednorazowo zjeść; gotuj pod przykryciem, dzięki czemu ciepło nie ucieknie z garnka (co pozwali zmniejszyć zużycie energii potrzebnej do gotowania nawet o 30%); odgrzewając jedzenie, podgrzewaj taką ilość, jaką masz zamiar spożyć 🙂 Co prawda tym sposobem oszczędzamy prąd – ale są to zawsze zł w naszym portfelu 😉
Kinga napisał(a):
hej 😉 właśnie przeczytałam twój wpis i jestem mega pod wrażeniem sama staram siię jesc zdrowo ale o niektórych rzeczyach nie miałam pojęcia ! dziękuje za ten artykuł 🙂
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, że mój artykuł był dla Ciebie użyteczny. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Mari napisał(a):
Podpisuję sie obydwoma rękami! Z ta roznica ze ja nigdy nie mialam etapu życia niezdrowego. To znaczy zawsze bylo u mnie w domu normalnie: domowe przetwory, domowe ciasta, do picia woda lub kompot, byla wlasna dzialka i wlasne warzywa i owoce. Rodzicow nie bylo stac na mięso codziennie…
Teraz sama weszlam w komitywe z dzialkowcami 🙂 i w ogole wszystko co piszesz, tylko kosmetyki sa dla mnie nowością i dopiero sie uczę tego. Da sie i jest naprawde tanio! Juz nie wspomne ile radości daje sie dzialkowcom -starszym ludziom, ktorzy zazwyczaj nie sa w stanie sami zjesc wszystkiego i za grosze sprzedaja co mają… lub oddają za darmo… 🙂
lulu napisał(a):
Czytam Pani bloga od 2 tygodni i juz prawie wszystko przeczytalam, lacznie z dyskusjami pod wpisami:) bardzo dziekuje za inspiracje i wszystkie wskazowki!
Jestem wegetarianka od urodzenia ale w wieku dzieciecym bylam permamentnie zakatarzona i podziebiona przez caly rok poza latem, wiecznie chore migdalki. Tak jak Pani mowi, wegetarianska dieta jeszczenie jest kluczem do zdrowia, mozna sie zle odzywiac bezmiesnie rowniez. Jadalam zawsze duzo bialego najtanszego chleba, duzo serow zoltych, ziemniakow. Trudno powiedziec, czy bylabym zdrowsza bez tych produktow. W kazdym razie madlam i tak zdrowiej niz rowniesnicy, ktorzy mniej ode mmie chorowali. Chyba tez nie mozna zapomniec o tzw. Uwarunkowaniach genetycznych? Teraz mysle, ze dieta to jakies 40% zdrowia, rezzta to uwarunkowania i sklonnosci wrodzone, ruch fizyczny i zdrowie duchowo-psychiczne, ktorego nie mozna przecenic.
Do slodyczy nigdy mnie nie ciagnelo, wiec nie mialam z tym problemow (chyba ze ktos mnie poczestuje i wezme kawalwk czekolady to potem mnie strasznie ciagnie do niej ale przechodzi po godzine). Jak wyjechalam na studia to zywilam sie glownie spaghetti i fasolka z puszki:) smieszne, ze wydawalo mi sie wtedy, ze moja dieta jest zdrowa. Porownywalam sie do kolezanek, ktore najczesciej odzywialy sie masa slodyczy, czpsow, napoi slodzonych. Od ponad roku coraz bardziej jem zdrowo, zakupy zielone w warzywniaku staly sie punktem programu podczas zakupow, wyeliminowalam jajka, znacznie tez nabial (glownie ze wzgledow etycznych), sorowki sa moja pasja, potrafie zjecsc wielka mise szpinaku, salaty, kolorowych warzyw z siemieniem linianym za jednym razem – co dla wielu ludzi wyglada smiesznie albo fanatycznie, ale nie przejmuje sie. Kilka tyg. Temu przestalam jesc makaron! Dokonczam tylko zapasy i nic juz nie kupuje. Okazalo sie, ze to nie takie trudne wcale. Zamiast tego blanszuje fasolke szparagowa, brokuly, co jest smiesznie proste w przyrzadzeniu. Staram sie twz wejsc w nawyk gotowania soczeiwcy i kasz czyli gryczanej niepalonej i jaglanej rzecz jasna:) poza woda pije tylko pyszne mieszanki ziolowe. Pod wplywem Pani postanowilam tez zrezygnowac z puszkowanych przetworow calkowicie, a takze z sloikowanych co bedzie juz trudniejsze. Takze zaczelam pic sok z kapusty i specjalny napoj z zakwas dla uciechy mojej flory w jelicie.
Okazje sie, ze jedzenie przetworzone jest o wiele drozsze. W supermarkecie wydaje zawsze 2-3 razy wiecej niz w warzywniaczku, mimo ze warzyw biore tyle, ze ledwo da sie je uniesc. Mam mtylko zagwozdke ze smarowidlami na chleb (bo jem go w malych ilosciach dl surowek) – odkad odstawilam nabial w zasadzie nie mam co polozyc na kromke. Odnalazlam wegetarianskie pasty, ale sa one koszmarnie drogie i tez w sumie przetworzone. Czy ma Pani moze jakas rade na to? Tez chcialam sie zapytac, skad Pani dostarcza te slawetna wit b12? Ja suplementuje tylko kwas omega 3 (z kapsulek z ryby niestety) oraz spiruline, co do ktorej czytalam jednak, ze to pic marketingowy.
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Marlena napisał(a):
Do surówek jeśli zjadam kromkę chleba, to przygotowuję ją jak Włosi swoją bruschettę: wsadzam kromkę do tostera i jak już jest gotowa to smaruję obficie ząbkiem czosnku pocierając go o kromkę. Takie czosnkowe tosty są bardzo smaczne i zdrowe. Czasem na wierzch daję parę kropel oliwy albo odrobinę dobrego masła. Jak mam gości to robię dużą partię tostów czosnkowych, ale wtedy używam piekarnika a nie tostera, bo jest szybciej.
Nie suplementuję B12. Czasem wpadnie jakieś jajko, odrobina jogurtu, jakaś ryba „od święta” albo prawdziwe mleko prosto od krowy, jednak generalnie udział pokarmów odzwierzęcych na moim talerzu stanowi zaledwie smakowy dodatek, czyli jak dobrze pójdzie to może z 5%-10% całości. A i to nie każdego dnia. Ale skoro przy okazji badania źródeł zdrowia u stulatków koreańscy badacze wykryli B12 w ichniej kiszonej kapuście (kimchi) i innych domowych kiszonkach, to zajadam swojskie kiszoneczki ochoczo 😉 Jak dotąd B12 u mnie w normie.
lulu napisał(a):
Drugi przyklad, ktory mi uswiadomil, ze dieta to nie wszystko, to przypadek kobiety, ktora zachorowala na raka piersi. Prawie cale zycie odzywiala sie nieprzecietnie swiadomie: warzywa z wlasnego ogrodka, duzo orzechow, migdalow, owocow… Sama byla i wszcscy jej znajomi zdumieni, ze kogos tak zdrowo sie odzywiajacego mogl dopasc rak. Dla mnie to tez pozostaje zagadka. Oczywiscie to nie podwaza slusznosci zdrowego odzywiania wg mnie, tylko daje do myslenia ze byc moze to nie jedyny czynnik decydujacy o zdrowiu.
Moja mama (tez wegetarianka wieloletnia, nie pijaca mleka) ma osteopatie. Co Pani by polecila jej na wzmocnienie kosci (poza wit c o ktorej Pani wspominala w kontekscie osteoporozy)? Czy da sie jakos temu przeciwdzialac albo przynajmniej zatrzymac ten proces? Czym w ogole wzmocnic kosci i zeby (moje sa np. Tak slabe, ze juz zdarzylo mi sie, ze mi sie kilka juz lekko ukruszylo)? A tez mleko pije b rzedko, raz na pol roku. Dziekuje za pomoc!
Marlena napisał(a):
Aby przechytrzyć raka należy trzymać się „10 przykazań” https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-by-przechytrzyc-raka/
Sama dieta aczkolwiek ważna nie załatwia sprawy. Byłoby to możliwe może 200 lat temu ale nie teraz, w zasyfionym chemicznie, stresogennym i stechnicyzowanym świecie.
Iza napisał(a):
Dzień dobry.
Jakie nasionka jeść i które wybierać zboża, kasze i orzechy?
Marlena napisał(a):
Kiełki wszelakie, pestki dyni i słonecznika, zboża starszych niemodyfikowanych odmian (np. orkisz, płaskurka), owies, ryż, pełnoziarniste generalnie, kasza jaglana, gryczana niepalona, quinoa, amarantus, orzechy wszystkie z wyjątkiem orzeszków ziemnych. Jeśli masz nietolerancję glutenu należy wyłączyć zboża zawierające to białko.
Ewcia napisał(a):
Marlenko, a z jakich płatków jesz muesli na śniadanie? Gotujesz je czy jesz na surowo? Z mlekiem roślinnym czy nabiałem?
Marlena napisał(a):
Jem musli według własnego przepisu https://akademiawitalnosci.pl/twoje-wlasne-platki-sniadaniowe-musli/ z mlekiem migdałowym, jogurtem lub czasami mlekiem nieprzetworzonym (od rolnika). Do tego dodaję różności według potrzeb: siemię, ostropest, maca i na koniec cynamon, który uwielbiam. No i mnóstwo różnistych owoców. Wychodzi z tego wielka micha (śniadanie jest moim największym posiłkiem), która trzyma mnie w sytości aż do obiadu.
Ewcia napisał(a):
Marlenko, a co myślisz o orzechach ziemnych? Czy warto je jeść dla zdrowia?
Marlena napisał(a):
W sumie to nie są nawet orzechy, to roślinka strączkowa 😉 Ja nie jadam bo po pierwsze nie lubię (smakują dla mnie jak sucha fasola), a po drugie zakwaszają (wolę alkalizujące migdały).
Ewcia napisał(a):
Przepraszam, że zamęczam tymi pytaniami, ale jesteś moim autorytetem w kwestiach zdrowia. Czy warto pić sok z aloesu?
Marlena napisał(a):
Pewnie tak, choć nie rozgryzałam jeszcze dogłębnie tego tematu. Myślę, że dużo zależy od jakości tego soku. Jakiś przetworzony, pasteryzowany czy z dodatkami to pewnie funta kłaków nie jest wart.
Ewcia napisał(a):
Marlenko, a czy Ty uprawiasz jakiś sport?
Marlena napisał(a):
Rekreacyjnie owszem mam codziennie sporo ruchu. Bardzo dużo chodzę (gdzie się da piechotą, szybkim marszowym krokiem), lubię taniec, jogę, trampolinę, gry i zabawy na świeżym powietrzu oraz tzw. ćwiczenia ogólnorozwojowe 😉 ale nie uprawiam żadnej dziedziny sportu wyczynowo.
Ewcia napisał(a):
A co jeść w pracy pracując 12h na dobę w pojedynkę? Tak Żeby było zdrowo i żeby się najeść. Surowe warzywka chyba odpadają, bo jak przy ludziach przeżuwać sałatkę?
Marlena napisał(a):
Nie sądzę aby przeżuwanie sałatki lub innego warzywka miało na kimś robić większe wrażenie niż przeżuwanie np. pączka z lukrem 😉
grazyna napisał(a):
A dlaczego oliwa z oliwek jest na samym dole tej tabeli, zaraz obok coli? nic z tego nie rozumiem…:(
Marlena napisał(a):
Dlatego, że zawiera znikome ilości ochronnych fitozwiązków w porównaniu np. ze świeżymi warzywami (szczególnie tymi w zielonym kolorze).
Laura napisał(a):
Gratuluje tak swietnego podejscia do zycia i rewelacyjnego bloga. Chcialam sie zapytac co dokladnie w praktyce dodaje Pani do soku zeby wytrzymal caly dzien? Jak robie marchewkowy sam to jeszcze przestoi chwile ale juz jak zmieszam owoce i warzywa to nie ma mowy, a super byloby zabierac taki do pracy itp … Tak dla slabszych jakby Pani wytlumaczyla …. bede bardzo wdzieczna ! Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Lauro, soki najlepiej wypijać od razu, ale czasem robię tak, że dodaję witaminy C aby się nie utleniał i chowam do lodówki, potem zabieram do pracy (gdzie też mam lodówkę) lub daję małemu do szkoły (w stalowym termosiku). Nie należy też przejmować się rozwarstwieniem – wystarczy wstrząsnąć.
Jacek Placek napisał(a):
Jak podana piramida ma się do diety Bioslone – p. Słoneckiego, która zaleca jedzenie mięsa głównie pół na pół z sałatami/ surówkami?
Dodam, że dieta Bioslone, jest dla mnie bardziej atrakcyjna.
Pozdr.
Jacek
Marlena napisał(a):
Myślę, że jedzenie w ten sposób to prosta droga do przebiałczenia organizmu i wzrostu stanów zapalnych. Nie wspominając o różnicach w budowie molekuły kwasu sialowego, którą w postaci Neu5Gc stwierdza się w tkankach rakowych u ludzi, a która nie jest produkowana przez ludzki ustrój (u ludzi jest obecna tylko postać Neu5Ac), więc musiała zostać dostarczona z zewnątrz wraz ze spożytą tkanką zwierzęcą. Myślę, że najwłaściwszą proporcją jest nie przekraczać 5-10% pokarmów pochodzenia zwierzęcego w diecie. Najzdrowsze i najbardziej długowieczne społeczeństwa takie właśnie proporcje zachowują.
Anka napisał(a):
Witam,
Chciałam spytać co mogłabyś polecić osobie na diecie bezglutenowej i bezlmecznej (dodać jeszcze trzeba uczulenie na kakao, marchew i pomidory) ? Wskazane tutaj zasady staram się wdrażać od paru lat (zgodnie z zaleceniem lekarza dietetyka), ale z marnym skutkiem. Ciągle pojawiają się nawroty „niezdrowego trybu życia”. Widzę, że gluten i cukier obniżają sprawność umysłową, nastrój, kondycję i zwiększają wagę. Co zrobić żeby zahamować ochotę na cukier?
Ponadto jak w naturalny sposób wspomóc organizm przy niedoczynności tarczycy i kamicy żółciowej ?
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Być może odpowiedź znajdziesz tu: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Kama napisał(a):
Świetna strona :). Nie rozumiem tylko tego jajka raz w tygodniu bądź rzadziej, przecież są zdrowe :). Pomidory również z tego, co przeczytać można chyba wszędzie są wartościowsze akurat te przetworzone? 🙂
Pozdrawiam serdecznie :).
Marlena napisał(a):
Ja osobiście staram się trzymać proporcji, tzn. pokarmy odzwierzęce (jajka, nabiał, ryby) nie stanowią w moim tygodniowym menu więcej niż 5% ogółu kalorii, w porywach do 10%. Z takimi proporcjami nie tylko czuję się najlepiej ale też i zapach ciała się nie zmienia. Ilekroć zaś przekroczę te ilości to… „czuję to” i to dosłownie. Zresztą jakoś wybitnie nie ciągnie mnie do tych pokarmów, stanowią skromny smakowy dodatek tu i ówdzie w niektórych daniach, ale na pewno nie są już podstawą mojej diety jak to drzewiej było.
Co do pomidorów to owszem podczas poddawania ich temperaturze wzrastają poziomy likopenu w przeliczeniu na 100g pomidora, jednak pamiętajmy, że jednocześnie tracimy pewne nieodporne na temperaturę witaminy (m.in C), które podczas gotowania się utleniają, stając się biologicznie nieaktywnymi związkami.
Małgoś napisał(a):
Polecam gotowanie wg chińskiej medycyny 5 przemian, działa cuda, niesamowicie rozgrzewa, podnosi energię, jest pyszne i zdrowe. Ponadto kawa (nie ta rozpuszczalna) jest bardzo zdrowa, szczególnie na wątrobę, tylko trzeba ją gotować parę minut w garnku nie wchodzącym w reakcje chemiczne, np. emaliowanym lub szklanym.
Marlena napisał(a):
Jakoś nie przemawia do mnie długie gotowanie i pozbawianie się tym sposobem cennych enzymów zawartych w naturalnych pokarmach. A produkty z kofeiną warto zachować sobie „na niedzielę”. Jest doprawdy sporo innych bardziej wartościowych dla organizmu napitków niż rozszczelniająca jelita kawa.
lili napisał(a):
Wszystko ok, ale jak jesc w ten sposob bedac na urlopie/wyjezdzie gdzie nie mamy dostepu do naszych produktow? Pozostaje nam zdac sie na meijscowa kuchnie a jest ona rozna, w Pl zwlaszcza mocno turystyczna czyli smieciowa….
Marlena napisał(a):
Myślę, że nawet w miejscowości wczasowej są jakieś warzywniaki, można kiepskawą dietę uzupełnić przynajmniej o sezonowe warzywa i owoce.
Małgoś napisał(a):
Ależ nie o witaminy w tym gotowaniu chodzi,nawet krótkie gotowanie je zabija, pokarm to nie tylko chemia, ale fizyka, chodzi tu głównie o energię.Gdybyśmy żyli w Afryce, to możemy żywić się na surowo cały rok, ale w naszym klimacie Wegetarianie (w tym ja też) powinni spożywać dużo ciepłych psiłków i niekoniecznie długo gotowanych.Zresztą wystarczy zrobić swoją ulubioną sałatkę wg 5 przemian, czyli dodając składniki jedynie w odpowiedniej kolejności, aby poczuć różnicę-takie jedzenie jest smaczniejsze, zdrowsze, bardziej energetyczne.Niestety na temat kuchni 5 przemian, jej prawideł rozciagajacych się na wszystkie aspekty naszego życia wciąż jest niewiele w naszej sieci, dlatego chciałam Panią tym zainteresować, licząc po cichu, że wówczas byłoby więcej informacji, dzięki Pani wnikliwemu i polemizującemu podejściu do wszelkich zagadnień:) Ja, zanim coś zaneguję, to sprawdzam.PozdrawiaM
Marlena napisał(a):
Na temat gotowania według 5 przemian jest sporo witryn, książek, kursów itd. Ja niczego nie neguję, dzielę się tylko na moim blogu swoimi osobistymi spostrzeżeniami: gdy trzymam się bardziej surowego jedzenia, to w zauważalny sposób moja witalność i energia życiowa jak również odporność na stres wzrasta, potrzebuję też mniej snu, budzę się bardziej wypoczęta, mój umysł pracuje jaśniej i szybciej itd.. Tak się jednak nie dzieje gdy jem więcej gotowanego. Nie wiem czy to dlatego, że składników nie dodaję w jakiejś magicznej kolejności, bardzo możliwe, choć nie badałam tego tematu dogłębnie, więc nie powiem. Na pewno jedzenie powinno być szykowane z radością, z uśmiechem na ustach. I jedzone z radością. Bo jedzone w pośpiechu albo w złości nie służy nam z pewnością – nawet i najsmaczniejsze.
W moim przypadku jedzenie obrobione termicznie nie za bardzo mi służy (nie tak dobrze jak surowe). Nawet zimą stanowi ono zatem minimum połowę tego co zjadam. Wydaje mi się, że pokarm surowy jest jakby bardziej kompatybilny, system nie musi borykać się ze zjawiskiem leukocytozy pokarmowej ani zużywać tyle energii do jego obróbki ile jej zużywa w przypadku pokarmu zmodyfikowanego molekularnie, więc oddaje tę niezużytą energię mnie. Tak ja to odczuwam jeśli chodzi o zjawiska z zakresu fizyki czy też ogólnie nie będące tymi o charakterze typowo chemicznym jak witaminy itd.
Rado Radosław napisał(a):
Suuuuper blog. Zagłębiam się w wiedzę z niego coraz bardziej. Po kostki, kolana, finalnie po szyję i spodziewam się najlepszego. Pozdrawiam!
Krysia napisał(a):
Można wiedzieć od jakiego czasu odżywia się Pani w opisany sposób? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Zaraz będzie trzy lata.
Lucyna napisał(a):
Czytam bardzo dokładnie Pani artykuły, ma 37 lat, od 3 lat gotuję wg 5 przemian, jem i moja rodzina również tylko jedzenie, jak to zaznaczam. Rodzina typowa 2+2, zakupy u rolnika z samochodu, warzywniaki na rynku, mięso od sprawdzonych rolników, kasze i inne przez internet, gdzie najtaniej. Wydaję 2300 miesięcznie na jedzenie, nie kupuję bio, tylko niektóre rzeczy. Jedna wizyta w warzywniaku to około 60 złotych, a dzieciaki zjadają gruszki, pomidory, brokuły, raz dwa. Niech Pani nie pisze, że najdroższe jest mięso, bardzo mało go jemy, raz w tygodniu, nie kupuje nabiału, od czasu do czasu kozie sery, słodycze robimy sami, chleb ja piekę. Jesteśmy bardzo szczupli, wysportowani, no więc ciekawi mnie Pani rozkład posiłków za te 900-1200 na miesiąc. Dodam, że w bardzo atrakcyjnych cenach kupuję jedzenie, głównie warzywa. Jakbym się nie nagimnastykowała, wyjdzie ponad 2000 tys.
Marlena napisał(a):
To raczej ja nie wiem jak to robisz, że tyle wydajesz? Najczęściej używane u nas w domu podstawowe warzywa kosztują 1-2,50 zł za kg w zasadzie niemal cały rok. Marchew, kapusta, seler, por, buraki, ziemniaki, cebula, pekinka, jabłka itd. – to są naprawdę tanie produkty. Nieco droższe są pomidory, niektóre owoce, szpinak, jarmuż, sałaty, cukinie, papryka, pieczarki itd., ale i tak są stosunkowo tanie. Tak jak wspomniałam w artykule – zawsze kupuję sezonowe, a jak coś zaczyna drożeć bo się na to kończy sezon to przerzucam się na tańsze, na które akurat jest szczyt sezonu. Czasem dogaduję się z działkowcami. Sama hoduję kiełki, zioła, niewiele swoich warzyw w ogródku i robię swoje kiszonki oraz piekę chleb na zakwasie 2 bochenki raz na 10 dni-2 tygodnie.
W przeliczeniu na kg mięso jest najdroższe (szczególnie to hodowane tradycyjnie, nie przemysłowo, bo tego to nawet nie ma sensu kupować).
Lucyna napisał(a):
Polecasz amarantu, migdały, siemie lniane, ile trzeba marchewek, by zrobić szklankę soku, z wyciskarki? Mięso mam od rodziny, ze wsi, również w swoim ogródku przy domu hoduje cukinie, dynie, marchew, pomidory. Nie dam surowego ziemniaka dziecku do szkoły, ale dam marchewkę , pomidor, placek z grochu, jabłko, czy gruszkę i to wszystko razem, bo je, hoduję również kiełki. Wszystko jest stosunkowo tanie, jak napisałaś, no i właśnie, jak się zsumuje daje sporą kwotę. Dlatego pytałam o rozkład, charakter i ilość posiłków na osobę. Rozumiem, że to zbyt intymne pewnie- pytanie. Miód koszt 40 zł za 1300 g, pomidory obecnie 6 zł za kg, a moje dzieci zjadają taki kg na raz. Siemię lniane, kasze, ryże, makaronów nie jemy, amarantus, migdały, orzechy, herbaty liściaste, czystek, to kosztuje. Nie rozumiem, jak ludzie tu wypowiadający się twierdzą, że oszczędzają, chyba na wizytach u lekarza, ale nie na jedzeniu. Bardzo dobrze, że takie rzeczy Pani pisze, że uświadamia Pani, sama przesłałam linki do kilku znajomych, ale zawsze denerwuje mnie wypisywanie, że na takie jedzenie jest tańsze. Na wsi się wychowałam, jadłam zawsze wiejskie jedzenie, nie chorowałam w dzieciństwie, ale nie karmili mnie tylko cebulą, ziemniakami, jabłkami. Ja również kupuję tylko sezonowe warzywa i owoce, moje dzieci nie jedzą bananów, mandarynek. Marchew jest tania, 3 zł za kg, ale ile kg na tydzień trzeba kupić, by zrobić soki dla 4 osób, zupy, może duszoną marchewkę, dalej koszt przypraw również spory, sól himalajska za kg najtaniej 7 złotych, mąka orkiszowa 1kg 8 złotych, tyle za mąkę gryczaną. Nie oszukujmy się, by jeść różnorodnie trzeba wydać sporo. Gdybym dzisiaj założyła, ze wydam na jedzenie deklarowane 900 złotych na miesiąc, zastanawiam się, czy dzieciaki nie zjadłaby mnie w końcu. A są to szczupłe dwie dziewczynki, 6 i 10 lat. Naprawdę zastanawiam się, jak Pani je i co? Ja ważę niecałe 50 kg, mąż chyba 65, wychodzi na to że przeżeramy o połowę i trochę więcej niż należy? Aspekt oszczędzanie w kontekście zdrowia, jedzenia jest dla mnie nieporozumieniem, luksus to jeść właściwie, być sprawnym, zdrowym, luksus jest na talerzu, nie w przedmiotach, które chcemy mieć. Te 900 złotych dla mnie jest niewiarygodne.
Marlena napisał(a):
Lucyno, nie jadasz sezonowo. Sezon na pomidory jest w sierpniu kiedy są po 2,5 zł, a nie w listopadzie kiedy są po 6 zł. Ceny miodu mogą sięgać owszem 40 zł i nawet zależnie od gatunku jeszcze więcej za duży słój, ale przecież miodu codziennie się nie jada, przynajmniej w naszym domu jest to tylko okazjonalny dodatek, a nie coś na co dzień. Natomiast marchewka jest po 1- 1,5 zł, nie wiem czemu tak przepłacasz za marchew kupując ją po 3 zł. Ale skoro tak lubisz… Nic dziwnego, że przy takim podejściu tyle Ci schodzi miesięcznie.
A co my jemy to przecież napisałam w artykule, przeczytaj proszę uważnie jeszcze raz (ale tym razem bez negatywnych emocji i uprzedzeń).
Barbara napisał(a):
Nie obraź się Marleno, ale jestem trochę po stronie Lucyny. Ja nigdy nie miałam luksusu wydawania 2000 zł na jedzenie. Musiałam zmieścić się w 1500 zł. I tak uważam ,że to jest i tak niezła kwota na którą mogłam sobie pozwolić. Po tzw przewrocie w domu ta kwota trochę może spadła, ale nie koniecznie tak bardzo. Zamieniłam wiele produktów na zdrowsze wersje, czyli np. jeśli moja rodzina jadła dużo żółtego sera po 20 zł to teraz zamieniliśmy na inne produkty np pestki dyni też w tej cenie., słonecznik ( 5 zł). . Wszystko kupuję przez internet , ale jeśli robię zakupy raz na pewien czas to suma jest znaczna. Warzywa podobnie jak ty kupuję u zaprzyjaźnionego ogrodnika i marchew mam za 1 zł kilogram. Ale na 5 osób w rodzinie, bo tyle nas jest, trochę tego schodzi. Lucyna na pewno się pomyliła z ceną 3 zł. Marchew jest po 2 zł, a przy hurcie dużo mniej. Owoce to też trudny temat jeśli się nie ma własnego ogrodu, bo są raczej i latem i zimą ( latem nasze polskie, a zimą czasami można się skusić na sprowadzane)w cenach 3-4 zł. W tej chwili i w tym roku jabłka są bardzo tanie, ale nie zawsze tak było. Moje dzieci jadłyby dużo owoców, ale sobie na nie nie pozwalamy w dużych ilościach. I jeszcze jeden aspekt. Ja jestem po poście Daniela i w tej chwili znacznie spadła mi ochota na jedzenie. Po prostu jem dużo mniej. Ale moi nie są po takim oczyszczeniu i nie mogę ich zmusić , by nagle przerzucili się na sałatę. Każdy ma swój czas i o tym nieraz piszesz. Myślę,że warto się tego trzymać. A ja swoje wydatki codziennie spisuję i dobrze wiem od wielu miesięcy ile to wszystko kosztuje. Jest nas 5 osób, ale mojego męża często nie ma i wtedy jemy tak jak wy.:) Pozwalam sobie wtedy na luksus owoców i wspominam z nostalgią moje dzieciństwo i mnóstwo owoców, których już nie chciało się wtedy jeść. 🙂 A ciebie Marleno podziwiam,że tak szybko przestawiłaś swoją rodzinę. Myślę,że jest to problem wielu czytających Twój blog. Każdy wybiera swoją drogę i czas przemiany. Pozdrawiam serdecznie.
a-m80@o2.pl napisał(a):
Kochana Marleno, ludzie męczą pytaniami ja też mam dwa… czy olej kokosowy do smazenia nadaje sie ten BEZZAPACHOWY jest on dosc tani….Bo ten do szejkow owocowych uzywam ten drogi ok 100 zl za litr pachnie i smakuje kokosem tloczony na zimno. Hm nie stac mnie by na nim tez smazyc wiec kupuje taki i taki..czy to sluszne???? do smzenia ten gorszy a na surowo ten raw 😉 ???? A chcialam cie zapytac czy slyszalas ze cytryne z woda powinno sie pic tak by cala cytryna wirowala w szklance. Mowi o tym dr KEMPISTY sa filmiki na you tube z nia…mowi ze wowczas mamy witamine c1 i c2 i one nawzajem sie uzupelniaja…ona przestrzega ze NIE WOLNO WYCISKAC SAMEGO SOKU….?
Kolejna sprawa – piszesz ze soki wyciskasz „hurtowo” i pijecie je caly dzien – mi wiele razy o uszy sie obilo, ze soki trzeba zaraz po wycisnieciu wypic bo inaczej sie utleniaja witaminy czy jestes w 100% pewna ze po dodaniu witaminy C w proszku ratuje ona ten proces? masz jakies info na ten temat byla bym wdzieczna o to info bo to dosc istotne dla mnie…
Marlena napisał(a):
Nie smażę niczego, więc nie doradzę. Jak czasem używam bezzapachowy gdy chcę zrobić np. smarowidło z cebulką i olejem lnianym, mój bezzapachowy olej został pozbawiony zapachu poprzez działanie pary wodnej, a nie rafinację https://sklep.akademiawitalnosci.pl/Olej_kokosowy_BIO_bezzapachowy_organiczny_900_ml_p51965.html
Do pozostałych celów stosuję olej organiczny bio extra virgin https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/olej-kokosowy-bio-extra-virgin-organiczny-1000-ml
Nie oglądałam filmików o których wspominasz. Nic mi jednak nie wiadomo na temat tego aby istniała Witamina C w odmianie C1 i C2, również źródła zagraniczne nic nie wiedzą na ten temat, nie spotkałam się też z tym w pracach lekarzy ortomolekularnych, więc śmiem sądzić, iż jest to prywatny wymysł dr Kempisty. Owszem w cytrusach obok soku mamy jeszcze inne cenne substancje (występują w białej otoczce tuż pod skórką jak i w samej skórce, cytryna jak wiadomo jest ceniona z powodu z dużej zawartości m.in. D-limonenu, znanego inhibitora raka piersi, płuc i jelita grubego) i choćby z tego powodu warto cenić całą cytrynę a nie tylko sam sok. Natomiast ja nie widzę problemu z dodawaniem do moich potraw, napojów czy dressingów samego soku z cytryny, ponieważ pokrojoną na cząstki cytrynę w całości (również skórkę) przepuszczam zawsze w wyciskarce robiąc moje soki, więc tak czy inaczej nic mi z cytryny nie umknie.
Co do soków to my z reguły pijemy je od razu po wyciśnięciu i takie są najcenniejsze. Jednak to czego nie wypijemy chowam do lodówki. Nie mam zwyczaju wylewać bo u mnie się nie marnuje niczego. Zimą często witaminizuję soki dodatkowo łyżeczką witaminy C na litr soku. Witamina C oprócz tego, że jest witaminą jest też silnym antyutleniaczem. Generalnie soki od razu po wyciśnięciu warto pić, szczególnie jeśli ktoś np. stosuje protokół Gersona to wtedy już obowiązkowo musi to być na świeżo zrobiony, ale jak ktoś nie ma raka i nie jest „na Gersonie” to lepiej gdy wypije sok mający parę godzin życia niż żaden. Lepszy też z domowej wyciskarki niż taki sklepowy z kartonu.
mila napisał(a):
Witam, zastanawia mnie jak mozna jesc brukselkę, brokuła, kalafiora, soczewicę, fasolę, cieciorkę itp. bez gotowania, na surowo? Skoro podczas gotowania tracą swoje wartosci. To nie jest złosliwe pytanie tylko po prostu naprawdę nie wiem. I jeszcze jedno pytanie- czy sądzi Pani, ze groszek mrozony ze sklepowej chłodni jest lepszy od groszku w puszce? Bardzo lubię czytac Pani artykuły o ile czas mi na to pozwala, staram się tez zdrowo odzywiac, ale chyba przede mną jeszcze daleka droga;) Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Warzywa krzyżowe wszystkie nadają się do jedzenia na surowo, natomiast strączkowe jeśli się chce jadać na surowo to należy je poddać kiełkowaniu i jeść jako kiełki. Mrożone warzywa zawsze są „mniejszym złem” od tych puszkowanych, które są bardziej przetworzone i wsadzone do puszek wyłożonych tworzywem zawierającym BPA. Puszki to już ostateczna ostateczność.
Dawid napisał(a):
Szybkie gotowanie, jesteś w błędzie. Stek ma 10 razy więcej białka niż brokuł. Tak to już jest zrobione – mięso to białko „gęste”, rośliny to białko „rzadkie” – proste aminokwasy.
Nie martwcie się o te tłuszcze. Znajdziecie je w warzywach i owocach pod warunkiem, że jest to wasz numer jeden w piramidzie.
Zamiast batoników kupujcie dzieciom daktyle, tylko te prawdziwe, soczyste. One je pokochają!
Marleno, piszesz, że suplementacja B12 jest nienaturalna, podczas gdy sama robisz to z C i magnezem przezskórnie. B12 nie ma w żadnych fermentowanych ani kiełkowanych produktach, chyba że są one fortyfikowane przez producentów ale witaminki tej jest tam i tak zbyt mało. Będąc weganinem wybieram więc suplementację, zamiast jedzenia kurzych embrionów (z poszanowaniem praw natury – czyli przeznaczenia żółtka jaja pisklęciu), jak również poszanowania natury w postaci zwierząt, a więc ich niejedzenia i zdaję sobie sprawę, że natura zapomniała o nas, weganinach, nie dając nam w prezencie B12 w jabłkach ale na szczęście dziś już możemy naprawić jej błędy :). I skoro B12 produkowana jest w naszych jelitach gdzieś bardzo daleko w magicznym niedostępnym miejscu, nie zamierzam jadać swojej kupy, więc czuję się podwójnie oszukany przez naturę. Rozumiem jej potęgę i prawa ale jako ludzie, pchający ten świat jako tako do przodu, chcący położyć kres jedzeniu zwierząt i poyskiwaniu z nich ish skarbów (a przecież to ich prawo) też mamy wpływ na swoje zdrowie i razem z naturą działamy na swoją korzyść podwójnie, produkując sobie witaminki w laboratoriach na podłożu dobrotliwych nam bakterii pochodzących z natury 🙂
Żeby zrozumieć ANDI, trzeba większego stopnia wtajemniczenia. Otóż nabiał i mięso są odżywcze i bogate w witaminy, jednak nie mają enzymów, więc nasz organizm traktuje je jako niezidentyfikowane obiekty, a więc następuje leukocytoza pokarmowa, trawienie jest słabe. Żywe jedzenie, jak np. właśnie jarmuż, który ma miejsce pierwsze w tabeli ANDI ma np. wiele wapnia w idealnej proporcji do fosforu i magnezu), witamin, minerałów (żelaza) jak również witaminy C, która wraz z żelazem stanowią synergię w przyswajaniu, wszystkich aminokwasów egzogennych. Można by wymieniać i wymieniać… po prostu jarmuż jest pokarmem idealnym dla nas, a w zimie można hodować jego kiełki, na wiosnę w ogróku – pozycja obowiązkowa dla każdego witarianina i chorego pragnącego wyleczyć chorobę (brak życia) – życiem.
Paula, wybacz, ale ryż (fityny) i makarony (gluten) nie są elementami zdrowej diety, ponieważ nie jest to naturalne pożywienie.
lulu, osteopenia to źle wchłaniający się wapń, a rozwiąziem jest witamina D3 i K2, które transportują wapń do kości oraz C, która pomaga wbudować go w kolagen, jak również odpowiednia dawka aminokwasów w diecie (glicyny, lizyny i proliny), które obok C mają udział w kościach.
Marlena napisał(a):
Dawidzie, ja myślę, że na temat B12 nie mamy pełnej wiedzy. Do dzisiaj na przykład naukowcom nie udało się wyjaśnić fenomenu diety Genmai-Saishoku, która zawiera brązowy ryż, warzywa oraz algi morskie, a mimo tego ludzie są zdrowi i nie biorąc suplementów B12 nie cierpią na jej niedobór. Odnośnie kiszonek to koreańscy naukowcy badając zwyczaje żywieniowe swoich stulatków odkryli, że czerpią oni swoją B12 z kimchi. Nie jedząc pokarmów odzwierzęcych pomimo tego dożyli sędziwego wieku. Bez supli 😉
Z drugiej strony nie ma się co dziwić, że współcześnie weganie w krajach rozwiniętych mają zalecenia suplementowania. Nie wszyscy weganie mają dietę opartą na nieprzetworzonych produktach roślinnych. Frytki i cola też są wegańskie 😉 Słodycze, używki, rafinowane produkty roślinnego pochodzenia czy alkohole też jak najbardziej są wegańskie. Więc to nie weganizm jako taki jest przepustką do zdrowia i długowieczności, podobnie jak nie jest nią bieganie w maratonach czy pompowanie mięśni na siłowni: polecam książkę „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”, autor Dan Buettner.
Magdalena napisał(a):
Pani Marleno, czy mogłaby Pani podzielić się informacją gdzie zaopatruje się Pani w drób? Niespecjalnie jadam,ale mąż czasami by zjadł. Pozdrowienia z Elbląga 🙂
Marlena napisał(a):
Magdaleno, my jadamy tylko od czasu do czasu ryby.
Grzegorz napisał(a):
Marleno napisałaś takie słowa:
Dwa razy w roku robię dłuższy post Daniela + kilka dodatkowych „przypominajek”
Interesuje mnie ,czy reakcje organizmu przy kolejnych postach są mniej uciążliwe?
A może pamiętasz jak reagował Twój organizm prz pierwszym poście?
Marlena napisał(a):
Najgorzej było przy pierwszym poście, to było tak jakby organizm przypominał sobie wszystkie choroby jakie przeszłam ale w odwrotnej kolejności (od najświeższych do tych przebytych w dzieciństwie), na kilka-kilkanaście godzin pojawiały się ich symptomy (np opryszczka, ból gardła, bóle przydatków, przez kilka godzin wyraźnie czułam silny zapach ampicilliny którą mnie intensywnie leczono za dziecka itd.), oprócz tego senność, objawy grypopodobne, wzrost temperatury ciała, osłabienie, bóle głowy. Takimi falami to przychodziło i odchodziło. Następne posty już są dużo przyjemniejsze, te przykre oznaki kryzysów ozdrowieńczych są mniej intensywne i łatwiej je było mi znieść.
Grzegorz napisał(a):
A chciałbym jeszcze dopytać jakimi strączkowymi się zajadasz?
I codziennie goszczą w żywieniu Twoim i Twojego męża?
Marlena napisał(a):
Codziennie może nie, ale są w menu, szczególnie zimą, bo latem się nie bardzo chce (oprócz bobu i świeżego groszku, którymi się wtedy zajadamy). Używamy głównie soczewicy, która plasuje się dość wysoko w skali ANDI. Ale i od czasu do czasu wpadnie jakaś fasola, groch czy ciecierzyca. Soja: nie lubimy, nie smakuje nam i w zasadzie jej nie jadamy (chyba że w postaci symbolicznych paru kropelek sosu sojowego naturalnie fermentowanego do dressingu czy innej potrawy).
Grzegorz napisał(a):
A czy Twój mąż tak samo pości jak Ty.Interesują mnie także odczucia faceta.
Myślę ,że kobitki są bardziej predysponowane do takich działań.
Czy osoby czynne zawodowo (budowlaniec) mogą rozważać taki post pomimo codziennego wysiłku fizycznego?
Czy raczej jest ,to dla osób ,które na czas postu odetchną od nadmiernego wysiłku i stresu?
Marlena napisał(a):
Czasem pościmy razem – polecam takie wspólne małżeńskie doświadczenie. Rodzaj wykonywanego zawodu nie ma znaczenia, jednak na czas postu wskazane jest wyciszenie i oderwanie od codziennego natłoku i stresu. To powinien być właśnie czas regeneracji i odnowy biologicznej, taki czas przeznaczony tylko dla siebie, czyli raczej nie coś „przy okazji” wplecionego w codzienny rozgardiasz (ale znam takich, co dają radę normalnie funkcjonować podczas postu i całkiem dobrze im idzie – kwestia psychicznego nastawienia).
Rafał napisał(a):
Gdzie mogę dowiedzieć się więcej o nutritarianizmie? Bardzo fajny blog
Marlena napisał(a):
Rafale, więcej na temat nutritarianizmu dowiesz się z książek dra Joela Fuhrmana.
Ewa napisał(a):
Witaj! Super blog! Wpadłam na niego przypadkiem miesiąc temu i już zaczęłam pewne rzeczy wdrażać w swojej rodzinie. Mam do Ciebie ogromną prośbę: proszę zdradź, co zrobiłaś, że uratowałaś syna od wycięcia migdałków. My (mój 4-letni syn) czekamy na zabieg usunięcia migdałków. Infekcja goni infekcję, nie zawsze udaje się bez antybiotyku. Zamówiłam już u Ciebie wit. C (czekam na przesyłkę), chcę mu ją podawać. Ale czy to wystarczy? Mój syn uwielbia owoce, pilnuję, żeby nie jadł za dużo śmieciowego jedzenia, ale zawsze się znajdzie dobra ciocia czy babcia z batonikiem… Bardzo lubi zupy – wszelakie (na wywarach warzywnych, z odrobiną masełka). Podawałam mu Witaminy, Omegamed, w okresach przed lub w trakcie przeziębień Sambucol, ale to widocznie za mało. Proszę zdradź sekret, co zadziałało u Twojego syna. Będę bardzo wdzięczna.
Marlena napisał(a):
Polecam książkę dra J. Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” – ja z niej korzystałam i migdałki młodemu uratowałam: https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Jaro napisał(a):
Witam , z tego co czytam wynika że powinienem jeść głównie zieleninę,
kilka lat temu spadła mi waga o 10kg. na nic nie chorowałem i nie choruję ,byłem wtedy szczupły i nadal chcę być , ale jakim cudem mam odzyskać utracone kilogramy aby nadal pozostać szczupłym a nie chudym skoro mam jeść głównie warzywa i owoce. Do tej pory odżywiam się według starych utartych schematów, jak kiedyś ale waga i tak nie wraca do poprzedniego stanu a co dopiero gdy zamienię obecną dietę na warzywka , owoce i soczki .
Pytanie brzmi – nie jak zdrowo schudnac , ale jak zdrowo przytyc ……
pozdrawiam Jaro.
Marlena napisał(a):
Jaro, nie jesteś tym co jesz tylko tym co wchłaniasz, liczy się też jakość a nie ilość, np. pacjenci na diecie Gersona piją ok. 3 l. soków warzywnych dziennie i zjadają 3 posiłki (tylko warzywne) dziennie i pobierają z tego średnio 2600-2800 kcal, bo zjadają (w formie stałej lub płynnej) 7-8 kg warzyw i owoców dziennie (kilo jabłek to 520 kcal, kilo marchwi 270 kcal – może nie da rady tego zjeść, ale wypić już tak). I zdrowieją z raka i innych chorób cywilizacyjnych, przybierając na wadze (lub chudnąc jeśli mają nadwagę).
Aleksandra napisał(a):
Witaj Marleno 🙂 od niedawna jestem na Twoim blogu i mam do Ciebie pytanie co sądzisz na temat odżywiania zgodnego z grupą krwi ???
Marlena napisał(a):
Autor wymyślonej przez siebie teorii diety zgodnej z grupą krwi, niejaki P. d’Adamo nigdy nie przedstawił na nią żadnych dowodów. Niby obiecał je przedstawić szerokiej publiczności już ładnych parę czy paręnaście lat temu, ale jak do tej pory cisza. Więc na razie to jest jedynie… no, taka tam sobie jakaś teoria, nie poparta jednak żadnymi badaniami i dowodami zebranymi przez naukowców. Mój organizm według pana d’Adamo nie powinien teoretycznie tolerować pewnych pokarmów, na które nie mam jednak żadnych przeciwciał, a powinnam według d’Adamo je mieć z uwagi na grupę krwi. Ale wielu ludziom pomaga, a jeśli tak – niech sobie stosują. 😉
Aleksandra napisał(a):
Serdeczne dzięki Marleno,bo już wypisałam sobie co mogę jeść,a czego nie.Podejdę do tego z dystansem.Jestem ” dziewczynką 50+”ale,to dociera do mnie dopiero jak spojrzę w lustro,albo ”dowalą” mi bolące stawy[ w młodości trenowałam wioślarstwo], bo energii od dzieciństwa mam naprawdę dużo.Kupiłam na tą ”umilającą mi życie przypadłość” kolagen z ryb w tabletkach.Napisz proszę,czy zakup był trafny?Z góry dziękuję.Wielki szacunek za tak ogromną wiedzę.Pozdrawia
Marlena napisał(a):
Aleksandro, nie mam pojęcia, nigdy nie używałam. Nasz fenomenalny ustrój jest w stanie sam produkować swój kolagen pod warunkiem dostarczenia m.in. wystarczającej ilości witaminy C oraz kilku aminkowasów (proliny, lizyny, glicyny).
Aleksandra napisał(a):
Ok Marleno,wielkie dzięki.Od poniedziałku zacznę szukać tych aminokwasów.Witaminę C zamówię już dzisiaj.Jestem zachwycona Twoimi wspaniałymi radami odnośnie odżywiania i nie tylko.Ocet jabłkowy już od sześciu dni ”się robi”,ksylitol,sól himalajska,miody,pestki,suszone owoce[BIO],dużo świeżych owoców i warzyw już na stałe zagościły w moim domu.Olej lniany [pastę dr Budwig] jem od dwóch miesięcy.Dzisiaj zrobiłam batoniki musli.Pachną i wyglądają rewelacyjnie!Już mam na nie ochotę,ale jeszcze stygną w lodówce.Marleno,dzięki,dzięki,dzięki! Pozdrawiam.Jesteś wspaniała,trzymaj tak dalej!
sylwia napisał(a):
A jak miałaby wyglądać ta piramida dla chorego na hashimoto? Mam tę chorobe i nie mogę jeść na surowo kapustnych. Strączkowych tez powinnam unikać (soja to już absolutnie zakazana – u mnie rozwala wyniki), a białko pozyskiwać z chudego mięsa; morskie ryby też na cenzurowanym.
Kaśka napisał(a):
Pani Marleno,
od jakiegoś czasu śledzę Pani bloga, który otworzył mi oczy na wiele spraw.
Przymierzam się do zakupu pierwszych artykułów w Pani sklepie. W ww artykule pisze Pani o srebrze koloidalnym. Czy srebra używa Pani do picia i w jakich sytuacjach (profilaktycznie, czy jak czuje Pani że coś może zagrażać)?
Szukałam w sieci informacji na ten temat, ale okazuje się, że jest dostępne srebro, ale jako kosmetyk. Czy srebro do picia będzie w Pani sklepie dostępne?
Jeśli tak będę wdzięczna za linka do Pani sklepu z produktem.
Jeśli nie to na co mam zwrócić uwagę, przy jego wyborze?
Marlena napisał(a):
Kupiłam je raz kiedyś, dawno to było, więc nie pamiętam już nawet teraz z jakiego tak bardzo dokładnie powodu, pewnie z powodu jego własności antybakteryjnych.
Gdy czuję, że coś może mi zagrażać stosuję witaminy (głównie C). Srebro mi się przeterminowało i w końcu skończyło w koszu. 😉
Angelika napisał(a):
Pani Marleno
właściwie nie wiem od czego zacząć, bo odkąd urodziłam córkę czyli 7 lat temu zajęłam się zdrowym żywieniem, powoli i ciągle idę w tym kierunku. jestem daleko od ideału ale pomalutku małymi kroczkami zmieniam jedzenie. Efektów nei widzę ale np przeczytałam jak pozbyć się pestycydów i mam zamiar to stosować, uprawiam własna działeczkę…Mam dwie córki, jedna w przedszkolu przeszła gehennę bo nosiłam jedzenie, słodycze miała zabronione tylko mojej roboty i miała odrzucenie od rówieśników. Pomyślałam ,że jest wrażliwa ale kiedy młodsza przebojowa „nasz dyktator” zaczęła się tak zachowywać zaczęłam się zastawiać co mogę zmienić by dzieci nie czuły się dziwolągami. Były urodziny kolegi a ona uciekła w kąt, że nie chce jeść ciasta bo nie może… z jednej strony myślę jak to wytłumaczyć mówię, ze to jest niezdrowe ale to do małego dziecka nie dociera… Starsza myszkuje i ukradkiem je słodycze..młodsza też się tego uczy i zastanawiam się jak mogę to zmienić tak bym ja była zadowolona i one. Piekę im ciasta, kupuje ksylolitowe lizaki ale tego jest mało. Jestem z tym problemem już od dawna, nie wiem czy problemy córek nie są wynikiem ograniczeń w diecie. Czytam i jestem przekonana, że to co robię jest oki ale ich psychika cierpi. Na warsztaty gotowania chodzę ze starsza ale to i tak nic nie daje…Świat jest dookoła, szkoła, przedszkole dziadkowie…wszędzie cukierki, ciasta bo tak łatwo to kupić i mieć z głowy, walczę z wiatrakami..
będę wdzięczna za odpowiedź
Marlena napisał(a):
Ja tu nie widzę ograniczeń w diecie, tylko zastąpienie jednego drugim, bo z tego co opisujesz, to wszędzie dzieci mają cukierki, ciasta i ciasteczka, zarówno w domu jak i poza domem. Tylko że dziecko nie odróżnia czy coś jest ze zdrowym ksylitolem czy z niezdrowym cukrem i nie potrafi zrozumieć dlaczego jedne produkty są OK a drugie są be, skoro są identyczne w smaku. Jest coś słodkiego – będzie jadło bo łaknie cukru. Nie ksylitolu, tylko cukru bo ksylitol nie powoduje uzależnienia. Dzieci dostają też sprzeczne sygnały: słodkie jest ogólnie be, ale mama kupiła lizaki/upiekła ciasto i choć one smakują tak samo jak te od babci, ale te są zdrowe i możemy a tamte niezdrowe i nie możemy.
Poza tym dzieci jeśli je wychowujemy „bezcukrowo”, to z drugiej strony dobrze jest aby wiedziały, że jeśli jest uroczystość rodzinna czy inna okazja, to zapewne zetkną się z cukrem. Z tym że w sytuacjach tego typu nie ma sensu robić z siebie „dziwoląga” jak to ładnie określiłaś, tylko albo z grzeczności zjeść kawałek albo też grzecznie podziękować jeśli się nie ma ochoty. Bo okazjonalne (raz na parę miesięcy) spożycie małej ilości cukru nie prowadzi do uzależnienia skazującego dzieci na grzebanie po szafkach i ukradkowe zjadanie słodyczy. Tak jak dorosły wypijający 2-3 kieliszki wina w ciągu roku (urodziny, przyjęcie w pracy, rocznica ślubu itd.) nie zostanie od razu nałogowym alkoholikiem myszkującym po szafkach w domu w poszukiwaniu swojego narkotyku.
Ania napisał(a):
Witaj Marleno. Dziekuje za bloga. Czytając twoje teksty uśmiecham sie w duchu ze mam podobny odczucia i przemyślenia. Moje mysli ubierasz w słowa. Wiadomo nie zawsze wszystko jest dla mnie akceptowalne ale to zrozumiałe – jestesmy dwiema rożnymi kobietami.
Mam tez pytanie. Czy mozesz polecić jakis sposob postępowania i konkretne produkty w walce ze świerzbem u 8-mio miesięcznego dziecka? Moze czytelnicy maja jakies skuteczne pomysły? Poprosze was. Tak sie porobiło ze wnuczka jest w koszmarnym stanie bo poprzedni lekarz dermatolog przez ponad dwa miechy upierał sie ze to alergia…
Pozdrawiam xxx
Marlena napisał(a):
Z domowych sposobów (i udowodnionych naukowo) można wypróbować olejek eteryczny goździkowy. Czyli bierzemy nieco oleju nośnikowego (np. migdałowy, awokado, arganowy, kokosowy czy inny kosmetyczny neutralny i łagodny olej) i do niego dajemy kilka kropli olejku goździkowego. Taką miksturą należy smarować zmiany, najlepiej po ciepłej kąpieli, przez kilka-kilkanaście kolejnych dni. Ilość olejku należy dopasować do wrażliwości skóry. Większe stężenia mogą drażnić skórę, a mniejsze nie być skuteczne. Najczęściej stosuje się stężenie 6-7% (100 kropli oleju nośnikowego + 6-7 kropli olejku goździkowego).
Aktywny składnik na który wrażliwe są świerzbowce to eugenol, a badanie naukowców, którzy to odkryli (a badali różne olejki) jest tutaj: https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0012079
Okazało się, że olejek goździkowy zabija nawet świerzbowce odporne na permetrynę. Nierozcieńczony zrobił to w ciągu 15 minut.
Oczywiście reszta zaleceń przy pozbywaniu się świerzbowca nie zmienia się (terapii poddają się wszyscy mieszkańcy domu, obowiązuje ścisła higiena: zmiana pościeli, wypranie, wygotowanie i wyprasowanie gorącym żelazkiem wszystkiego, ew. potraktowanie domową wytwornicą pary) – to jest niezmiernie ważne bez względu na to czy użyjemy do ukatrupienia gadziny lekarstwa aptecznego (na bazie np. benzoesanu benzylu lub permetryny), czy też użyjemy naturalnej substancji czyli olejku goździkowego.
Agnieszka napisał(a):
W tabeli ANDI piata pozycja po lewej: brzoskiew-co to jest przepraszam?brzoskwinia rzodkiew czy brukiew moze?Bede wdzieczna za odpowiedz na to moze nie najmadrzejsze pytanie.
Marlena napisał(a):
https://www.google.pl/search?q=brzoskiew&ie=utf-8&oe=utf-8&gws_rd=cr&ei=n6NdVdWMEImusQGahYDgAw
Agnieszka napisał(a):
Dziękuję, po prostu pomyślałam że to pomyłka i nie szukałam.
Pozdrawiam ciepło i gratuluję publikacji i masy energii.
PS.ja właśnie zakończyłam 40-dniową dietę warzywno-owocową. Nawiązując do wypowiedzi o zmniejszeniu zapotrzebowania na sen – nie wystąpiło u mnie – może nie jest to regułą. Fakt że trochę lepiej się wysypiam. Czy ktoś z Państwa ma jakieś przemyślenia/informacji na ten temat?
Joasia napisał(a):
Witam. Jestem mamą trójki małych dzieci. Córeczka od września pójdzie do przedszkola. Synek już chodzi. Jest tam taki zwyczaj, że dziecko na swoje urodziny przynosi tort i słodycze czyli jak pomnożyć przez liczbę dzieci jest to ponad 20 razy. Niedawno odkryłam Pani bloga i zamierzam wprowadzić zmiany. Zrezygnować z mleka. Czy domowe musli dobrze jest zalewac sokiem jabłkowym z wyciskarki? Mam moulinexa infiny press revolution mam nadzieję że to wyciskarka? gratuluję bloga
Marlena napisał(a):
Tak, to jest wyciskarka.
benka napisał(a):
Witam,
czytam z zainteresowaniem o zdrowym jedzeniu, staram się go wprowadzać, rezygnuję z cukru, ale w związku z tym mam pytanie: jak zrobić przetwory z owoców na zimę bez cukru? Zawsze robiłam powidła z wiśni, śliwek czy winogron, ale z cukrem! Czy zdrowe żywienie nie przewiduje wykorzystania sezonowych (czyli wtedy tanich) owoców na przetwory w postaci dżemów? Warzywa można zakisić, ale owoce? Można tylko zamrozić? A może są inne sposoby zakonserwowania owoców? Jeśli są, to bardzo proszę o przepisy, czy jakieś wskazówki. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Przetwory można robić również bez cukru, słodząc np. sokiem świeżo wyciśniętym z jabłek albo ksylitolem.
Ewelina napisał(a):
Otrzymujemy bardzo cenne informacje z tablicy ANDI, ale coś „biedna” ta tablica. Brakuje mnóstwa wartościowych warzyw, owoców, ziół. Uwzględnili śmieciowe jedzenie dla porównania rozumie. Gdzie są jednak morele, kokos, cynamon, orzechy brazylijskie, quinoa, seler, pietruszka itd? Myślałam że to okrojona wersja tablicy, ale nie mogę znaleźć w sieci „pełniejszej”. Można gdzieś sprawdzić wartości innych produktów?
Marlena napisał(a):
W książkach dra Fuhrmana jest więcej tego.
Ewelina napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź. Mimo, że wiem iż niektóre produkty są bardzo wartościowe to ciekawa jestem jak „wyglądają” w tej skali. Przebywam obecnie w Meksyku i jest tu cała masa warzyw i owoców o kótrych co prawda znalazłam już informacji w sieci, co do ich właściwości, ale jak trafiłam na ten artykuł to zainteresowało mnie czy można znaleźć je w skali ADNI. W każdym razie dziękuję za odp 🙂
benka napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź o przetworach, ale mnie chodziło o to, czy owoce dosłodzone tylko sokiem z jabłek nie zepsują się po np. miesiącu. Przetwory z cukrem stoją cały rok i są dobre, a czy ksylitol ma też właściwości konserwujące? Właśnie tego nie wiem. Może ktoś ma doświadczenia w takim „przetwórstwie” i podzieli się swoją wiedzą? Czy dżemy lub inne przetwory z kwaśniejszych owoców bez cukru nie zepsują się przez zimę?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Z przetworów słodzonych sokiem z jabłek sama nie robiłam jeszcze w ten sposób ale mam w domu kupne tego typu (bez cukru, jedynym dodatkiem jest właśnie sok jabłkowy) i mają datę ważności do 2017 roku. Natomiast sama robiłam z ksylitolem i trzymają się perfekcyjnie.
benka napisał(a):
Bardzo dziękuję za informację, że można spokojnie robić przetwory z ksylitolem albo sokiem z jabłek, bo trzymają się długo. Cieszę się, bo szkoda byłoby zrezygnować z dżemików i powideł, a cukru nie chcę już używać. Muszę więc wypróbować nowe metody:)
Dziękuję i pozdrawiam
Milena napisał(a):
Szkoda, że tak niewiele osób jest świadomych, że odpowiednie odżywianie jest podstawą naszego zdrowia i funkcjonowania. Ja od jakiegoś czasu staram się jeść rzeczy jak najzdrowsze, mam tylko problem z rodziną. Ilekroć napomknę o wielkich szkodach, jakie czyni w organizmie cukier czy cokolwiek o chemii zawartej w „jedzeniu” – niezbity argument mojej mamy brzmi: „ja od pół wieku jem wszystko i żyję”. Żadne racjonalne argumenty nie pomagają, nad czym bardzo ubolewam. No, ale nic na siłę, każdy odpowiada za siebie.
Twój blog jest bardzo przydatny i inspirujący do zmian! 🙂
Pozdrawiam ciepło.
user1 napisał(a):
Ktoś wie, jak to jest z „tradycyjnymi masłami irlandzkimi” innymi niż Kerrygold? Czy przepisy wymagają, żeby one były robione z mleka od krów pasących się na trawie? Czy to może jest jak ze sklepowymi „tradycyjnymi” / „staropolskimi” przetworami naładowanymi chemią?
Axel Tulup napisał(a):
dobrym rozwiązaniem jest robienie masła samemu. Trzeba tylko znaleźć drobnego rolnika, który oprócz mleka i jajek ze swojej zagrody sprzedaje też śmietanę. Z pół litra prawdziwej śmietany wychodzą prawie dwie kostki masła (ważyłem, mi wychodzi 37 deko). Masło świeżuśkie, tańsze niż w sklepie, a robi je się w trzy minuty…