Jak głosi miejska legenda warzywa z marketu są niesamowicie „trujące”, pełne zabójczych dla nas pestycydów i w ogóle nie powinno się ich jeść.
Lepiej kupować, jak mówią ludzie, warzywa i owoce na jakimś ryneczku, bo wtedy podobno mają mniej chemii na sobie.
A jak głoszą niektórzy – w ogóle ostrożnie z tymi warzywami i owocami, ponieważ nigdy nie wiadomo jakież to niesamowite trucizny w nich siedzą: jeden pan w internetowej telewizji to nawet mówił, że bezpieczniej jeść zwierzęta, bo te przynajmniej mają wątrobę, więc się oczyszczają, a rośliny wątroby nie mają, więc się nie oczyszczają i dlatego warzywa z marketu są trujące, a mięso zwierząt jest bezpieczne i oczyszczone.
Czyżby?
Dzisiaj przyjrzymy się bliżej tym miejskim legendom i mitom internetowym jak również faktom rzeczywistym – w poszukiwaniu odpowiedzi na niezmiernie ważne dla nas wszystkich pytanie: jak bardzo zatrute pestycydami są sprzedawane w Polsce warzywa?
Bardzo często czytelnicy piszą na ten temat, wyrażając swoje obawy i pytając o opinię: jeść w końcu te normalne sklepowe warzywa i owoce czy nie jeść? Są one faktycznie „zatrute” w niebezpiecznym dla ludzi stopniu czy nie?
Otóż ja sama laboratorium w domu nie mam, naukowcem też nie jestem by umieć takie rzeczy badać, lecz to co wiem na pewno, to wiedza z autopsji, czyli oparta o moje własne życiowe doświadczenie – to właśnie dzięki niemu powstała w ogóle ta witryna.
Doświadczenie to zaś jest takie, że z traumatycznych, pogłębiających się wraz z upływającym czasem (ponad 40 lat) przeżyć zdrowotnych wydobyły mnie zwykłe, sklepowe, najtańsze warzywa i owoce, krajowe tudzież importowane.
I nie żadne tam „bio”, „eko” i „organic”, bynajmniej! Zwyczajnie nie miałam do takowych przez dłuższy czas w ogóle dostępu. Nie miałam wyjścia jak kupować i jeść to, co było pod ręką. W ten oto dosyć przypadkowy i niejako wymuszony sytuacją sposób poznałam prawdę, a ona mnie wyzwoliła! 🙂
Oto ta prawda (pozwólcie, że powtórzę, albowiem zwyczajnie sprawia mi to szaloną przyjemność): zwykłe sklepowe warzywa wróciły mi utracone zdrowie, witalność i radość życia, zamiast mnie położyć do grobu lub co najmniej wpędzić w jeszcze gorsze choróbska, jak więc mogą być „zatrute”?
Powiem więcej: moi czytelnicy, których przekonałam aby spożywali więcej (jakichkolwiek) owoców i warzyw dla zdrowotności (przy czym nie sądzę, aby każdy miał dostęp do ekologicznych świeżych płodów rolnych przez cały rok w naszym klimacie) są podobnie jak ja szczerze zadziwieni i pozytywnie zaskoczeni, co takiego mogą dla nas zrobić skromne jarzynki z pobliskiego sklepu.
Trzeba przyznać, że od strony praktycznej (o teoretyczno-naukowej za chwilę) wygląda to imponująco. Każdemu pomaga, nikogo nie wpędziło do grobu.
Gdzie się rodzą i skąd przybywają mity o rzekomych „trujących” warzywach i owocach w sklepie?
Tam, skąd bierze się w dzisiejszych czasach większość mitów: z internetu.
Dzięki portalom społecznościowym oraz popularnym telewizjom internetowym zaraza mitów rozsiewa się z zatrważającą prędkością.
Wystarczy, że ktoś „wrzuci na fejsa” obrazek z „parszywą dwunastką najbardziej zanieczyszczonych pestycydami warzyw i owoców”, albo ze „szczęśliwą piętnastką najmniej zanieczyszczonych”.
Są to tymczasem, trzeba wiedzieć, dane pochodzące nie z Polski, lecz z USA, od ekologicznej amerykańskiej organizacji pozarządowej EWG (Enviromental Working Group) i stworzone w oparciu o wykonane (w latach 2000-2008) przez amerykański Departament Rolnictwa badania próbek warzyw i owoców sprzedawanych w amerykańskich sklepach.
Amerykańskie konwencjonalnie uprawiane produkty rolne może i faktycznie wołają o pomstę do nieba będąc zanieczyszczone chemią (jak wynika z raportu EWG, choć inni badacze mają spore wątpliwości co do metodologii przetwarzania danych przez EWG).
W tym miejscu pozwólcie, że zapytam uprzejmie: po kiego grzyba mnie wiedzieć jak bardzo zatrute są amerykańskie płody rolne i co stanowi u nich parszywą dwunastkę czy też szczęśliwą piętnastkę?
Do niczego taka wiedza przydatna dla mnie osobiście nie jest!
Ja nie mieszkam w USA i nawet się tam nie wybieram. Może być to wiedza przydatna jedynie komuś, kto planuje tam zamieszkać lub choćby kogoś odwiedzić.
Interesuje mnie jednak owszem jak się ma sprawa w Polsce z zanieczyszczeniem warzyw i owoców pestycydami. Amerykański Departament Rolnictwa to badał w USA.
A jak jest z tym u nas?
Czyżby nasze polskie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi rozkosznie sobie spało, podczas gdy pozbawieni sumienia rolnicy pryskają na naszą żywność czym popadnie i potem cichaczem sprzedają takie ociekające pestycydami, suto zaprawione chemią warzywa i owoce, aby truć nimi nagminnie polskie dzieci, polskie kobiety i mężczyzn?
Otóż okazuje się, że nie – nasze Ministerstwo Rolnictwa bynajmniej nie śpi: takie same badania na obecność pozostałości pestycydów w płodach rolnych regularnie zleca się odgórnie również u nas w Polsce.
Dlaczego o naszych krajowych badaniach nie słyszy się „w internetach” ani w ogóle za bardzo gdziekolwiek? Może dlatego, że u nas brakuje odpowiednika amerykańskiej organizacji pozarządowej typu EWG (Enviromental Working Group, nie mylić z EWG w znaczeniu „Europejska Wspólnota Gospodarcza”), która by takowe dane tak ochoczo rozgłaszała.
W przypadku Polski zlecone i finansowane przez MRiRW badania kontrolne płodów rolnych pod kątem zanieczyszczeń pestycydami mają miejsce zanim trafią te produkty do sklepów, a to dlatego, że zgodnie z przepisami prawa produkty rolne muszą spełniać wyznaczone w tym zakresie dosyć wąskie, ściśle określone normy, według których ilość poszczególnych pestycydów (insektycydów, fungicydów oraz herbicydów) pozostałych w gotowym do spożycia warzywie lub owocu może w ogóle mieć miejsce, zanim jedzenie to trafi do rąk konsumenta.
A przynajmniej bada się to w stosunku do produktów, które trafiają do hurtowni i sklepów (trudno jednak powiedzieć jak to jest z produktami sprzedawanymi na targowiskach i czy ktoś nad tym sprawuje kontrolę, ale nawet na targowisku najczęściej sprzedawcy zaopatrują się również w hurtowni).
Jak bardzo dostępne w Polsce warzywa i owoce są „zatrute”?
Okazuje się, że nie aż tak znowu bardzo.
Prawdopodobieństwo natrafienia na „zatrute” (czyli posiadające jakiekolwiek pozostałości pestycydów) egzemplarze nie jest wcale taka wielka jak częstokroć głoszą „internety”, a ilość pozostałości pestycydów daleko odbiega od najwyższych dopuszczalnych poziomów pozostałości (NDP).
Prawdopodobieństwo trafienia w sklepie na warzywo lub owoc, w którym poziom NDP zostałby przekroczony jest już w ogóle znikoma.
Ostatnim razem gdy polscy naukowcy badali w 2014 roku na ile mamy u nas „zatrute warzywa” (o czym można przeczytać tutaj: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26024398), okazało się, że szukając pozostałości 207 różnych pestycydów w 317 pobranych próbkach znaleziono pozostałości jakichkolwiek pestycydów tylko w 89 próbkach (65 próbek owoców i 24 próbki warzyw), co stanowi ok. 28% wszystkich pobranych próbek (a więc nie wszystko jest w ogóle tuż przed pójściem do sprzedaży pryskane czymś straszliwym, zacznijmy od tego), z czego przekroczenie poziomów dopuszczalnych przepisami prawnymi odkryto tylko w dwóch próbkach (obydwie były próbkami malin).
Najczęściej pozostałości pestycydów znajdowały się na agreście (100% badanych próbek, a badano ich siedem) i jabłkach (tutaj też zbadano 7 próbek, z czego 2 próbki były wolne od pozostałości pestycydów, a 5 zawierało je w ilości dopuszczonej normami, co procentowo stanowi 71,4% badanych próbek, tak czy inaczej nie wszystkie sprzedawane w Polsce jabłka są „zatrute”).
Popularne warzywa takie jak kapusta biała, szpinak, sałata, groszek zielony, fasolka szparagowa, rzodkiewki, chrzan, cebula, seler, fasola, buraki czy wśród owoców śliwki nie miały w ogóle żadnego mierzalnego poziomu pestycydów.
Marchew też można uznać w zasadzie za bezpieczną: na 12 pobranych próbek tylko w jednej znaleziono pozostałości pestycydów (aczkolwiek nie przekraczające normy).
Wśród owoców najlepiej wypadły… truskawki tak powszechnie posądzane u nas o to, że „to dzisiaj sama chemia” (może dlatego, że w USA znalazły się one w „parszywej dwunastce”, a wiadomość rozsiała się jak zaraza przez internet): na 24 próbki przebadane przez rzeszowskie Laboratorium Badania Pozostałości Środków Ochrony Roślin aż 19 próbek truskawek było całkowicie wolne od pestycydów.
Całkiem nieźle wypadły wiśnie: na 17 badanych próbek aż 15 było całkowicie wolnych od pestycydów.
Morele – na 15 badanych próbek 12 było całkowicie wolnych od pestycydów, brzoskwinie – na 12 badanych próbek 10 było wolne od pestycydów.
Czereśnie (które uwielbiam!) na 12 próbek aż 10 było wolne od pestycydów.
Kapusta pekińska na 17 próbek aż 15 było całkowicie wolne od pestycydów.
Ogórki – na 12 próbek aż 10 było wolne od pestycydów.
Przy czym warto jeszcze też popatrzeć ile mikrogramów pozostałości pestycydów odkryto w przeliczeniu na 1 kg produktu i jak to się ma do dopuszczalnych rygorystycznych norm.
Na przykład winogrona: badano 6 próbek i 4 były wolne od pestycydów, a w dwóch znaleziono je w ilościach 0,03 mg/kg produktu do 0,26 mg/kg, podczas gdy maksymalne ilości dopuszczają 5-10 mg/kg. Jak widać pozostałości te owszem były w tych dwóch próbkach, ale nie są to jakieś imponujące ilości i nie zbliżają się do norm, lecz daleko od nich odstają.
We wspomnianej marchwi na 12 próbek tylko jedna miała wykryte mierzalne pestycydy w ilościach 0,01-0,07 mg/kg, podczas gdy norma dopuszcza ilości max. 0,5-2 mg/kg. I tak jest w sumie w przypadku wszystkich badanych warzyw i owoców: nawet jeśli „coś” stwierdzano, to z reguły bardzo daleko tym ilościom było do NDP (najwyższy dopuszczalny poziom).
Najgorzej wypadły chyba pomidory: na 30 badanych próbek dokładnie połowa (czyli 15) wykazała pozostałości pestycydów – choć w żadnej próbce ich ilość nie przekroczyła przepisanych prawem maksymalnych norm.
Faktem jest, że przy myciu warzyw w roztworze o alkalicznym pH, to właśnie pomidory najczęściej puszczają obłoczek tłustawej poświaty na powierzchni wody oraz powodują zmianę jej koloru na lekko żółtawy. Nie zawsze tak jest (i ma prawo nie być, skoro w połowie badanych próbek pomidorów nie wykryto w ogóle żadnych pozostałości pestycydów), ale czasem bywa.
Czyli jak się trafi: jedne pomidory (czy inne warzywo lub owoc) mogą mieć czystość produktu uprawianego organicznie, a inne mogą mieć nieznaczne pozostałości pestycydów (choć z reguły jest to tylko ułamek tego co dopuszczane jest prawem).
Oczywiście najlepiej jest w ogóle nie spożywać pestycydów, nawet i w najmniejszej ilości (i dlatego warto kupować bio lub hodować samemu czy też dogadywać się z niepryskającymi działkowcami), lecz z drugiej strony opowieści o jakoby niezwykle częstym oraz szalenie wysokim skażeniu warzyw i owoców w polskich sklepach można sobie mówiąc krótko włożyć między bajki.
Nie jest ani częste ani wysokie.
Pełen tekst wspomnianego, najnowszego badania znajduje się (streszczenie po polsku, tekst badania po angielsku) na tej stronie jako plik do pobrania i do przeanalizowania: https://wydawnictwa.pzh.gov.pl/roczniki_pzh/pesticide-residues-in-fruit-and-vegetable-crops-from-the-central-and-eastern-region-of-poland?lang=pl
O tym zaś jak z warzyw i owoców usunąć pozostałości pestycydów (najczęściej obecnie używanych, fosforoorganicznych) pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Ot, i czar internetowych miejskich legend prysł!
Każde pokolenie ma swoje miejskie legendy. Kiedy byłam mała, to na pogaduszkach przy kawce zbierały się przyjaciółki mojej matki i z wypiekami na twarzy opowiadały sobie o czarnej Wołdze (radziecki samochód), którą ponoć jeździł jakiś psychol (a może nawet cała zgraja psycholi, w zależności od wersji) porywający małe dzieci.
Chyba nie muszę nikomu mówić jakie wrażenie wywarło na mnie, kilkuletniej wtedy dziewczynce, przypadkowe podsłuchanie rozmów dorosłych na ten temat! Jeśli chcecie wiedzieć więcej o tej zatrważającej miejskiej legendzie i czy faktycznie okazała się ona prawdą, to można poczytać o niej choćby tutaj [klik].
Świat się zmienia i zmieniają się też miejskie legendy.
Dzisiejszym z kolei niezmiernie modnym tematem rozmów dorosłych jest (podsycana przez tzw. „internety”) obawa przed zatrutą żywnością, a już szczególnie podejrzane są warzywa i owoce ze sklepu (bo z targowiska to ponoć całkiem coś innego, aczkolwiek nikt nie jest w stanie z całą pewnością stwierdzić skąd tak naprawdę pochodzą).
Świat stanął na głowie? A może po prostu lubimy miejskie legendy i każde pokolenie ma swoją ulubioną?
W tym pokoleniu najwyraźniej modny jest mit o zatrutych warzywach i owocach! 😀
Apeluję zatem do czytelników, aby nie mówili przy dzieciach o tym, że warzywa i owoce w sklepie są „bardzo zatrute pestycydami”.
Jest to jak okazuje nie za bardzo zgodne z prawdą, a dziecku może do końca życia zostać podświadomy uraz i niechęć do spożywania darów natury.
Co mu na zdrowie w przyszłości nie wyjdzie.
Ani ten uraz, ani to stronienie od warzyw i owoców.
Pamiętajmy, że nawyki żywnościowe tworzą się w dzieciństwie, zgodnie z powiedzeniem „czym skorupka za młodu…”.
Moim zdaniem (choć lubię, cenię i sama na ile mam możliwość uprawiam swoje warzywa i owoce ekologiczne) nie ma powodów by siać panikę, bo ZAWSZE jedzenie warzyw i owoców, nawet tych konwencjonalnych, będzie przynosiło pozytywne skutki, czego jestem chodzącym żywym przykładem, zaś wszelkie badania naukowe to potwierdzają (jak do tej pory nie ma ANI JEDNEGO badania, które wiązałoby zwiększone spożycie warzyw i owoców z ryzykiem chorób czy przyspieszonym starzeniem i zgonem, za to wszystkie mówią coś wręcz przeciwnego [1]).
Jednocześnie warto pamiętać o tym, że wszelkie badania naukowe wykazujące szeroko pojęte profity zdrowotne wynikające z konsumpcji warzyw i owoców wykonywane były jak do tej pory na uczestnikach spożywających całkowicie konwencjonalne warzywa i owoce, takie z marketu, a nie specjalnie dobierane bio czy eko.
A jeśli ma się gdzieś dostęp do uprawianych „po bożemu” lub kawałek ogródka gdzie uprawia się samemu, to rzecz jasna z różnych względów same plusy jak najbardziej, lecz z drugiej strony wpadać w paranoję z powodu marketowych konwencjonalnie uprawianych warzyw naprawdę nie polecam.
Nieco gorzej niż w warzywach i owocach przedstawia się sytuacja pozostałości pestycydów w polskich zbożach przeznaczonych na rynek konsumpcyjny, szczególnie pszenicy i jęczmieniu [2], ale jakoś dziwnie nikt się nad tym nie zastanawia utyskując, iż koniecznie potrzebny jest powrót słodkich drożdżówek do szkolnych sklepików, bo dzieci inaczej nie mają w szkole co jeść. 😉
Jedzcie świeże warzywa i owoce (dużo, często i do ustąpienia objawów) – nawet te z marketu będą zawsze lepsze niż żadne! 🙂
P.S. Uprasza się jednocześnie o zaprzestanie wiecznego mylenia pestycydów z nawozami. Jedno z drugim nie ma kompletnie nic wspólnego!
Pomocne linki:
1. https://www.damianparol.com/pestycydy/
2. E. Malinowska et al „Pesticide residues in cereal crop grains in Poland in 2013”, Environ Monit Assess. 2015 Jun;187(6):329, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4420839/
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
DOCIEKLIWY napisał(a):
Szanowna Pani Marleno.
Dobrze by było coś dopisać o tych zbożach, fumigacji, związkach bromu i pieczeniu chleba z uszlachetniaczami. Ja kupuję trochę chleba żytniego na zakwasie bez drożdży a większość piekę (z żoną) z gryki.
Może właśnie dzięki temu wyleczyłem się z bólów brzucha, które mnie męczyły od młodości. Dodam, że jest w tym i Pani zasługa.
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę i w dalszym ciągu zdrówka przewlekłego życzę 🙂
Monika napisał(a):
Witam serdecznie.
A czy może Pan podać przepis na wypieki z gryki, bo ja się zabieram za to, ale szukam jakichś sprawdzonych przepisów.
Byłabym wdzięczna i inni pewnie również.
Pozdrawiam wszystkich czytelników Akademii Witalności i Panią Marlenę oczywiście 🙂
AGA napisał(a):
Ja się nie boję „marketowych” warzyw i owoców. Kryterium wyboru, jakie stosuję to; omijam piękne, woskowane jabłka; produkty holenderskie – te z dużą dozą prawdopodobieństwa są sypane i to ostro, szczególnie pomidory; nie kupuję również na stoiskach eksponujących swoje produkty przy ruchliwych ulicach. Chciałam jeszcze dodać, że nasze krajowe produkty nie są tak skażone, gdyż polskiego rolnika najzwyczajniej w świecie nie stać na drogą chemię jaką stosują chociażby Holendrzy czy Amerykanie no i środowisko u nas jeszcze nie jest tak skażone przez przemysł. Więc na zdrowie 😉
ania napisał(a):
Zobacz jakiego gatunku są te woskowane jabłka, Jabłka gatunku Jonagold mają swój naturalny wosk i to w takiej ilości , że można je polerować, a potem się w nich przeglądnąć XD. To owoce wytworzyły wosk by się chronić. Można go łatwo zmyć używając ściereczki z fibry.:) Ja mieszkam w Holandii i na codzień kupuje tu dużo warzyw i owoców, myję je sposobem Marleny i powiem szczerze, nie zauważyłam zanieczyszczeń po pestycydach. Kupuję w zwykłych supermarketach ( LIDL, DECA, Aldi, Albert Hein) choć mogę kupić również w bio marketach , gdzie każde opakowanie posiada zielony listek ( niewielka różnica w cenie) Ale że po myciu Sposobem Marleny nie zauważyłam żadnych różnic przerzuciłam się i większość kupuję nie bio. Tak więc bez obaw mogę polecić holenderskie warzywa, owoce, orzechy choć pewnie są sprowadzane z różnych krajów , jak i te w Polsce.
Marlena napisał(a):
Aniu, zgadza się, jabłko to taki owoc, który sam ma swoją „mądrość” i wytwarza naturalną powłoczkę ochronną (niektóre tak, a niektóre nie, co zależy od odmiany). A ludzie myślą, że to sadownicy siedzą i pieczołowicie pokrywają jakimś syntetycznym woskiem każde jabłuszko z osobna (albo robi to jakaś maszyna), żeby tylko się błyszczały i aby je szybciej sprzedać. U mojej babci w sadzie były piękne jabłka i takie je pamiętam z dzieciństwa, leżące na szklanej paterze i błyszczące, aż się oczy śmiały 🙂
Afterkorpo napisał(a):
AGA, Ania, nie wiem jak wygląda sprawa przenikania środków ochrony roślin, ale moja znajoma pracowała na plantacji pomidorów w Holandii i mówiła mi jakie środki ostrożności są tam stosowane i w jakich ogromnych ilościach używali środków chemicznych. Producent gigantycznej plantacji nie może sobie pozwolić na żadną zarazę, znajoma musiała moczyć ręce w jakimś płynie przed każdym wejściem do szklarni, nie wiem co to był za płyn, ale wywabiał barwnik na koszulkach 🙂
Antonina napisał(a):
Jak zwykle mądry i potrzebny artykuł. Dla nieprzekonanych mogę zacytować jeszcze: ” Na 300-stopniowej skali zawartość pestycydów w różnych produktach przedstawia się następująco:: ziemniaki-3, jarzyny korzeniowe -7, zboża -8, rośliny strączkowe-26, owoce-27(…) mięso- 281″ (M. Molski „Nowoczesna kosmetologia”, s.267, autor powołuje się na: F. Moore-Lape).
Marlena napisał(a):
To dlaczego wielokrotnie mi sie zfarzylo ze zakupione w markecie owoce czy warzywa po spróbowaniu musiałam od razu wyrzucić do kosza bo były tak gorzkie i chemiczne ze nie dało się tego zjesc? Dlaczego zakupione ostatnio marchewki mimo wyparzenia we wrzatku miały tak zmieniony smak ze nie dało się ich użyć do zupy? Proszę o odpowiedź. Ja tylko pytam.
Marlena napisał(a):
Niestety nie wiem, ponieważ nie mam tego typu doświadczeń. Nigdy nie udało mi się kupić niejadalnych warzyw lub owoców.
Ale jeśli mogę coś zasugerować, to na Twoim miejscu zabrałabym z powrotem do sklepu te niejadalne warzywa z żądaniem zwrotu gotówki lub wymiany na towar jadalny – i to nie po wielokrotnym doświadczeniu lecz już od razu przy pierwszym tego typu zdarzeniu.
Roochaczyk napisał(a):
Prawdopodobnie trafiłaś na partię warzyw które rosły na ziemi w która wpompowano bardzo dużo sztucznych nawozów. to dzięki nim podobno ten gorzkawy posmak, zatem im im większa gorycz tym bardziej było nawożone to pole, wtedy lepiej nie kupowac takich warzyw. Pzdr!
misofi napisał(a):
Bo kupiłaś holenderskie a nie polskie
Andzia napisał(a):
A no właśnie… Czy aby na pewno „wiara w internety” to lubienie legend, czy raczej wynika ona z naszego lenistwa i braku chęci do poznania źródła? Być może zabrzmiało to mocno negatywnie, ale wg mnie przeczytanie czegoś w internecie, na stronie z tysiącami obrazków o przekroju tematycznym szerokim jak wyobraźnia ich autorów, to pójście na łatwiznę. Podpadłam wielu, czy nie? 😉
No a tak zupełnie serio to nie ma niezdrowych warzyw i owoców. To oksymoron. Osobiście w to nie wierzę. Mieszkam w wielkim mieście, czyli jak podpbiegnę do autobusu w oparach smogu, spalin i miliarda innych trujących substancji, to pierwsze co zrobię to wyzionę ducha w pojeździe z racji zatrucia? 😉 Przecież na te kilka haustów powietrza zbierze się wiecęj „trucizn” niż w marchewce czy buraku z małoprocentową zawartością pestycydów itp. którą zchrupię na obiad. Myślę, że w każdym owocu czy warzywie więcej odnajdziemy dobrego niż tego złego.
Pozdrawiam ciepło i zdrowo! 🙂
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak: w warzywach i owocach znajdziemy ZAWSZE więcej dobrego niż złego. Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie! 🙂
EwciaZet napisał(a):
A ja mam prosty test i zwę go roboczo „Testem Babci Zeni”. Aby go wykonać, potrzebny jest zydelek i ostry nóż. Siadamy na zydelku, bierzemy marcheweczkę i obieramy… Jeżeli w marchewce jest robal, znaczy, że to jest bardzo zdrowa bioorganicznoekologicznocudowna marchewka. Dostępne na każdym podmiejskim targu za grosze, dla niepoznaki zazwyczaj są ubabrane ziemią 😉
Marlena napisał(a):
Powiem Ci, że niekoniecznie – a wiem to teraz gdy sama uprawiam. Zdradzę dwa powszechne mity dotyczące uprawianych „po bożemu” czyli niepryskanych warzyw i owoców:
1) Są one mniejsze niż konwencjonalne —-> MIT
2) Są zarażone robactwem lub grzybem (plamki) lub jeszcze czymś tam – ogólnie wygląd lichy —-> MIT
Obydwa mity są niezgodne z prawdą. Jak się dba o ogród, to się ma piękne plony, dopiero jak się nie dba i zdziczeją to są na pewno małe i robaczywe. Miałam w tym roku ogromne i zdrowiutkie pomidory, przesmaczny i wielgachny bób, smakowite i niczym nieporażone brokuły (nieco mniejsze niż te sklepowe, ale to moja pierwsza uprawa i muszę doczytać co one lubią aby rosły większe), sałatę, jarmuż, pomidorki cherry, które zbierałam z krzaczków aż do późnego października, ogóreczki też mi wyszły dorodne, groszek bez skazy i bardzo słodki, bardzo plenną fasolkę szparagową, piękną cukinię i dynię, oprócz tego agrest, porzeczki, maliny, wiśnie, czereśnie i gruszki, mnóstwo ziół i przypraw oraz chrzan, a jedyne co mi ślimaki zeżarły to pekinka, nad czym boleję, ale moja wina bo nie dopilnowałam. Wszystko oprócz tego wyrosło mi zdrowe, a wielkie i dorodne jak malowanie. Tak więc te opowieści o robaczywkach, o lichym wyglądzie itd. to są wszystko bujdy na resorach. 😉 Nie kupujcie więc na targu marnych, robaczywych czy też lichych wyglądem płodów rolnych, bo nie tak one mają wyglądać, chyba że gospodarz marny to i marne warzywa będzie miał.
panA napisał(a):
Dokładnie. Pestycydy, herbicydy, fungicydy mają swój cel – służą one do ochrony. Czyli na pewno są ważne, ale z drugiej strony nie są konieczne. Służą one dla właścicieli wielohektarowych pól i sadów.
Dla mniejszych upraw nie są niezbędne – po prostu przy większych polach uprawnych nie da się kontrolować jakości każdego warzywa/owocu indywidualnie. Na mniejszych uprawach się da i wypuszczanie robaczywych warzyw jest po prostu patologią.
Wojtek napisał(a):
Co do warzyw z ryneczku dodałbym jeszcze, że większość handlujących bierze warzywa z tych samych źródeł co sieci handlowe, czyli z giełdy od wielkich gospodarstw. Czyli kupujemy praktycznie to samo co w sklepie, tylko ze stoiska pod gołym niebem. Jeśli już, to kupujmy na ryneczku, ale od osób, które mają niewiele rodzajów warzyw i widać, że sprzedają warzywa wyhodowane przez siebie.
Hania napisał(a):
Nie mogę się z tym zgodzić. Mój znajomy jest rolnikiem i opowiada mi ile i jak musi pryskać pola, owoce i warzywa na każdym etapie wzrostu, aby w ogóle trafiły do sprzedaży. Sam nie je tych warzyw, ma swój własny ogródek, bo to co wysyła do sklepów w jego mniemaniu jest trucizną.
Marlena napisał(a):
No niestety tym się różni uprawa konwencjonalna od tej ekologicznej, aczkolwiek w przypadku pestycydów (nie mylmy z nawozami) rolnicy i sadownicy są zobowiązani zachowywać okresy karencji (czas, jaki powinien upłynąć od dnia zastosowania danego środka do dnia zbioru roślin przeznaczonych do konsumpcji). Jeśli rolnik ma własny przydomowy ogródek to nie może pryskać tej uprawy tym samym czym pryska pola, ponieważ opryski można wykonywać jedynie na polach oddalonych minimum 20 m od zabudowań i 5 m od drogi – takie są przepisy. Ponadto rolnik lub sadownik jest zobowiązany prowadzić ewidencję oprysków: to nie jest tak, że sobie może pryskać gdzie, czym i jak popadnie. Ewidencję musi przechowywać przez 2 lata do kontroli.
A jak już jesteśmy w temacie, to z produktami odzwierzęcymi rzecz ma się całkiem podobnie, tylko że z nich już nie da się tej chemii usunąć tak jak z warzyw: nie chciałabyś na przykład wiedzieć co rolnik hodujący krowy mleczne musi do mleka dodać aby móc je sprzedać do skupu. Okazjonalnie bierzemy mleko od rolnika, ale on nam daje (i sam dla swojej rodziny takie bierze) mleko „prosto z cyca”, a nie z przeznaczonej na mleko do skupu cysterny, bo tam już mleko jest chemicznie zaprawione. Więc smacznego wszystkim pijącym krowie sklepowe mleko i delektującym się codziennie serkami i jogurtami sklepowymi. 😉
Anita napisał(a):
Zgadzam się Hanią, kilka lat temu pracowałam w hurtowni warzyw i owoców jako sprzedawca i na co dzień miałam kontakt z producentami między innymi jabłek. Na pytanie czy jedzą swoje owoce z uśmiechem na twarzy odpowiadali, że dla siebie to mają osobne drzewa oddalone jak najdalej od sadu, a tych co mają na sprzedaż nie zjedliby. Tak samo mówią producenci pomidorów.
Także wniosek nasuwa się sam! Jeśli chodzi o jakieś normy i okresy ochronne itd. to jest to czysta teoria. Jeżeli już są jakiekolwiek kontrole w przemyśle spożywczym to są zapowiadane z wyprzedzeniem :). Jeśli ktoś zarabia na życie tym co urośnie to nie łudźmy się, że martwi się o nasze zdrowie tylko o to czy będzie mieć co sprzedać, a konkurencja jest ogromna. Sama mam ogród i widzę dużą różnice w smaku np. zwykłej zupy jarzynowej ugotowanej ze swoich warzyw a tych kupionych w sklepie.
Marlena napisał(a):
Właśnie o to chodzi: konkurencja jest ogromna. Dlatego nie sądzę aby większość rolników mogła sobie pozwolić na nieprzywiązywanie uwagi do jakości produktów, na nieprzestrzeganie przepisów obowiązujących w rolnictwie itd. Są pewnie takie jednostki, ale na pewno nie jest to regułą – właśnie z uwagi na zasady gry rynkowej.
I oczywiście, że każdy (czy to rolnik czy też nie) woli zjeść organiczne, hodowane na kompoście, nie pryskane itd. tylko że taki rodzaj produkcji wiąże się ze zwiększonymi kosztami. A ludzie dzisiaj chcą mieć wszystko po taniości i dlatego przeraża ich marchew po 5-6 zł/kg albo jabłka po 8-10 zł/kg, ale nie są w stanie pojąć, że metody produkcyjne i związane z nimi koszta są kompletnie inne w przypadku upraw ekologicznych i upraw konwencjonalnych.
kola napisał(a):
zgadzam sie z panią Hanią. Jasne że rolnicy stosują dużo chemii. Sama mieszkam na wsi, mam rolników za sąsiadów więc dosłownie widzę jak napierniczają mi za płotem a to roundupem i innymi chemicznym gownem za przeproszeniem, oraz wiel ile chemikaliów walą na polach.
Owszem jeśli ktoś wczesniej odżywial sie jeszcze bardziej niezdrowo, czyli produkty przetworzone, mączne, mięsne, etc etc, wsztstko martwe zupelnie i bez żadnej wartości biologicznej to pewnie że uzdrowią go nawet i pryskane chemią warzywa i owoce, bo to choć napompowane chemią ale jednak jest to żywsze niż tamto calkiem martwe. To tak jakby ktoś kto oddychal wczesniej bardzo zatrutym powietrzem, doslownie samym smogiem, zacząl oddychac mniej zatrutym-zatrutym nadal lecz w mniejszym stężeniu. Już wtedy będzie poprawa, to oczywiste i dlatego nie dziwie mnie ze pani odzyskala zdrowie na sklepowych warzywach. ale wmawianie ludziom ze nie roznią sie one zbyt wiele od warzyw ekologicznych, uprawianych naturalnymi metodami, to duuże duże przegięcie. Wlasciwie może wielkie niedoinformowanie a zarazem i wprowadzanie w błąd czytelników bloga (który wyjąwszy ten akurat temat, tezę z ktorą nie moge sie zgodzić ) jest bardzo pożyteczny i dobry i duże brawa za to że szerzy pani taki ”kaganek wiedzy” 😉 na te wszystkie tematy 🙂 Jednak ani mycie w wodzie z sodą i octem nie zmyje pestycydow (bo wnikają do srodka) ani też nie można ich wartości do wartości roślin naturalnych bo ta ostatnia jest nieporównywalnie wieksza. pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Kola, wszyscy wiemy, że stosują. Nie przeczytałaś artykułu ze zrozumieniem mam wrażenie. Mnie interesowało nie to czy stosują (bo to już wiem) tylko bardziej czy z tego co stosują rzeczywiście tak znowu zatrważająco wiele zostaje potem na produkcie, iż (jak głosi miejska legenda) wręcz nie jest bezpieczne ( a nawet szkodliwe) to zjeść: jak wiadomo wiele osób niemal w ogóle nie jada warzyw znajdując wymówkę typu „bo są zatrute”, bo tak usłyszeli w telewizji internetowej albo wyczytali na stronach poświęconych teoriom spiskowym, a nie mają dostępu do organicznych jak również nie mają możliwości uprawiać sami, więc nie jedzą ich wcale „bo lepiej uważać”.
Przesłaniem tego artykułu nie jest przekonywanie kogoś, że ma koniecznie wybierać zamiast organicznego warzywa konwencjonalne (zostawiam to decyzji czytelnika oraz jego możliwościom, finansowym czy innym), ale przesłanie było takie, że lepiej jeść warzywa konwencjonalne niż żadne. A jeszcze lepiej od konwencjonalnego jest zjeść organiczne, co jest OCZYWISTE i co również w artykule zaznaczyłam, bo chyba jest logicznym, że lepiej nie zjadać żadnych pestycydów niż nawet minimalne, prawnie dopuszczalne ich ilości (obojętnie czy one są na zewnątrz czy w środku), nie mówiąc o wartościach odżywczych (bogaty w mikroelementy kompost a nawóz zawierający 3 składniki mineralne na krzyż to jest różnica mimo wszystko). A już w ogóle będzie rzecz jasna idealnie jeśli nasze jedzenie jest pod naszym okiem uprawiane samodzielnie, do czego zawsze na tej witrynie moich czytelników zachęcam (i nadal będę to czynić).
kola napisał(a):
dokładnie tak jest jak pisze Hania.
Ja też mieszkam na wsi i widze co sypią sąsiedzi. Walą chemiii ile sie da. Bo chodzi o zysk. A ze przy tym niszczą matke ziemię , oraz odbierają ludziom możliwość jedzenia naprawdę zdrowych warzyw czy w ogóle produktów (bo wiadomo ze w lancuchu pokarmowych to idzie dalej, do zwierząt, do jajek, mleka itd). Rowniez do produktow zbożowych, platki, mąka, kasze itd. Szkoda słów. Legendą jest raczej więc to iż warzywa i produkty konwencjonalnego rolnictwa są ok. Nie. Nie są. Ale wiedzą i rozumieją to chyba tylko nieliczni.
Marlena napisał(a):
Może i nie są aż tak bardzo OK jak te organiczne (co z różnych względów jest oczywiste), lecz z drugiej strony nie demonizuj proszę już tak tych konwencjonalnych warzyw i owoców. Póki co wszelkie badania dotyczące pozytywnego wpływu spożywania warzyw i owoców jakie były robione na populacjach dotyczyły spożycia „zwykłych” warzyw i owoców, a nie ograniczały się tylko do osób spożywających bio-eko-organiczne-bez-chemii lub produkcji własnej. Więc jeszcze raz powtórzę przesłanie tego artykułu: lepiej jeść JAKIEKOLWIEK warzywa i owoce niż nie jeść żadnych.
kimchi napisał(a):
Temat dla mnie bardzo na czasie, bo właśnie (w dużej mierze dzięki temu blogowi ) nabyłam wyciskarkę i warzyw/owoców przewija się teraz u mnie o wiele więcej. Ale ceny tych organicznych czasem bolą, szczególnie w takich ilościach jakie przerabiam 🙂 A co z zawartością metali ciężkich w takich konwencjonalnych vs. organicznych produktach? Orientujesz się może?
Marlena napisał(a):
Wygląda na to, że raczej miejsce uprawy ma większy wpływ na zawartość metali, a nie sposób uprawy: https://yadda.icm.edu.pl/baztech/element/bwmeta1.element.baztech-article-BAR8-0014-0031
kimchi napisał(a):
Dzięki śliczne za odpowiedź! Myślałam, że może „bio” i „organiczne” mają jakieś normy co do zawartości powyższych/miejsca uprawy (w sensie, że jeśli uprawa w zanieczyszczonym miejscu to nie dostanie się certyfikatu) ale wygląda na to, że chyba nie.
Jola napisał(a):
Witaj Marleno,
bardzo proszę o komentarz do poniższego. Od jednej z osób wykonujących badanie mikroskopowej kropli krwi mojego 15 letniego syna usłyszałam, że syn ma problemy z trawieniem, za mała ilość kwasów zołądkowych z powodu ograniczenia spozywania mięsa. Syn je mięso raz na 2-3 tyg, jemy głownie warzywa, kasze, zupy, owoce (zmiana żywienia nastąpiła u nas kilka miesięcy temu). Chodzi o lizynę. Ponoć powinien albo jeść więcej miesa albo dostarczać lizynę z zewnątrz.
Dziękuję serdecznie za dzielenie się z nami swoimi doświadczeniami i wiedzą, przesyłam uściski 🙂
Marlena napisał(a):
A mięso skąd czerpało swoją lizynę? Bynajmniej nie z powietrza. Lizyna jest aminokwasem występującym np. w zielonych liściach – jarmuż, pietruszka zielona, rukiew wodna, sałaty wszelkie, kalafior, pekinka, szparagi, algi (spirulina), warzywach strączkowych (soczewica, groch, fasola mung, czarna, pinto czy biała, ciecierzyca, soja i jej przetwory jak tofu czy sos sojowy), migdałach, pestkach (dynia, słonecznik, sezam, siemię) czy też płatkach owsianych, gryce, amarantusie, quinoa. Tutaj pisałam o warzywach, które zapewniają zwiększone wydzielanie kwasów żołądkowych: https://akademiawitalnosci.pl/ranking-41-najzdrowszych-najgestszych-odzywczo-pokarmow/
Roochaczyk napisał(a):
To oczywiste że jak jadasz mięso, to masz bardziej zakwaszony żołądek, organizm się to tego dostosowywuje bo tylko w takim środowisku możesz trawić białka pochodzące z mięsa. Ale zaręczam Cię że zbyt dużo kwasów w żołądku na dłuższą metę prowadzi do wielu chorób, np wrzodów żołądka, nadkwasoty itp. Dlatego mięso 2-3 razy w tygodniu w dawce 100-150 gram na porcję jest jak najbardziej ok, ale nie więcej. Pzdr.
Kacpi napisał(a):
Jedzenie bio jest znacznie niebezpieczniejsze niż 'zatrute’ owoce uprawiane metodami zrównoważonej uprawy. Jest tak z dwóch powodów, po pierwsze – płody bio są nieefektywne chronione gdyż te bardzo 'złe’ fungicydy są niedozwolone. W związku z czym zamiast czegoś w rodzaju aspiryny dla roślin która – jak autorka zauważyła – odchodzą w niepamięć przed zbiorem dostajemy marchew uroczo pokryta grzybkami gatunków fusarium, botrytis (tworzące rakotwórcze toksyny) a po drugie nawożenie jest mało efektywne i warzywa i owoce tak produkowane mają znacznie niższe zawartości związków biologicznych jak antocyjany, garbniki, witaminy. Rośliny są fotolitoautotrofami, potrzebują pierwiastków i minerałów którymi biologiczna papka musi się stać w ziemi tak czy siak (dlatego obornik stosuje się co 4 lata). Mitów jest wiele do rozwiania o produkcji roślinnej.. Polecam używać głowy zamiast internetu.
Marlena napisał(a):
Nie wiem, nie znam się na wielohektarowej masowej produkcji rolnej, ja stosuję w moim ogrodzie m.in. kompost i moje warzywa nie miały jak dotąd grzybicy dzięki Bogu. Mam wrażenie, że jak ziemia zdrowa to i warzywa zdrowe i same o siebie zadbają w większości.
panA napisał(a):
Marleno – ogólnie tak, ale realia małych upraw w ogródku czy przydomowym polu są inne od upraw masowych.
W przypadku jakichkolwiek problemów można po prostu swoją roślinkę wywalić, na kilkudziesięciohektarowej uprawie nie jest to możliwe – zarażenia się pozostają niezauważone i szybko się rozprzestrzeniają.
I fakt, grzyby i robaki same się z powietrza nie rodzą, ale też nie ma się na to większego wpływu.
Jowana napisał(a):
Ha!
tak sobie właśnie na swój naiwny sposób to tłumaczyłam, zważywszy że nie mogę sobie pozwolić na produkty bio. Kiedy zachorowałam na raka zaczęłam szukać alternatywnych sposobów jak się wspomóc po leczeniu (bardzo agresywnym). Trafiłam na Twojego bloga i z nadzieją zaczęłam patrzeć w przyszłość. Mam za sobą 3 kilkutygodniowe diety Dąbrowskiej, które dyscyplinują mnie na co dzień w trzymaniu zdrowych nawyków i które dały mi od razu potwierdzenie ich skuteczności. Ze względu również na 5-letnią córeczkę nasza kuchnia zamieniła się w przetwórstwo warzyw i owoców – takie zdrowe żywienie jest dość pracochłonne, ale z czasem nabiera się nawyków i idzie to sprawniej. Dzisiaj kuchnia pachnie pierniczkami z Twojego przepisu, pozdrawiam Cię i dziękuję za inspirację…..
Artur napisał(a):
Dzięki temu artykułowi trochę bardziej pozytywnie spojrzę na owoce i warzywa w supermarkecie 😉 Ale pestycydy pestycydami a jaka jest Twoja opinia nt. tego jak dużo w marchewce zostało witamin i minerałów? Jeśli taka marchew rośnie w wyjałowionej ziemi, to moim zdaniem niezbyt wiele…
Ania napisał(a):
Panie Marleno! Na Boga! Który koncern Pani zapłacił za ten artykuł!?
Wstyd i hańba!
Marlena napisał(a):
Właśnie oczekuję przelewu na kwotę miliona dolarów od Monsanto za ten artykuł 😛
Agaru napisał(a):
Muszę wydrukować to koniecznie i dać do poczytania mojej mamie i rodzeństwu, którzy wieczenie utyskują, że właśnie owoce i warzywa zasyfione… W moje zapewnienia o tym, że lepiej jeść jakiekolwiek warzywa czy owoce niż żadne (bo pescydy itp) nie wierzą. Dzięki Marleno!
Marlena napisał(a):
Nawet jeśli co poniektóre mogą być zanieczyszczone, to nie aż tak bardzo jak się powszechnie sądzi (czego jestem chodzącym przykładem), a korzyści z ich spożywania zawsze będą większe niż pozostałości pestycydów (które zresztą łatwo usunąć nawet w warunkach domowych). Co nie znaczy, że jestem przeciwna eko-warzywom – wręcz przeciwnie. Kupujmy owszem i uprawiajmy sami eko, ale nie dajmy sobie zryć beretu antywarzywną propagandą (jakoby te z warzywniaka, sklepu czy marketu nie nadają się do spożycia, bo są tak straszliwie „zatrute”). Nie taki diabeł straszny! 😉
Anna Maria napisał(a):
A ja życze wszystkim takiej figury jak ma ta pani na zdjęciu; szczupła ale nie chuda, piękne proporcje, zdrowe włosy! I zapewniam, że warzywa i roślinne tłuszcze i zdrowe jedzenie i taka figura „przychodzi sama” Sprawdziłam to na sobie; a moja mama miała taką do końca życia i dobrą kondycje, pogode ducha, świetną pamięć i dożyła tak 89 lat. A żaywiła nas warzywnie (własnej prdukcji), makarony robiła sama z mąki którą zmieliła z własnego zboża, jaja od własnych kur, mięso tylko raz tyg tj. niedziele. A na co dzień grochy, kasze, makarony, własny chleb. Te cudowne smaki śnią mi się po nocach. Teraz ja sama próbuje odtworzyć tę „produkcje” ale z marnym rezultatem; brak mi wiedzy i doświadczenia niestety. Gratuluje ci Marleno takich pięknych plonów!!
Marze o takich!!!!!
Anna Maria napisał(a):
Pamiętam też kolory, zapachy, nastrój czystej przyrody w każdej porze roku. Coś cudownego! Jestem wdzięczna że mogłam to przeżyć!!!
I mieliśmy zdrową i radosną psychike. I wszystko to było takie oczywiste i naturalne jak słonce! Do lat 90-tych, potem zaczeły sie negatywne zmiany i niszczenie. Pisze o tym bo bardzo za tym tęsknie i nie umię tego odtworzyć…
yvonne napisał(a):
Marleno, a o co chodzi ze wspomnianymi nawozami bo z tego co się orientuję rolnicy sypią ostro i do wszystkich upraw. Czy one są „jeszcze straszniejsze” niż opryski czy też wybierając mniejsze zło można przymknąć na nie oko? I korzystać na zdrowie z bogactwa jakie nam dają pryskane i nawozowane warzywa i owoce. Dodam, że jak zwykle „pochłonęłam” Twój kolejny owoc ciężkiej pracy ku zdrowotnych nas uczących się życia na nowo. Dzięki Ci za ten blog.
Marlena napisał(a):
Yvonne, ja się dopiero uczę, jestem początkującym działkowiczem, ale już wiem, że nawozy nie są pestycydami, a też kiedyś myliłam te pojęcia i wydawało mi się, to jedno i to samo, bo „coś tam się sypie” na rośliny. Tymczasem nawozy to papu dla roślinek, więc nawozić glebę trzeba zawsze, czy się pryska potem pestycydami czy nie. A pestycydy to środki ochrony roślin, służą do zwalczania szkodników (robali, grzybów, chwastów itp.). Działanie pestycydów nie ogranicza się tylko do organizmów szkodliwych, ale niszczą one także wszystkie organizmy (pożyteczne) bytujące na danym obszarze czyli działają na takiej samej zasadzie jak działają antybiotyki w naszym przewodzie pokarmowym, można to tak z grubsza porównać. I tak jak u nas pojawiają się po antybiotykach szczepy bakterii odpornych na antybiotyki (aż lekarze rozkładają ręce bo już nie mają czym leczyć pacjenta, on jest już na wszystkie antybiotyki odporny), tak i na polach pojawiają się szkodniki odporne na wszystkie pestycydy, a rolnicy potem rozkładają ręce, bo już nie wiedzą czym je zwalczać, na wszystko stały się odporne. Tak się dzieje zawsze gdy z naturą się walczy, zamiast szanować jej prawa. W uprawach ekologicznych z naturą się raczej współpracuje, a nie walczy. Też stosuje się środki ochrony roślin, ale nie są to syntetyczne i toksyczne chemikalia, lecz np. gnojówka z pokrzywy, czosnku, skrzypu, wywar z szarego mydła, popiół drzewny itp. i stosuje się w ostateczności, a nie „na wszelki wypadek”. Tu masz trochę więcej na ten temat: https://pl.wikibooks.org/wiki/Ekoogrodnictwo/Ochrona_ro%C5%9Blin
Co do nawozów, to można nawozić naturalnym nawozem bardzo bogatym w potrzebne roślinom składniki (obornik, kompost) albo sztucznym nawozem np. typu N, P, K (azot, fosfor, potas – coś jak „fast food” dla człowieka: niby się najadł i funkcjonuje ale… to nie to samo co prawdziwe jedzonko czyli np. kompost gdzie jest dużo więcej różnorodnych składników mineralnych). Tu o nawozach ogólnie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy
Jak się przenawozi to też nie jest dobrze, można przeazotować na przykład, tutaj więcej na ten temat: https://pl.wikibooks.org/wiki/Ekoogrodnictwo/Nawo%C5%BCenie#Azot
Filip napisał(a):
Być może różnica między warzywami marketowymi i warzywami bio jest jeszcze inna i ważniejsza jest ich zawartość dietetyczna. Warzywa uprawiane z dodatkiem chemii (czy to nawozów sztucznych czy/i pestycydów) być może mają mniejszą gęstość dietetyczną – mniej wartości żywieniowej (nie wiem jak to dokładnie określić). A warzywa, które uprawiane są po bożemu mają pełną wartość żywieniową. Może tak być? Są takie badania? Może to jest różnica najbardziej istotna? W ilu procentach marchewka jest jeszcze marchewką 🙂 ?
Marlena napisał(a):
Może tak być, że eko mają więcej witamin i minerałów, ponieważ rosły na bogatszej odżywczo glebie. Jak znajdę coś konkretnego na ten temat to napiszę. W każdym razie te „normalne” warzywa są również całkiem skuteczne jeśli chodzi o własności zdrowotne, co potwierdzam zarówno ja sama, jak i moi czytelnicy.
Magda napisał(a):
Witam
Wiem że to nie na temat ale muszę zapytać. Przeglądając jakiś portal plotkarski natknęłam się na na taki komentarz :
enzym białkowy nagalaza jest UMYŚLNIE dodawany do populacji poprzez uodparnianie. Nagalaza ZATRZYMUJE witaminę D przed wiązaniem do białka Gc. a To całkowicie ogołaca naturalną zdolność ludzkiego ciała do zabijania komórek rakowych. Nagalaza jest białkiem, które jest również tworzone przez wszystkie komórki rakowe. Enzym ten jest również w bardzo wysokich stężeniach u austystycznych dzieci. I oni UMIESZCZAJĄ ją w szczepionkach! Zapobiega to przed wykorzystywaniem przez organizm witaminy D niezbędnej do zwalczania raka i zapobiegania autyzmowi. Nagalaza wyłącza system odpornościowy. Jest również znana z powodowania cukrzycy typu 2. Więc w zasadzie… nie zabijali tych lekarzy, ponieważ odkryli oni lekarstwo na raka czy odnieśli sukces w leczeniu autyzmu… zabijają ich ponieważ ci lekarze prowadzili badania i mieli dowody na to, że szczepionki, które wstrzykują naszym drogim dzieciom POWODUJĄ obecny kryzys raka i autyzmu! I oczywiście jest to robione umyślnie i celowo! Lekarze, których zabili na Florydzie współpracowali i przygotowywali się do upublicznienia informacji.
Piszę do Pani, ponieważ uważam Panią za pewnego rodzaju autorytet w dziedzinie zdrowia 🙂 zdaje sobie sprawie że ludzie wypisują różne głupoty w komentarzach, ale myślę że warto zapytać , troszkę mnie ten komentarz przeraził 🙁 w dzisiejszym świecie wszystko jest możliwe, jak wiadomo liczy się tylko kasa, chciałabym żeby się Pani do tego odniosła.
Z góry dziękuję za odp.
Marlena napisał(a):
Magdo, faktem jest, że w ostatnich miesiącach w USA miała miejsce fala zniknięć, zabójstw, samobójstw i dziwnych wypadków śmiertelnych dotykających ludzi zajmujących się leczeniem pozaakademickim czy medycyną naturalną, jak zwał tak zwał. Trudno powiedzieć czy to przypadek, ale faktycznie nie wygląda to fajnie. Tych śmierci od czerwca do teraz było już kilkanaście, więc nie wiadomo co o tym myśleć, tym bardziej że ci specjaliści podobno używali GcMAF w praktyce, lecząc nim pacjentów (głównie autyzm i nowotwory).
Czynnik GcMAf (Gc protein-derived macrophage activating factor) jak nazwa wskazuje aktywizuje makrofagi – został okrzyknięty jak „nowy lek na raka” jak również na AIDS i autyzm, w związku z badaniami jakie kilka lat temu prowadził i opublikował Nobuto Yamamoto, japoński biochemik pracujący w Filadelfii (jego prace tutaj: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/?term=Yamamoto%20N%5BAuthor%5D&cauthor=true&cauthor_uid=15848273).
Faktor GcMAF może w/g Yamamoto zostać zneutralizowany przez enzym nagalazę, przez co makrofagi robią się „leniwe”, bo nie otrzymują wiadomości, iż mają ruszać do ataku i pożreć to, co zasługuje na pożarcie. Nagalazę wydzielają m.in. wirusy i komórki nowotworowe, dlatego układ odpornościowy z tymi dwoma wrogami ma zawsze problem, bo dzięki temu, że wydzielają nagalazę są trudne do zwalczenia przez układ odpornościowy. Podając choremu GcMAF liczy się na to, że jego makrofagi dostaną sygnał ruszania do ataku i rozprawią się z wrogiem. Czy szczepionki mają w sobie nagalazę? Całkiem możliwe, skoro mają w sobie wirusy (co prawda atenuowane, czyli osłabione, ale nawet w encyklopedii napisano, iż „Ryzyko stanowi możliwość przejścia atenuowanych szczepów w formę w pełni wirulentną.” https://pl.wikipedia.org/wiki/Szczepionka).
Aldona napisał(a):
Marlenko, czy wiadomo Ci, jaki powinien być prawidłowy poziom wit B12 ? W internecie nie mogę znaleźć. Właśnie odebrałam wyniki i mam 279 ( normy są 189-883). Wizytę u lekarza mam dopiero za kilka dni, a chciałabym już wiedzieć. Czy to nie za niski poziom ? Od 2 miesięcy mam zachwiania równowagi, robię różne badania ( morfologia krwi, żelazo, magnez, potas, sód, cholesterol, trójglicerydy, cukier, USG Doppler, RTG kręgosłupa szyjnego). Na tomograf głowy czekam.
Może powinnam mieć więcej B12, bo wiem, że ma ona wpływ na układ nerwowy ?
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Niedoboru nie masz, ale wynik jest raczej w dolnej granicy normy.
Aldona napisał(a):
Dodam jeszcze, że te 279 jest w jednostkach pg/ml. Norma podana przez laboratorium jest 189-883 pg/ml. Jeśli można mieć aż ponad 800, może powinnam jej mieć więcej ? Może wśród komentatorów będzie osoba zorientowana w temacie ?
Pozdrawiam, Aldona
Janka napisał(a):
super by było żeby taka zakładka powstała Marleno na temat domowego uprawiania warzyw i owoców. ja jestem początkująca w tym temacie ( właśnie łąka została zaorana ) i zamierzam siać na wiosnę. Na pewno sama masz już tez wiedzę na ten temat 🙂
Antonina napisał(a):
Od kilku lat uprawiam warzywa i mogę doradzić: posianie jarmużu (2-3 paczuszki;-) z salat tylko rzymską, buraki liściaste, topinambur (ale to zależy od wielkości poletka). Pomidory udają się znakomicie, marchew i buraki zależy od roku. Zioła wszelakie sie udają (bez nawozów). Pozostałe warzywa wymagają nawożenia np. nawozem kurzym (teraz łatwo dostępnym).
Generalnie uprawa warzyw jest prosta (jeśli ktoś lubi pielić;-). Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Marcin napisał(a):
Pani Marleno, co Pani sądzi o warzywach importowanych z Hiszpanii? Podobno tamtejsi rolnicy dają najwięcej chemii w UE.
Marlena napisał(a):
Zawsze staram się kupować lokalne jeśli to możliwe, a jeśli nie ma to wtedy z importu. No i myję moją metodą czy lokalne czy zagraniczne (chyba że kupię bio, wtedy tylko kwaśny roztwór na bakterie wystarczy), bo 2/3 towaru może być chemicznie czysta, ale 1/3 nie będzie i to jest loteria na co się trafi gdy się kupuje konwencjonalne – tak jak napisałam w artykule.
yvonne napisał(a):
Marleno, tym razem zupełnie nie na temat i przepraszam za to. Moja koleżanka ma nieoperowalnego raka jajnika. Niebawem ma rozpocząć chemioterapię i radioterapię. Czy jesteś w stanie poradzić nam jak zminimalizować skutki uboczne tych zabiegów? Jak chronić skórę? Czy w tym wypadku kapsulki z Wit. E sprawdziłyby się jak w przypadku oparzeń słonecznych? Co sadzisz o takich preparatach wspomagających zarządzanie jak: nutridrink i taxivital. Przeczesalam internet, fora, publikacje medyczne itp. ale ciągle czuję, że można więcej, czuje niedosyt… I mam wrażenie, że to właśnie od Ciebie dowiem się znacznie więcej, mądrzej, lepiej. Dziękuję i przepraszam raz jeszcze, że nie na temat. Poprostu bardzo mi zależy…
Marlena napisał(a):
Najlepiej zminimalizować pakując się na zapas (oraz już po wszystkim) mnóstwem antyutleniaczy, ponieważ zabiegi te są silnie prooksydacyjne i kto nie ma zapasu antyoksydantów ten zniesie je gorzej a i też długo po nich nie pociągnie (i dlatego się mówi, że częściej ludzi zabijają te procedury niż sam rak, ale co się dziwić jak idą na zabiegi bez przygotowania). Moim zdaniem jako podstawa musi być dobra i odżywcza dieta, pełna świeżych warzyw i owoców, przy czym do picia nie tam żadne sztuczne „nutridrinki” tylko prawdziwe i czerpane wprost z natury koncentraty witaminowo-minerałowe w postaci świeżo wyciskanych soków warzywnych lub warzywno-owocowych – przypominam, że pisarka Ann Cameron uwolniła się od raka w ciągu niecałego roku, pijąc codziennie szklankę marchwiowego soku do każdego z pięciu posiłków, pisałam o tym tutaj https://akademiawitalnosci.pl/ranking-41-najzdrowszych-najgestszych-odzywczo-pokarmow/ a i Gersona metoda na sokach stoi i pomaga zarówno tym, którzy się decydują na konwencjonalne leczenie jak i tym, którzy pozostają przy metodach niechemicznych (tym drugim, jak mówi Instytut Gersona, szybciej i skuteczniej niż tym pierwszym).
Stosowanymi często suplementami są też wysuszone sproszkowane grzyby lecznicze lub ekstrakty z nich, np. kordyceps https://pl.wikipedia.org/wiki/Ophiocordyceps_sinensis likwiduje skutki uboczne radio- i chemioterapii (jest sporo artykułów na temat badań nad tym grzybem leczniczym, np. tutaj: https://kopalniawiedzy.pl/kordycepina-kordyceps-chinski-lek-przeciwnowotworowy-mechanizm-dzialanie-dr-Cornelia-de-Moor-mRNA-bialka,9341). Taksifolina (nazwa handlowa gotowego preparatu to Taxivital) czyli dihydrokwercetyna: nie wiem czy są jakieś badania i jak głęboko zaszły, musiałabym zgłębić temat, ale jako flawonoid i antyutleniacz (występuje on też w cytrusach) może być korzystna, tym bardziej, że jest łączona z wit. C w jednym preparacie, ale maciupeńko, zaledwie 70 mg wit. C na 1 kapsułkę, natomiast cena Taxivitalu jest powalająca (130 zł za raptem 30 kapsułek!), dużo taniej będzie robić soki np. z marchwi i dodawać tam cytrynę wraz ze skórką do wyciskarki (i + może jeszcze dodatkową C), przez co dostaniemy oprócz wyizolowanego jednego flawonoidu jeszcze pierdyliard innych, synergistycznie ze sobą działających korzystnych dla zdrowia substancji.
yvonne napisał(a):
Miało byc: preparatach wspomagających zdrowienie a nie zarządzanie. Przepraszam, jak piszę w telefonie to są takie skutki.
oanna napisał(a):
Z moich osobistych doświadczeń dodałabym jeszcze macę. Świetnie wzmacnia po chemioterapii.
Ada napisał(a):
a czy sałatę rzymską czy pekinkę tez tak myjesz?
Marlena napisał(a):
Nie ma przeszkód – każdą zieleninę można płukać w ten sposób.
Janka napisał(a):
Antonino dziękuje za rady 🙂 czy powinnam jakoś pole przygotować zanim wsieję różności bo wiem że trzeba jeszcze to rozdrobnić na wiosnę żeby się dało wsiać ale co potem? jakiś nawóz ..z góry przepraszam za może oczywiste pytania ale dopiero sie uczę 🙂
yvonne napisał(a):
Dziękuję Ci Marleno za cenne wskazówki. Jeszcze jeżeli możesz rozwiej moją jedną wątpliwość odnośnie chemioterapii i radioterapii. Otóż lekarze powiedzieli jej, że po tych zabiegach nie będzie mogła spożywać surowych owoców (domyślam się, że soków też) z tego powodu, że jelita będą wyjałowione. Czy zgodzić się z nimi czy też można jakoś inaczej się ratować. Czy może uzupełniać florę jelitowe jakimiś preparatami aptecznymi (AC Zymes?)? Zabiegi rozpoczęły się wczoraj. Dzięki Marleno.
Marlena napisał(a):
Spożywać może i nie, ale jeśli będzie mogła pić wodę to i sok z marchwi pić będzie raczej mogła (na początek można pół na pół rozwodnić wodą). Chcesz poza tym powiedzieć, że powiedzieli pacjentce „Dzień dobry, właśnie mamy zamiar pozbawić panią całej flory jelit będącej podstawą niezbędnej do walki z nowotworem odporności pani organizmu. Zapraszamy na zabiegi”, po czym zostawili tak kobietę bez dalszych wskazówek co dalej z jej florą i z jej układem odpornościowym? Nie chce mi się wierzyć. Na pewno dostanie wskazówki od lekarzy, trzeba pytać i naciskać (puszczając przy tym mimo uszu bezsensowne wskazówki typu „można jeść wszystko – to co pani lubi”).
Moim zdaniem dieta typu Gersonowskiego (bogata w antyutleniacze), probiotyk z prebiotykiem i L-glutamina na odbudowanie wyściółki jelit, ponadto suplementacja odbudowująca odporność i oczyszczająca wątrobę z wchłoniętych podczas zabiegów toksyn, a woda do picia z dużą zawartością magnezu (np. Słotwinka albo Magnesia), ale ja nie jestem lekarzem.
EWCIA napisał(a):
MARLENKO A CZY MASZ JAKĄŚ ALTERNATYWĘ TRADYCYJNEGO MAJONEZU?
Marlena napisał(a):
Majonezu kupnego praktycznie nie używam, to produkty niskiej jakości i napakowane niezbyt zdrowymi rzeczami. Na święta robię tradycyjny majonez czyli na bazie żółtka i oleju (niestety to potworna kupa kalorii), używam wtedy lniany olej. A na co dzień robię majonez na bazie namoczonych wcześniej nerkowców. Tak naprawdę smak majonezu to przecież głównie przyprawy, bo olej i żółtko nie mają jakiegoś określonego smaku, to przyprawy decydują o smaku majonezu (musztarda, sól, pieprz, ocet jabłkowy, sok z cytryny, szczypta ksylitolu, szczypta kurkumy).
Ewa napisał(a):
Bardzo proszę o Twoje zdanie – czy parzenie pomidorów i usuwanie z nich skórki nie zabija w nich witamin?
Marlena napisał(a):
Trochę na pewno, ale za to w pomidorze poddanym obróbce termicznej wzrasta ilość przeciwnowotworowego likopenu, który zostaje uwolniony podczas obróbki, więc coś tracimy, a za to coś zyskujemy.
okej napisał(a):
Nie ma co demonizować i odżywiać się myślami o jedzeniu bardziej toksycznymi niż ono samo, aczkolwiek ja czuję różnicę w smaku, między czymś, co w marketach sprzedaje się pod nazwą „marchewka”, a dorodną niemytą karotką, którą kupuję w zaprzyjaźnionym warzywniaczku:) Podobnie w przypadku większości marketowych „jabłek”, dla mnie one mają 10% smaku jabłka, które pamiętam z czasu, kiedy warzywa i owoce miały 100% smaku. Gdzieś on się po drodze zgubił i znajduję go tylko u dostawców mniejszych niż giełda warzywna. Tak czy inaczej jako osoba zbyt sensytywna jak na obecny stan świata 😉 bioVitalizuję sobie wszystko, co jem i piję: [wymoderowano]Kto mieszka w mieście musi sobie radzić 🙂 Pozdrawiam!
Daniel napisał(a):
Przepraszam, że nie na temat, ale chciałem zapytać, co Pani myśli o wpływie regularnego hartowania organizmu zimnem. Przywoływany tutaj często Pan Antoni Huczyński, systematycznie bierze zimne prysznice oraz nakłada śnieg na całe ciało. Czy takie praktyki mają naukowe uzasadnienie i jakie ewentualnie korzyści mogą z tego płynąć?
Marlena napisał(a):
Bardzo pozytywnie myślę! Właśnie czytam literaturę w temacie (Sebastian Kneipp, „Leczenie wodą”) i być może wkrótce napiszę na ten temat. Zresztą wystarczy popatrzeć na członków zrzeszonych w klubach morsów 😉 Zimna woda zdrowia doda jednym słowem (faktem jest, iż wyzwala endorfiny mające wybitnie lecznicze działanie i wzmacniające układ odpornościowy), tu ciekawy artykuł na ten temat: https://www.focus.pl/czlowiek/hormon-szczescia-w-zimnej-wodzie-6902
yvonne napisał(a):
Marleno dziękuję. Teraz mam większą jasność 🙂
mysia napisał(a):
witam, mam pytanko a gdzie znajdę najwięcej L-Glutaminy lub może zna pani jakiś suplement bo na bank mam niedobór tej substancji -mam hashimoto więc i dziurawe jelita .Bardzo proszę o odpowiedż
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Bardzo dużo glutaminy ma biała kapusta, sok z niej wpływa znakomicie naprawczo na wyściółkę jelit, jest to udowodnione naukowo. Z kolei kiszony sok z kapusty uzupełnia brakujące laktobakterie (flora jelitowa). Przepis tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-zrobic-domowy-sok-z-kapusty-swiezy-lub-kiszony/
Anna Maria napisał(a):
A czy można dietą pobudzić i zwiekszyć sobie produkcje endorfin?
Marlena napisał(a):
Owszem, np. jedzenie czekolady pobudza produkcję endorfin, jednak na dłuższą metę nie polecam dietetycznego sposobu produkcji endorfin, bo może skończyć się na depresji z powodu nadwagi 🙂 Również inne niektóre pokarmy mogą wywołać produkcję endorfin, np. kapsaicyna zawarta w ostrej papryce. Endogenne peptydy opioidowe mogą być zastąpione przez zewnętrzne odpowiedniki czyli tzw. EGZORFINY: egzogenne (zewnętrzne) związki (morfinopodobne) – np. kazomorfiny z mleka, egzorfiny z pszenicy – dlatego trudno jest zrezygnować z pieczywa, pizzy czy mleka gdy już raz zaczęło się ich codzienne spożywanie.
Serdeczny śmiech, modlitwa, seks, medytacja, ekstaza religijna lub artystyczna (np. podczas słuchania muzyki, kontemplacji dzieł sztuki lub łona przyrody), poszczenie (ograniczenia kaloryczne) – to dużo lepsze metody na produkcję endorfin.
Ola napisał(a):
Witam.Czy ktoś wie kto ustala te normy ilości pestycydów i na jakiej zasadzie? Kiedy były one aktualizowane? Myślę, ze dawniej nasze organizmy mogły zażyć więcej chemii z warzyw i się z niej oczyścić niż dziś, gdzie chemia jest wszędzie i jesteśmy nią atakowani z wszystkich stron. W pewnym momencie organizm z tym już sobie nie radzi i chorujemy. Poza tym mój tata jest rolnikiem, ma małe gospodarstwo, ale widać jak na dłoni jakie są plony naturalne i jak one różnią się od tych pięknych sklepowych. Uważam, że trzeba się sugerować własnym rozumem. Najlepszym wg mnie miernikiem jakości żywności jest robak. Robale nie są tak głupie jak my, od chemii stronią i nie potrzebują internetu, żeby wiedzieć co mogą jeść. W sklepowych warzywach czy owocach jakoś nie widać robaków, a w warzywach mojego taty czy jabłkach z jego sadu jest ich pełno. No ale w sklepie nikt by przecież takich nie kupił. Miał ktoś kiedyś z Was mole w domu, takie spożywcze? Łatwo zauważyć w jakich produktach się lubują, a co mnie zaskoczyło mąki nie preferują, chyba, że pełnoziarnistą.
Moja kuzynka pracuje w Niemczech przy pomidorach. Pod krzakami jest biało, a gdy są zielone i nie ma chwilowo co zbierać przejeżdża oprysk i są od razu czerwone. Uważam, że najlepsze są bazarki i nie mam na myśli tych pięknych warzyw takich samych jak w markecie (choć i tam czasem kupuję), ale te babcie stojące gdzieś po kątach.
Marlena napisał(a):
Robal jest TYLKO miernikiem tego jak kiepski gospodarz opiekował się swoim warzywnikiem, już pisała na temat zarobaczenia warzyw i owoców EwciaZet przed Tobą i ja wyraziłam swoje poglądy na temat pokutującego w społeczeństwie mitu „zdrowych robaczywych warzyw i owoców”. To jest jakaś paranoidalna bzdura! Na zdrowej i zadbanej ziemi rosną zdrowe płody, a jak przylezie robal to ty, gospodarzu, jesteś od tego aby go jak najszybciej stwierdzić i sposobami naturalnymi się pozbyć. Jak ktoś ma mizerne, robaczywe plony to i mizerny gospodarz z niego 😛
olgierda napisał(a):
Chciałabym potwierdzić słowa pani Marleny na własnym, przydomowym przykładzie (mam gospodarstwo sadownicze)- wosk na jabłkach jest naturalną substancją wytwarzaną przez owoc (np. u Jonagoreda, Ligola), nasze jabłka owszem, są opryskiwane najróżniejszymi środkami, jednak zachowanie karencji oraz dawek środków ochrony, a także pory wykonywania zabiegu (ze względu np. na oblot pszczół) to „rzecz święta” i jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane- (ewentualne wykrywane pozostałości środków to ok. 50-1000 x mniej niż ich dopuszczalny poziom; badane co sezon, konieczne przy zdobywaniu kolejnych certyfikatów jakości jabłek oraz wymagane przez sieci handlowe). . Nasze jabłka oprócz stoiska na lokalnym targowisku są dostępne też w dużych marketach,a więc są tej samej jakości.A, i nie mamy osobnego poletka „na użytek własny” 🙂
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Bardzo dziękuję, Olgierdo za ten komentarz. Dobrze wiedzieć „od kuchni” jak się produkuje nasze jedzenie 🙂
Danuta napisał(a):
witam Panią Marlenę i dziękuję za wiele cennych wiadomości. Chciałam odnieść się do wypowiedzi Aldony. Nie wystarczy suplementacja witaminy B 12, trzeba znależć przyczynę jej niedoboru. Niedawno ja miałam taki problem i okazało się po roku moich poszukiwań, że mam pasożyty, które pożerały wszystkie moje zasoby nie tylko wit. B12 ale wiele innych witamin i minerałow. Przyczyn oczywiście może być więcej. Jeżeli chodzi o warzywa to zgadzam się z Marleną, że lepsze warzywa z marketu niż żadne, alenależy pamiętać, że dla chorych na nowotwory potrzebna jest żywność o najwyższej zawartości witamin, minerałów zwłaszcza tych śladowych, które odgrywają ogromną rolę w regulacji osłabionego układu odpornościowego, a których po prostu nie ma w warzywach z upraw konwencjonalnych gdzie stosuje się nawozy sztuczne,zawierające kilka do kilkunastu składników głównie makroelementów. Dla porównania obornik zawiera ok 60 różnych składników również mikroelementów, które są roślinom potrzebne w niewielkiej ilości i to one decydują o smaku warzyw i owoców a także o odporności roślin na różne choroby.
Aneta napisał(a):
A ja mam pytanie co do warzyw i owoców mrożonych. Wiadomo, że zimą nie wszystkie warzywa czy owoce można kupić, a jednak niektórzy odradzają mrożonki jako „wychładzające”. Czy mogę prosić Cię Marleno o opinię na ten temat?
Przy okazji dziękuję za tak wyczerpujące i bogate w treść artykuły 🙂
Marlena napisał(a):
Owszem, mrożonki jedzone prosto z torebki mogą być bardzo „wychładzające”. Tego raczej nie należy robić. 😛
A tak na serio: lepiej ugotować i zjeść warzywa z mrożonki niż żadne. Wiadomo, że świeże najlepsze, ale mrożonki postawiłabym na drugim miejscu, na trzecim puszki (jako ostateczność gdy nie ma innego wyjścia).
mysia napisał(a):
Dziękuję za odpowiedż o glutaminie ale czy sok z nie kiszonej kapusty nie zaszkodzi mi na tarczycę słyszałam że takiej nie kiszonej nie powinny jeść osoby z chorobą hashimoto a kapustę kiszoną jem jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam, jest pani naszym ratunkiem dzięki pani bardzo odżyłam mimo tej choroby
Marlena napisał(a):
Trzeba by było jeść naprawdę duże ilości warzyw krzyżowych każdego dnia aby tarczyca to odczuła. W razie wątpliwości można zapytać lekarza lub dietetyka.
ania napisał(a):
Witaj Marleno, lada miesiąc zacznie mi się okres przekwitania, w związku z czym spożywam duże ilości warzyw krzyżowych i super owoców by przygotować organizm na nadchodzące zmiany. Zaopatruję się w marketach. Proszę o informację czy produkty z soi ( tofu, miso) kupowane w supermakecie właśnie jako produkt witalny i zawierający fitoestrogeny może być pomocna w zapobieganiu objawom menopauzy ?
Marlena napisał(a):
Myślę, że lepszym rozwiązaniem jest czerpanie fitoestrogenów z produktu całościowego (nieprzetworzonego) jakim jest np. siemię lniane świeżo mielone. Co nie znaczy, że od czasu do czasu nie można zjeść sobie przetworów sojowych: kawałka tofu czy miso w potrawach.
Maciej napisał(a):
Zgadzam się z Pani opinią, jedynie zwróce uwagę na:
„po kiego grzyba mnie wiedzieć jak bardzo zatrute są amerykańskie płody rolne i co stanowi u nich parszywą dwunastkę czy też szczęśliwą piętnastkę? Do niczego taka wiedza przydatna dla mnie osobiście nie jest!” – obecnie trwają „negocjacje” w sprawie TTIP i punktem spornym jest obniżenie norm odnośnie żywności, rolnictwa w EU. USA chce nas zalać swoją żywnością i normy panujące w Europie są dla nich za wysokie. Dlatego naciskają aby je obniżyć. Cześć ludzie, garstka polityków mówi nie, bo są świadomi własnie jak wygląda rolnictwo w USA. Bez takiej wiedzy mamy przekaz: „bedziemy mogli kupić tanie warzywa, kurczaki etc z USA, gospodarstwa domowe zaoszczędzą x %” – super, ale nikt nie widzi konsekwencji zdrowotnych… (plus środowiskowych – bez sensowny transport z USA, jak mamy to w Polsce, Europie), czy gospodarczych u nas.
Marlena napisał(a):
Macieju, ja kurczaków nie jadam, warzywa jeśli kupuję to staram się najpierw lokalne (zwracam uwagę na kraj pochodzenia), gdy nie ma lokalnych wybieram te, które rosły najbliżej (Grecja, Turcja, Włochy, Hiszpania), niektóre owoce (banany, granaty) lub warzywa (bataty) czasem jadam z dalszych stref (Egipt, Peru itp.), ale nie stanowią one podstawy mojego menu. W miarę możliwości kupuję warzywa bio. Z jedzenia nie kupuję niczego co jest podejrzanie tanie ani niczego co pochodzi z USA – dla zasady.
rrrr napisał(a):
a co w tym temacie. https://www.scientificamerican.com/article/antioxidants-may-make-cancer-worse
Marlena napisał(a):
Ten artykuł nie traktuje przecież o badaniach na osobach spożywających swoje antyutleniacze w warzywach i owocach 🙂
Syntetyczny beta-karoten nie przynosi pożytku (a nawet może być szkodliwy), natomiast zjadanie marchwi, dyni, szpinaku czy batatów wyjdzie nam tylko na zdrowie.
witaminka napisał(a):
Witam p.Marleno,jest rzecza oczywista,ze mineraly sa nam niezbedne i powinnismy je przyjmowac naturalnie, z warzyw,ale co zrobic jesli stan warzyw jest ogolnie znany..beznadziejny,wiec
przeszukuje od dluzszego czasu strony internetowe, aby dowiedziec sie rzetelnych informacji na temat Mineralow Schindele.Wszedzie znajduje tylko informacje,ze dzialaja dobrze,ze nie wywoluja skutkow ubocznych..itp,itd.ale nurtuje mnie pytanie czy mozna taka ilosc mineralow przyjmowac na raz,przeciez wiadomo o tym ,ze wiele z nich dziala przeciw sobie i nie nalezy ich laczyc lub przyjmowac razem(np.wapn i magnez)
Inne pytanie dotyczy znaczacej zawartosci tlenku zelazowego w tychze mineralach,a opinia mowi,ze nie mamy suplementowac zelaza(ma to zwiazek z nowotworami,jak czytalam)
Pani Marleno,jestem zakrecona.
Moze Pani cos wyjasni,pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Nie wiem, ja nie używam wynalazków tylko po prostu jem i piję moje warzywa, jakiekolwiek by one nie były. A widocznie aż takie „beznadziejne” nie są jak się je maluje, skoro dzięki nim odzyskałam zdrowie i witalność. Potwierdza to również wielu użytkowników tej witryny, którzy zrobili to samo co ja i doświadczyli dzięki temu tego samego co ja czyli zdecydowanej i zauważalnej poprawy samopoczucia i stanu zdrowia. Wystarczy poczytać ich historie – ja naprawdę nie jestem jakimś szczególnym wyjątkiem i każdy potrafi tego dokonać przy odrobinie dobrej woli i nabytej tutaj wiedzy.
Ośmielam się więc twierdzić, że beznadziejność warzyw to jedynie propaganda, bo prawda jest taka, że stan warzyw jest doskonały i jest dokładnie taki, jaki ma być 😉
witaminka napisał(a):
Przepraszam,ale ciezko w to wierzyc!
Czy ma Pani na mysli warzywa doskonale np.z Hiszpanii>polecamHOME.
Pozdrawiam,b
Marlena napisał(a):
No mnie też ciężko było uwierzyć w to, że zwykłe sklepowe warzywa (nie żadne tam bio czy eko) mnie uzdrowiły, ale to się już stało i się nie odstanie, więc teraz już wierzę – doświadczanie zawsze najsilniej zmienia nasze przekonania 🙂
oknick napisał(a):
Niestety w tych plotkach jest też trochę prawdy. Skoro w przytoczone przez Panią badania ujawniają obecność jakiejkolwiek ilości pestycydów, nie ma znaczenia, że są to dopuszczalne normy. Są to małe ilości trucizny przyjmowane przez długi czas i kumulowane w naszym organiźmie. Niestety w obecnych czasach powszechnie dopuszcza się trucizny w małych ilościach praktycznie we wszystkim i nie uciekniemy od tego. Ale to inny temat. Jednak mówienie „jadłam to i jestem zdrowa” wydaje mi się nieco mylne. Wraz z jedzeniem produktów z supermarketu wprowadziła Pani także pewne inne ograniczenia. I być może to wszystko razem wywołało ten pozytywny efekt. Na nasze zdrowie składa się bowiem wiele czynników: geny, powietrze, woda, aktywność, psychika i tysiące innych składowych. Im więcej wprowadzimy ograniczeń w spożywaniu trucizny tym lepiej. Oczywiście warzywa i owoce nafaszerowane nie wiadomo czym nie zabiją nas od razu, a może i w ogóle nas nie zabiją. Jednak sama Pani przyznaje, że woli swoje owoce i warzywa niż te ze sklepu. Bo niewątpliwie są smaczniejsze i być może jednak zdrowsze.
Komentarz ten nie jest w żaden sposób krytyką, jestem pełna podziwu dla przedsięwzięcia, jest jedynie zauważeniem mylnego w moim mniemaniu uzasadnienia.
Marlena napisał(a):
Po owocach ich poznacie. Zawsze patrz na rezultaty. To nie chodzi tylko o moją skromną osobę: zwróć proszę uwagę, że wszelkie badania naukowe, które wykazały ochronną rolę warzyw i owoców w powstawaniu wielu chorób, były wykonane na osobach spożywających normalne kupne warzywa i owoce.
Nigdzie ponadto nie napisałam, że kupne warzywa są lepsze niż swoje. Artykuł miał na celu zwrócenie uwagi czytelnika na powszechne demonizowanie kupnych warzyw i owoców, a z powodu tego demonizowania wielu ludzi nie jada ich wcale (bo swoich nie mają, a kupnych się boją jakoby były „zatrute”).
zdzisios napisał(a):
Nie jest to post idealnie w temacie, ale widziałem pytanie o wypieki z gryki. Myślę, że się przyda zainteresowanym.
CHLEB BEZGLUTENOWY, NAJPROSTSZY
bez jajek i mleka, z ziarnami
Po długich poszukiwaniach znalazłem przepis na chleb bezglutenowy. Upiekłem kilkadziesiąt chlebów według tego przepisu. Rzecz jasna w raz z praktyką przepis modyfikowałem i to jest jego ostatnia wersja. Wstęp do przepisu jest autorstwa jego twórcy.
Chleb bezglutenowy – bez dodatku jajek, mleka i sztucznych dodatków. Bardzo smaczny i z chrupiącą skórką :-). Delikatnie lepki w środku, z ładnymi dziurami, z dodatkiem wielu ziaren: słonecznika, dyni, sezamu i siemienia lnianego. Bardzo prosty w wykonaniu, szybki, bez zagniatania. Składniki wystarczy wymieszać łyżką. Upiekłem go na podstawie przepisu na chleb wieloziarnisty i była to moja pierwsza styczność z mąką bezglutenową. Powiem szczerze, nie spodziewałam się od razu aż takiego sukcesu – moje 'glutenowe’ dzieci jadły chleb, nie grymasząc i prosząc o dokładkę! Chleb można upiec również bez dodatku ziaren, będzie dużo lżejszy. Chciałabym, by przepis ten choć trochę ułatwił posiłki osobom na diecie bezglutenowej. A może upieczemy też razem jakieś ciasto bezglutenowe? 🙂
Składniki na 1 bochenek:
• 220g mąka ziemniaczana
• 120g mąka gryczana
• 120g mąka ryżowa
• 20g mąka amarantusowa
• 3 łyżki siemienia lnianego
• 3 łyżki łuskanego słonecznika
• 1 łyżka sezamu
• 1 łyżka pestek z dyni
• (proporcje nasion można zmienić według własnych preferencji)
• 3/4 łyżki soli
• 1,5 łyżki cukru
• 25 g świeżych drożdży lub 13 g drożdży suchych
• Ok. 400 ml lekko ciepłej wody (42 – 44°C)
Wszystkie składniki umieścić w dużym naczyniu i dokładnie wymieszać. Zauważyłem, że lepiej mąkę przesiać wtedy lepiej chłonie wodę i lepiej rośnie, a ciasto nie jest wodniste. Ja zaczynam od rozpuszczenia drożdży z cukrem trzcinowym, czekam aż drożdże się ogrzeją, później dodaję do mąki. Wychodzi pyszny czasem z mikro dziurą. Moja uwaga- jak w kuchni jest ciepło (21 – 23°C) wystarczy przykryć kuchennym ręczniczkiem, pozostawić w cieple na ok. 5 minut (zaczyn musi zacząć rosnąć).
Po tym czasie ciasto ponownie wymieszać. Keksówkę o wymiarach dolnych 8 x 27 cm (lepiej trochę większą. Ciasto rośnie w piecu i może się wylać) wysmarować tłuszczem (np. olej ryżowy. Chodzi o temperaturę dymienia – 230°C. Ciasto nie będzie się przypalało od dołu), blaszkę oprószyć np. ostropestem plamistym (tak, żeby szczelnie przykryć blachę. Po upieczeniu chleb łatwo wychodzi z foremki i wątroba będzie wdzięczna). Ciasto wlać do formy (nie trzeba wyrównywać). Oprószyć czarnuszką, przykryć kuchennym ręczniczkiem i pozostawić w cieple na ok. 5 minut. Jak ciasto zacznie rosnąć włożyć do nagrzanego piekarnika.
(Jedna rzecz, którą wypraktykowałem, to wstawiam do piekarnika prawie pełny kubek o pojemności 250 ml z gorącą wodą od momentu kiedy zaczynam nagrzewać piekarnik. Para wodna sprawia że chleb wyrasta lepiej, bez dziury i ma chrupiąca skórkę!)
Piec w temperaturze ~230ºC przez 50 – 60 (ja piekę 50 minut) minut (nie włączać termo obiegu). Wyjąć, przestudzić na kratce (lekko ciepły chleb jest pyszny. Nic tego smaku nie zastąpi).
Po upieczeniu wyciągam chleb z foremki i stukam od spodu – jeśli odgłos stukania będzie głuchy, wtedy chleb jest dobrze wypieczony. Jeśli nie, należy go z powrotem umieścić w foremce i piec dłużej – ok. 10 min.)
Wierzch chleba często bywa popękany.
Marlena napisał(a):
Dziękujemy za ten przepis – na pewno dla wielu użytkowników będzie przydatny.
Przem napisał(a):
Z w/w przepisu wywalilbym make ziemiaczana…ogolnie ziemniaki (skrobia) nie naleza do zdrowych produktow.
Marlena napisał(a):
Wręcz przeciwnie: długowieczni mieszkańcy Kostaryki (Nicoya) żywią się głównie kukurydzą, na długowiecznej Okinawie zaś ryżem i batatami i dożywają długich lat (ponad setki) w zdrowiu fizycznym i umysłowym na tej skrobi. Warto przeczytać książkę „Zdrowie bez recepty. Czyli skrobia, która leczy”, autorem jest lekarz internista i dietetyk, dr John McDougall, prowadzący klinikę leczącą pacjentów z chorób cywilizacyjnych właśnie dietą opartą na skrobi z fenomenalnymi rezultatami 😉
aiva napisał(a):
Cieszę się, że trafiłam na ten artykuł. Sama przez długi czas z przerażeniem patrzyłam na warzywa i owoce z supermarketów, a nie było mnie stać na wystarczające ilości organicznych produktów (wiadomo, są kilkukrotnie droższe od tych nieekologicznych). Naczytałam się w internecie jakie straszne są te pryskane warzywa, że to trucizna, że się odkłada w organizmie itd. W efekcie jadłam mało z przekonaniem, że się „nie truję” i że to zdrowo. Czasami wolałam się najeść ryżu albo makaronu zamiast tych „strasznych, zatrutych warzyw”. W końcu przestałam się przejmować, jadłam jabłka z Carrefoura, banany z Biedronki i ziemniaki z Netto i – nic mi się nie stało! Ba, zaczęłam się czuć lepiej, przestałam snuć się po domu zmęczona i niedożywiona, nareszcie miałam siłę na.. życie. Mam nadzieję, że tak już zostanie i że nieekologiczne warzywa nie wpędzą mnie za kilkanaście lat w jakąś chorobę. 😉
Figula napisał(a):
Czytając komentarze odnoszę wrażenie, że masz też spore pojęcie o uprawie żywności. Czy nie podzieliłabyś się jakimiś wskazówkami, właśnie na temat tego, co jakiemu warzywu/owocu potrzeba, aby rosło?
Marlena napisał(a):
Póki co początkująca ze mnie ogrodniczka, ale w przyszłości któż to wie 😉
misia napisał(a):
Czytam te wszystkie komentarze i dziwię się,że nikt nie nazwał tych rolników zabójcami.Jak inaczej nazwać człowieka,który drugiemu wali śmiertelną chemię a dla siebie ma swoje poletko?Podłość i jeszcze raz podłość.Dlatego wielki bardzo wielki szacun dla Olgierdy.
Aneta napisał(a):
Sześć lat temu podjęłam decyzję i przeprowadziłam się w miasta na wieś, gdzie mam sporo ziemi i mogę szaleć uprawiając własne warzywa.
Doświadczenia w uprawie własnych warzyw nie miałam, ale minęło sześć lat i teraz mogę powiedzieć że np. z uprawą pomidorów (bez używania oprysków chemicznych) już sobie radzę i uzyskuję pyszne i zdrowe pomidory (odmiany czerwone, czarne, żółte).
Obornik obornikowni nierówny. Zauważyłam to właśnie uprawiając pomidory.
Niestety mimo nawożenia nim w odpowiednich ilościach często występowały niedobory magnezu i wapnia. Trzeba także uważać od jakiego rolnika pochodzi obornik, czym karmione były krowy – zimą często dostają dziwne granulowane mieszanki paszowe. Poza tym świeży obornik musi się zmineralizować aby jego składniki były dostępne dla rośliny.
Nawozy sztuczne nie są złe, oprócz podstawowych NPK – Azot, fosfor i potas, zawierają cały komplet mikroelementów. Jednak nie można ich przedawkować.
np. pomidory pobiorą tyle nawozu ile potrzebują – nie magazynują nadmiaru w owocach, jednak nie wszystkie warzywa tak robią.
Powiem jedno – własne warzywa i owoce nigdy nie dorównają tym ze sklepu.
Jednak jest to ciężka i mozolna praca, jeśli nie używa się chemicznych oprysków na szkodniki.
Nie wiem czy mam wrażliwy żołądek czy brak szczęścia – często po warzywach ze sklepu mam bóle żołądka i mdłości. Po zjedzeniu moich warzyw nigdy to się nie zdarzyło.
Pozdrawiam wszystkie początkujące ogrodniczki 🙂
Michi napisał(a):
Witaj marleno, czy mogłabyś napisać artykuł poświęcony uzębieniu? Jestem ciekaw czy istnieje możliwość odbudowy szkliwa, ktore jest nadłamane, uszkodzone.
Jarosław napisał(a):
p.Marleno , czy całkowite zastąpienie warzyw i owoców zwłaszcza w zimie ekologiczną spiruliną i sokiem z młodego jęczmienia jest dobrym pomysłem czy nie?
pozdrawiam Jaro.
Marlena napisał(a):
Żyjemy w szczęśliwych czasach gdy mamy dostęp do świeżych jarzyn i owoców przez cały rok, więc po co sobie ich odmawiać? 🙂
Jarosław napisał(a):
Dlatego że tzw. świeże warzywa zwłaszcza w zimie są uprawiane w szklarniach lub pod folią , gdzie nigdy nie widziały naturalnego słońca a nawet prawdziwej ziemi ,
tylko nawozy i chwilę dziennego światła.
pozdrawiam Jaro.
Marlena napisał(a):
Niekoniecznie i nie ma co szukać tanich wymówek. 😉 Większość jarzyn i owoców jest w czasie zimy przywożona z tych części Europy, które mają dużo cieplejszy klimat od naszego. Przez wiele lat mieszkałam we Włoszech – tamtejszy klimat zapewnia doskonałą wegetację praktycznie przez cały rok. To raptem dwa tysiące kilometrów od nas, a jednak klimat jest zupełnie różny. I choć jestem zwolenniczką jedzenia raczej lokalnych warzyw i owoców (najlepiej własnoręcznie uprawianych) zawsze wtedy gdy tylko to jest możliwe, to jednak w czasie gdy u nas mróz i śnieg – nie mam żadnych oporów w w sięganiu po te wyhodowane w cieplejszych rejonach naszego kontynentu (np. Włochy czy Hiszpania). Z korzyścią dla mojego zdrowia i doskonałego samopoczucia. Może kiedyś przeprowadzę się na stałe do jakiegoś Alicante, ale póki co, to przez te kilka miesięcy w roku warzywa muszą przyjechać do mnie, a nie ja do warzyw 😉
Jarosław napisał(a):
p.Marleno, jeżeli nie będziemy spożywać mięsa a spirulinę zastąpimy warzywami i owocami nawet w zimie to gdzie znajdziemy witaminę B12 w dostatecznej ilości?
pozdrawiam Jaro.
Marlena napisał(a):
Nie ma potrzeby spożywać witaminy B12 każdego dnia, ponieważ nasz ustrój potrafi ją magazynować w wątrobie (ale takiej witaminy C nie potrafi i dlatego jarzyny należy zjadać każdego dnia). Ponadto mięso jest dosyć przereklamowane jako źródło B12. Najbogatszym źródłem tej witaminy ze wszystkich pokarmów odzwierzęcych są ryby i owoce morza oraz wątróbka,a nie mięso, nabiał czy jajka.
Sylwia napisał(a):
Ja ostatnio słuchałam podcastów veganina i triatlonisty @RichRoll, w których przeprowadza wywiady ze słynnymi naukowcami, m.in. z autorem „The China Study”.
Jeden z nich, niestety nie pamiętam który, wyjaśnił jak to jest z B12: zwierzęta też jej nie produkują – pochodzi ona z tego co jedzą czyli z roślin, a konkretnie z ziemi i bakterii na nich.
Czy ktoś coś słyszał na ten temat?
Marlena napisał(a):
Owszem, witamina B12 jest produkowana przez bakterie. Znajduje się na przykład na warzywach i owocach jedzonych prosto z krzaka w ogródku. 😉
Ponadto bakterie produkują ją w naszych jelitach oraz jamie ustnej. U zwierząt jest z tego co kojarzę podobnie.
Roochaczyk napisał(a):
Potwierdzam! Lece właśnie trzeci tydzień na detoksie. Wcinam dużo surowych owoców i pije soki warzywne (wszystkie produkty kupuje na ryneczku, zatem nie są to produkty bio ani eko). Pije tez napary z ziół. I samopoczucie powoli poprawia się zatem jak widać nie ma potrzeby panikować, Pozdro!
Halina napisał(a):
witam serdecznie,
szukam informacji na temat mumio i sposobu żywienia opracowanego przez Natalie Świtko. Jeżeli ma Pani wiedzę na ten temat bardzo bym poprosiła, żeby się Pani podzieliła swoim zdaniem na ten temat.
Marlena napisał(a):
Ludzie często poszukują jakiejś jednej substancji czy suplementu, który by ich wydobył ze zdrowotnych kłopotów. Nie rozumieją oni, że to całościowy styl życia, bycia i myślenia uprawiany przez ostatnie kilka dekad sprowadził na nie te kłopoty. Na tym żerują sprzedawcy suplementów cudownych, różnych mumio, noni i innych magicznych wynalazków. Nie znam tej pani, mnie interesują doniesienia sukcesów lekarzy (dyplomowanych lekarzy, nie szamanów z chatki na kurzej stopce) leczących żywieniem i zmianą stylu życia, z tego co się zdążyłam zorientować ta pani jest kosmetyczką, a z medycyną (jeśli można to tak określić) ma tyle wspólnego, że ukończyła kurs dla bioenergoterapeutów, po czym wydała poradnik i sprzedaje suplementy pod swoją marką. Niestety nic bliższego na jej temat nie jestem w stanie powiedzieć. Jak również do tej pory wśród użytkowników naszej witryny którzy się tutaj tysiącami przewinęli nikt nie wspominał aby mu jej suplementy pomogły. Więc trudno mi cokolwiek powiedzieć, czy to pozytywnego czy negatywnego.
kasia kamieniarz napisał(a):
Szczęśliwie warzywa i owoce marketowe nie są zatrute, ale niestety jest druga strona medalu a mianowicie zawartość witamin i mikroelementów w roslinach uprawianych przemysłowo. dawana Akademia Rolnicz, obecnie Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie 'monitoruje’ tę kwestę od lat 80-tych. Średnio zawartość cennych składników spadła 30% . najgorzej wypadł potas w pomidorach – spadek o 70% ! Przykre, ale prawdziwe. Nie znaczy to oczywiście, że warzywa marketowe są nic nie warte- po prostu trzeba mieć świadomość faktu i albo jeść odpowiednio więcej albo się mądrze suplementować (najlepiej korzystając ze 100% naturalnych produkowanych z biomasy supli).
Marlena napisał(a):
Zgadza się, tak jak zresztą wspomniałam w artykule, na pierwszym miejscu są osobiście uprawiane warzywa i owoce, na drugim te z certyfikatem BIO albo od działkowców co na kompoście uprawiają i nie pryskają, a potem dopiero te marketowe (co nie znaczy, że są jakieś złe albo wybitnie zatrute). Zamiast suplementów jednak lepiej moim zdaniem jest samemu zrobić sobie w domu koncentrat witamin i minerałów czyli świeżo wyciskany sok warzywno-owocowy i stosować w ramach profilaktyki zdrowotnej codziennie (długo, często i do ustąpienia objawów). 😉
Żaden suplement wyprodukowany ręką człowieka nie zastąpi w pełni tego, co dla nas wyprodukowała natura, czyli prawdziwego jedzenia! 🙂
Andrzej napisał(a):
Nie wiem, czy Ktoś już o tym pisał, ale ma jedno pytanie dotyczące przede wszystkim jabłek dostępnych w polskich marketach – np. odmiana LIGOL?
Nie uważacie, że sprzedawane w sklepach „polskie” jabłka, które raczej („nigdy”) nie mają oznak „nadgryzienia” poprzez jakieś robaczki – są po prostu owocami niedojrzałymi? Lekkie zarumienienie, to wynik pryskania specjalnym preparatem, który w jedną noc / przez klika godzin – nada jabłku wygląd owocu dojrzałego (na pewno takie środki były stosowane na plantacjach w Holandii). Stąd bierze się to, że jabłka nie maja żadnego smaku – owszem, są twarde (bo kto lubi miękkie jabłka), ale po jakimś czasie, np. 5 dni, mimo, że nadal są twarde – w środku robią się „brązowe” i nie nadają się do zjedzenia.
Marlena napisał(a):
Postaraj się kupować jabłka od działkowców albo kogoś znajomego, ew. w dobrym warzywniaku gdzie Cię już znają i nie wcisną Ci kitu (a jak wcisną to idziesz i robisz reklamację).
lucy napisał(a):
Mieszkam w UK i tutaj już tak kolorowo nie jest. Ogólnie warzywa a zwłaszcza owoce sa marnej jakości wszystko pędzone, niesmaczne, wszystko smamkuje jak te truskawki w grudniu nawet w srodku lata 🙁 Ogrom warzyw i owoców z importu również z USA ( jakby w Europie nie było pól uprawnych). Jak jest wybór kupuje organiczne jak nie biore co jest. tak czy inaczej produkty te zawieraja witaminy i inne cenne składniki czego nie można powiedzieć np o coli i chipsach.
Pracowałam nawet 3 mc wiele lat temu na polach gdzie uprawiano seler naciowy….nie wiem czym to pryskano ale osoby pracujace przy scinaniu selerów miały całe przedramiona w niegojących się wrzodach, cos strasznego. Selery rosły w oczach…i pewnie świeciły w ciemnościach.
Marlena napisał(a):
Ja mam seler w ogródku i rośnie jak głupi bez pryskania. Prawda jest taka, że z ziemią jest jak z człowiekiem: jak zdrowa matka ziemia to i dzieci rodzi zdrowe i odporne na szkodliwe czynniki zewnętrzne (np. pasożyty, grzyby, wirusy). Tymczasem w wielkohektarowych gospodarstwach nie zwraca się uwagi na ziemię lecz zasila się ją kiepskim pokarmem (sztucznym nawozem zamiast dobrym kompostem), a przed szkodnikami i chorobami chroni się jej płody chemicznie. Można to przyrównać do człowieka, który nie zwraca uwagi na to co je (jakie jest jego wewnętrzne środowisko), a przed chorobami chroni siebie i swoje dzieci (oraz leczy w razie chorób) chemicznie (szczepionki, leki itp). Dlatego najlepiej kupować organiczne, dogadywać się z kimś kto ma ogródek, a to co można siać samemu (nawet w workach i pojemnikach na balkonie można uprawiać marchew, ziemniaki, pomidory, sałatę, zioła itd.).
Leszek napisał(a):
Jeżeli ktos jeszcze dzis uważa że polskie warzywa i owoce sa zdrowe to albo na pewno nigdy nie widzial procesu ich produkcji, (jak masowo zalewane sa pestycydami, fungicydami czesto juz po zbiorach oraz herbicydami takim jak Rundup…) i slepo wierzy w przeplacone wyniki badan albo lobbuje przemysl chemiczny bo to mi wlasnie na to wyglada
🙁
Marlena napisał(a):
Wybacz, ale nie wierzę w bajeczki o rzekomo strasznie zatrutych warzywach i owocach ponieważ właśnie na zwykłych sklepowych warzywach i owocach odzyskałam zdrowie i witalność, nie mając jeszcze na początku dostępu do „niepryskanych” (które oczywiście są najlepsze i co do tego nie ma wątpliwości, a szczególnie gdy człowiek je sam sobie wyhoduje). A ew. pozostałości fosforoorganicznych środków ochrony roślin można usunąć w domu – ulegają hydrolizie z wysokim pH, przepis tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Roundup jest stosowany głównie do desykacji zbiorów nasion (zboża jedzone codziennie przez miliony ludzi, nasiona kawy, którą również piją miliony niczego nieświadomych ludzi, gorczyca na musztardę, rzepak na „zdrowy” rzepakowy olej reklamowany w TV)… Tutaj tego nie usuniesz, podobnie jest z Roundup’em w tkankach i wydzielinach zwierząt karmionych paszą sojową genetycznie modyfikowaną, której Polska sprowadza z Argentyny średnio 2 miliony ton rocznie https://marek-kryda.blog.ekologia.pl/importowana-do-polski-transgeniczna-soja-to-lzy,738 i długo jeszcze to się nie skończy, bo podpisane są wieloletnie umowy handlowe. I miliony Polaków jedzą to „mięso” i piją to „mleko” oraz zrobione z niego masło, sery itd. (upiorny glifosat przechodzi do mleka matki, zarówno zwierzęcej jak i ludzkiej). No ale co się dziwić, ten biznes to jest żyła złota: potrzeba np. zaledwie 3 kg śmiesznie taniego białka z transgenicznej soi, by „wyprodukować” pół kilo białka drobiowego. Ludzie chcieli mieć tanie „mięso” by je móc do woli spożywać 3 razy dziennie przez 365 dni w roku – to mają. Podobnie jak tani nabiał w wyborze lasującym mózg oraz świetny olej rzepakowy nr 1 w Polsce – samo zdrowie! W zamian za tę taniość niejedna polska matka karmiąca piersią swe dziecię niechcący karmi je przy okazji glifosatem, będąc przy tym przekonana, że przecież „zdrowo się odżywia”, podczas gdy już od małego dzieci mają przetrzebioną mikroflorę jelitową, chorują, źle reagują na podane szczepionki, mają kiepską odporność itd.
Pestycydy z warzyw to doprawdy pestka przy tym – gdyby to one miały mnie zabić, to by to zapewne zrobiły. Ale ja tymczasem wyzdrowiałam. I stało się to dopiero gdy odstawiłam kawę, mięso, pieczywo, nabiał i… zaczęłam jeść warzywa i owoce (takie zwykłe, z warzywniaka) 🙂
burek napisał(a):
Bla, bla, bla… na normy sie pani powoluje, tylko wie pani kto te normy ustala? Albo kto je pomaga naszym samozwanczym wlodazam ustalac? TO pani podpowiem: a no ci co produkuje te trucizny. Takze to ze normy nie sa przekraczane to se mozna wlozyc, poza tym jak zaczna sie normy przekraczac zbytnio, to te normy podwyzsza to poziomow tzw. bezpiecznych i tak jest ze wszystkim na tym chorym swiecie.
Marlena napisał(a):
Być może tak jest, jednak przyjmij proszę do wiadomości, że wyzdrowiałam dzięki zwykłym sklepowym warzywom i owocom, a w moje ślady poszło wielu użytkowników tej witryny również uzyskując pozytywne rezultaty (żywność eko jest po pierwsze droższa, po drugie wciąż jeszcze stosunkowo mało dostępna w powszechnym handlu). Przed spożyciem należy warzywa i owoce konwencjonalne umyć tym sposobem aby dodatkowo zmniejszyć ekspozycję na pozostałości środków ochrony roślin: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Axel Tulup napisał(a):
Coś się zmienia na lepsze jeśli chodzi o dostępność ekoproduktów, bo od pewnego czasu warzywa i owoce eko są dostępne w każdej większej sieci supermarketów. Oczywiście cena 4 zł za pół kilo marchwi, czy 6 zł. za kilo ziemniaków jest powalająca, ale jest proste rozwiązanie aby kupować te produkty taniej – trzeba po prostu ominąć pośredników. Producenci wymienieni na etykiecie opakowań eko warzyw i owoców w większości przypadków prowadzą również bezpośrednią sprzedaż wysyłkową (podany jest nawet adres www). I tak u nich kilo marchwi nie kosztuje 8 zł. tylko …3zł. czyli cena praktycznie jak za nieorganiczny produkt. Kupować jednak trzeba w większych opakowaniach – 5-10 kilo. Ale jak ktoś ma wyciskarkę, to takich ilości właśnie potrzebuje…
Kachna napisał(a):
Proszę nie powtarzać w kółko, że wyzdrowiała Pani dzięki warzywom z marketu . Wyzdrowiała Pani dlatego, że przestała Pani jeść mięso, nabiał, cukier, białą mąkę – i to jest ta zasadnicza różnica.
Marlena napisał(a):
Zgadza się: przestałam jeść mięso, nabiał, cukier, białą mąkę. Zamiast tego jadłam wyłącznie warzywa i owoce. No niestety zwykłe, konwencjonalne, bo do innych w tamtym czasie nie miałam dostępu. Powiedzmy więc, że 50% zawdzięczam odstawieniu trucizn jak mięso, nabiał, cukier, biała mąka, a drugie 50% tym warzywom i owocom.
Aga napisał(a):
Warzywa z marketu? TAK! Warzywa z warzywniaka? Hmmmm……Dlaczego? Znam rodzinę które ma olbrzymie uprawy warzyw dostarczanych do jednej z największych sieci marketów w Polsce. KAŻDA (dosłownie) partia warzyw ma pobieraną próbkę i jest badana czy normy są spełnione! Cała ta rodzina je te warzywa sama bo wiedzą że są bezpieczne. A do warzywniaka przywożone są warzywa czy owoce z często małych, regionalnych hurtowni w których NIKT nie bada czy np jabłka są po opryskach czy też przeszły okres karencji – oni kupują co im rolnik przywiezie, nie pytają i dalej do warzywniaków sprzedają. Kontrole są bardzo rzadko! Dlatego polecam warzywa z marketów, a nie z warzywniaków.
Daniel napisał(a):
Sporo razy dzieląc się z innymi osobami własnymi postanowieniami w zakresie zdrowego odżywiania spotykałem się z kpiącymi stwierdzeniami w stylu: „Ty myślisz, że odżywiasz się zdrowo, a tak nie masz pojęcia ile pestycydów jest w tych wszystkich warzywach i owocach”. Na szczęście obecnie nie kupuję już nieprzetworzonych produktów roślinnych w supermarketach. Dostaję je prosto od rolnika – korzystam z miejskiej kooperatywy w moim mieście. Po prostu dogadujemy się większą grupą z rolnikiem, który dostarcza nam żywność we wskazane miejsce raz w tygodniu. Byłem zobaczyć na własne oczy jego uprawy i wiem, że nie mam się czego obawiać 🙂
P.S. Trafiłem ostatnio na jednym z blogów na ciekawy artykuł na temat tego, jak zaopatrywać się w zdrową żywność i nie przepłacać. Sporo ciekawych sposobów i przemyśleń.
Marlena napisał(a):
Ci co tak mówią najczęściej nie mają pojęcia ile trucizn jest w produktach odzwierzęcych, które spożywają (unikając jednocześnie tych okropnych, „pełnych pestycydów” jarzyn i owoców) – nie pamiętają jak w szkole uczyliśmy się na lekcjach o zjawisku bioakumulacji i biomagnifikacji https://pl.wikipedia.org/wiki/Biomagnifikacja. Im wyżej w łańcuchu pokarmowym, tym większe stężenie zanieczyszczeń środowiskowych.
Nie mówiąc o tym, że hodowane dla celów konsumpcyjnych zwierzęta w naszym kraju żywione są importowaną z Argentyny paszą z soi GMO pryskaną Roundup’em (informacja o wieloletnich kontraktach handlowych podpisanych z Argentyną została oficjalnie podana do wiadomości przez polskie Ministerstwo Rolnictwa – to nie jest żadna tajemnica ani spiskowa teoria dziejów).
Ewa napisał(a):
Często słyszę, że nie powinno się w jednym posiłku łączyć surowego ogórka i pomidora (lub czerwonej papryki). Marleno, czy to prawda, a jeśli tak to dlaczego?
Marlena napisał(a):
Częściowo prawda – enzym askorbinaza w ogórkach może unieczynnić witaminę C z pomidorów. jednak enzym neutralizowany jest przez kwasowe pH, więc wystarczy robić to, co zazwyczaj i tak robimy, czyli dodać do sałatki soku z cytryny lub octu (jabłkowego, balsamicznego itp) i mamy ten enzym z głowy.
Ewa napisał(a):
Cenna informacja, dziękuję.
Elzbieta napisał(a):
Z calym szacunkiem Pani Marleno,ale nigdy sie nie zgodze z teza,ze jest niewielka roznica miedzy warzywami czy owocami z supermarketu,a tymi bio.Dlaczego?Otoz zyje na tym swiecie juz troszeczke dlugo,by nie moc rozeznac sie w wygladzie,smaku,czy nawet wechu naszego dobrodziejstwa.Wyglad jest wazny,bo kupujemy oczami,smak rowniez,bo lubimy jesc to,co smaczne,wech juz odchodzi na ostatnie pole.Dla mnie wazne sa witaminy,bo przeciez to jest najwazniejszy powod jedzenia warzyw i owocow i napewno te z marketu nie moga konkurowac z bio,badz takimi jakie ja uprawiam na swojej dzialce od 3 lat i od tych lat wlasnie widze roznice,duza roznice w kubkach smakowych i witaminach.Zaopatrywalam sie czesto(jem duzo warzyw i owocow)w marketach i moje sily witalne byly,bo byly.Od kiedy zajelam sie „produkcja” wlasnych warzyw dla swoich potrzeb,zbedna sie zrobila dla mnie poranna kawa by sie obudzic,bo sily witalne mialam od samego rana.Tak jest do teraz,ja widze ogromna roznice i bardzo dziwi mnie Pani artykul,aczkolwiek napisany ostroznie.Pomimo zapewnienia przez Pania,ze mozemy kupowac w marketach,ja sie z tym zdecydowanie nie zgadzam.Mysle,ze mam prawo do wyrazania wlasnej opini,bez uszczerbku dla autorki tekstu.Pozdrawiam serdecznie i zycze duzo zdrowia.
Marlena napisał(a):
Oczywiście, Elżbieto, każdy ma prawo uważać co mu się żywnie podoba. Ja akurat tak się składa, że nie miałam szczęścia od początku mieć możliwość „produkcji” własnej, toteż wyzdrowiałam na kupnych warzywach.
Ostatecznie lepiej więc jeść JAKIEKOLWIEK niż żadne. A że swoje najlepsze to rzecz wiadoma. 😉 Zachęcam wszystkich czytelników do choćby balkonowej uprawy czegokolwiek. Jeśli jednak ktoś ma chwilowo brak takich możliwości, to niech nie szuka wymówek, tylko niech zrobi to co ja zrobiłam: niech idzie do najbliższego sklepu i kupi warzywa i owoce.
Paweł napisał(a):
Czytając te komentarze ( przeczytałem wszystkie ) często się powtarza stwierdzenie, że Pani wyzdrowiała, proszę przypomnieć, napisać z czego Pani wyzdrowiała, na co Pani chorowała, jaki był stan przed i po ozdrowieniu.
Marlena napisał(a):
Lista przypadłości była długa – byłam wrakiem, który ledwo przekroczył magiczną 40-stkę i nagle zaczęło się sypać dużo spraw.
Szczegółowy opis zmagań na tej stronie: https://akademiawitalnosci.pl/o-akademii/
Dzisiaj wszystko to odeszło w zapomnienie i czuję się lepiej nawet niż ćwierć wieku wcześniej w czasach młodości. 🙂
Art napisał(a):
Nie kupujcie syfu z Hiszpanii, nawet warzywa bio sa do niczego, bez smaku, zapachu, czosnek prawie bez smaku i mocy…zjadlem z chlebem piec zabkow, niczego nie poczzlem, polski czosnek sto razy lepszy!!!!ogladalem filmy z plantacji hiszpanskich, horror co tam robia z wsrzywami i ziemia! Holenderskie warzywa maja jako taki smak, chociaz tez nie wiele lepszy od hiszpanskich…
Marlena napisał(a):
Art, mnie się wydaje że to jest bardziej na zasadzie „jak się trafi”. Czasem się kupi piękne hiszpańskie warzywa i owoce, a czasem kiepskie, nie ma co generalizować. Ostatnio boskie mandarynki kupiłam, właśnie z Hiszpanii. No nie ma reguły jednym słowem.
Ogólnie trzymam się dwóch zasad: dopóki to możliwe, to kupuję albo krajowe, albo rosnące jak najbliżej mojego kraju oraz dopóki mogę to wybieram bio ponad konwencjonalnymi.
Ewa napisał(a):
Marleno, jak długo trzeba moczyć i w jakiej temperaturze wody owoce suszone z dwutlenkiem siarki?
Marlena napisał(a):
Ja po prostu zalewam wodą (temp. pokojowa) i moczę kilka godzin zmieniając w międzyczasie parę razy wodę.
Bartek napisał(a):
Mam pytanie odnośnie metody mycia warzyw w sodzie oczyszczczonej
na innych stronach spotkać można informację że soda pozbawia je części witamin, zastanawia mnie jak duże mogą być ubytki?
Marlena napisał(a):
Nie zastanawiam się nad tym, zjadam takie ilości aby się tym nie przejmować.
Domik napisał(a):
No uśmiałam się jak nie wiem co jak słuchałam tego pana kiedy mówił, że świnki mają wątrobę, dlatego ich mięsko jest zdrowsze od warzyw i owoców. Buziaki Marlenko :***
Marlena Bhandari napisał(a):
Buziaki przesyłam wzajemnie! ❤️
Rysiek napisał(a):
większość produktów w marketach pochodzi z Chin, działa to na tej zasadzie że firma spółka w jakimś kraju zamawia z Chin i sprzedaje marketowi, wtedy kraj pochodzenia produktu sugeruje że towar jest z UE, w rzeczywistości jest spoza niej, nie tylko mowa tu o wieprzowinie czy kurczakach, ale też o zwykłych warzywach jak kapusta, marchew, cebula, pomidory, wszelkie koncentraty od pomidorowych po koncentraty soków w plastikowych workach płyną tonami w kontenerach nawet po kilka tygodni, przesiąknięte środkami konserwującymi, pestycydami przekraczającymi normy, a to co oddają nasi rolnicy do skupów myślicie że trafia na półki marketów w Polsce? Ba, większość prima sort idzie na eksport na zachód, drugi sort do restauracji, trzeciego sortu prawie się nie opłaca sprzedawać, część tylko trafia do małych sklepików, reszta idzie na przetwórstwo, produkty zbyt skażone rozcieńczane są innymi składnikami. W branży spożywczej mają swoje tajemnice, np wiedzę o środkach uzależniających lub zanieczyszczających żywność by ta nie była przyswajana, po to by zwielokrotnić zyski z konsumpcji, te substancje są całkiem legalne, np heksan który używa się do desykacji (osuszania) zbóż przed zbiorem, dodaje się do szybszego suszenia produktów, do tłoczenia tłuszczy, jest w każdej mące nie oznaczonej bio, jest to główna substancja uzależniająca tzw. „wąchaczy kleju” narkomanów wdychających opary podgrzanego butaprenu, to tylko jedna z takich substancji, nie mówi się też o uzależniających azotanach i fosforanach pochodzących z nawozów nawet ekologicznych, a są to substancje które zmniejszają wchłanianie dając poczucie ciągłego głodu, wiadomo że taka żywność powinna być sklasyfikowana jako wyjaławiająca, lecz na tym triku pociągną jeszcze długo zbrodniarze. Przecież każdy kto skraca innym życie też jest mordercą
Marlena Bhandari napisał(a):
Zgadza się, przemysł spożywczy posiada z pewnością swoje ciemne sekrety, ale z drugiej strony import żywności do Polski nie jest wcale jakiś wielki – zajmuje jedynie 7,6% całego importu (dane GUS za 2019 r.).
Importujemy do Polski głównie maszyny i urządzenia, środki transportu, chemikalia, towary przemysłowe.
Jedzenia do Polski napływa z obcych krajów raczej niewiele w porównaniu z innymi towarami.
https://businessinsider.com.pl/finanse/handel/import-i-eksport-polski-mapa-handlu-zagranicznego-dane-gus-2019/q6phd38