Już Hipokrates powiedział: „Twoje pożywienie powinno być lekarstwem, a twoje lekarstwo powinno być pożywieniem.”.
Z kolei współczesny biochemik i lekarz dr Roger J. Williams (1893-1988, odkrywca witaminy B5) zwykł był mawiać: „Kiedy masz wątpliwości – najpierw użyj dobrego odżywiania”.
A oto co powiedziała nam na temat znaczenia odżywiania Ann Wigmore (1909-1994), która najpierw sama siebie wyleczyła z choroby nowotworowej, a potem założyła Instytut Zdrowia Hipokrates (obecnie Ann Wigmore Natural Health Institute), gdzie edukowała chętnych jak prowadzić higieniczny tryb życia zapewniający zdrowie i długowieczność.
Po pożegnaniu swojego „nieuleczalnego” raka jelita grubego nigdy więcej na nic nie chorowała, potrzebowała zaledwie 3-4 godzin snu na dobę i była niezmiernie pełna witalności i i jasności umysłu jak też i nieprawdopodobnie (jak na swój wiek) sprawna fizycznie, aż do momentu swojej śmierci (zginęła w pożarze w wieku 85 lat).
Po świątecznym poluzowaniu diety nie zapomnijmy więc wrócić na właściwe tory 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Gaja napisał(a):
Chyba jednak robię coś bardzo nie tak, bo w grudniu zaczęło się „coś” dziać z moimi stawami – głównie kolana, biodra – bolą i wydają odgłosy… A ja właśnie jestem z tych co to i Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Generalnie pilnuję zasad zdrowego odżywiania, ale też dużo produktów niepotrzebnych naszemu organizmowi (z punktu widzenia prezentowanego na tej stronie) ciągle zjadam. Bo tak łatwiej. Codziennie coś słodkiego, mięsko pewnie w nadmiarze, bo taką kuchnię domownicy preferuję, a butelka oleju lnianego stoi prawie nietknięta od października w lodówce, ponieważ mi nie smakuje…
Marlena napisał(a):
Jeśli jesz codziennie coś słodkiego i pokarmy odzwierzęce (a pokarmy te działają prozapalnie, niestety) to już nie pilnujesz niestety zasad zdrowego odżywiania, lecz wymknęły się one spod Twojej kontroli. O czym zresztą Twoje ciało Tobie donośnie komunikuje.
monia napisał(a):
Twój olej lniany już pewnie nie nadaje się do spożycia.
Tes napisał(a):
Jak żywić się zdrowo, gdy organizm nieustannie domaga się tłuszczu? Nic mnie tak nie syci jak pieczone ziemniaki polane oliwą czy po prostu kanapki z olejem. Koniecznie coś tłustego, po białku i węglowodanach czuję się napchana i szybko znowu głodna.
Słodycze jem od wielkiego święta, (raz na pół roku?), gdy otrzymam je w podarunku z jakiejś okazji, sama sobie ich nigdy nie kupuję, nie tykam słodzonych napojów, nie jem mięsa. A mimo to – ciągle piekielnie daleko mi do dobrego samopoczucia. Jak jednocześnie czuć się dobrze i nie chodzić głodną?
Marlena napisał(a):
W naturze jest mnóstwo dobrego tłuszczu, np. w orzechach, migdałach, kiełkach, awokado, kokosie, nasionach np. słonecznika, lnu, chia czy dyni. Różnica pomiędzy wytłoczonym olejem (z kokosa, z oliwek, z nasion) a całym pożywieniem polega na tym, że w surowcu mamy jeszcze mnóstwo mikroelementów, witamin itd. i wszystko jest ze sobą idealnie połączone aby mogło się przyswoić jak najlepiej. Natomiast wyciśnięty olej jest już jak by nie było produktem przetworzonym – został od surowca mechanicznie oddzielony jeden składnik czyli sam tłuszcz. Dlatego dodany olej należy traktować z rozwagą. Na pewno większą korzyść odniesie nasz organizm gdy zjemy całościowy pokarm czyli orzechy, migdały, siemię lniane, pestki, awokado, kokosa – niż wyciśnięty z nich tylko sam olej.
Ja mam zawsze na biurku dwie miseczki: w jednej mam mieszankę nasion dyni i słonecznika, a w drugiej mieszankę orzechów, migdałów i suszonych owoców. Zajadam je sobie ze smakiem kiedy tylko przyjdzie mi na nie ochota, natomiast izolowane tłuszcze stosuję raczej oszczędnie. Nigdy nie odczuwam głodu. Mieszanki znikają z biurka jedynie w pełni lata, bo wtedy królują świeże owoce sezonowe (a te mają tak czy inaczej nasionka pełne dobrego tłuszczu, np. truskawki czy maliny) i to na nie mam wtedy największą ochotę.
Może to jest więc tak, że ustrój domaga się u Ciebie nie tyle samego tłuszczu jako oleju, ile brakuje mu innych składników zawartych w surowcach z którego ten tłuszcz się pozyskuje? Tak jest np. gdy przychodzi nam ochota na czekoladę to brakuje nam magnezu, a gdy ślinimy się na widok ryby to zapewne przydałoby się uzupełnić jod – często ustrój sam nam podpowiada czego mu brak. Może w tym przypadku być niedobór witamin rozpuszczalnych w tłuszczach A, D, E, K albo mikroelementów. Spróbuj jeść więcej różnorodnego całościowego jedzenia w którym one występują i zobacz czy jest jakaś różnica.
Mroczarka napisał(a):
W tym roku staram się nawet nie poluzować sobie na święta, zobaczymy co z tego wyjdzie, ale większość czasu będziemy u nas w domu , więc to ja będę decydować co wcinamy 🙂
Ewcia napisał(a):
MARLENKO DROGA! A CZY ZAKWAS Z BURACZKÓW NADAJE SIĘ DO TESTU BURACZKOWEGO NA SZCZELNOŚĆ JELIT? CZY TEŻ KONIECZNIE MUSI BYĆ TO SOK?
Marlena napisał(a):
Zakwas też może się nadać, sałatka z buraczków też. Ale największe stężenia barwników wiadomo że będzie w soku.
Krysia napisał(a):
Droga Marlenko
Zdrowych , radosnych i pełnych ciepła rodzinnego Świat
dla Ciebie i Twoich najbliższych wraz z serdecznymi pozdrowieniami i podziękowaniami za wspaniała wiedzę
i cudowny pełen inspirujących wiadomości blog
życzy wierna fanka tego bloga
Krysia
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Krysiu i wzajemnie posyłam serdeczności dla Ciebie i Twoich bliskich! 🙂
Zdzisław Gudojć napisał(a):
Witam serdecznie wszystkich miłośników zdrowego stylu życia i odżywiania. Chciałem uprzejmie dodać do powyższych komentarzy, małą uwagę, że samo najlepsze pod względem zdrowotnym odżywianie to nie wszystko. Sama bardzo dobra biochemia w organizmie, nie zapewni nam pewnego zdrowia, gdyż w organizmie działają jeszcze inne bardzo ważne procesy, które są uaktywniane i stymulowane przez ruch i aktywność wysiłkową oraz sprawnościową. Od tego zależy poziom witalności i żywotności organizmu. Aktywność , ( ale nie taka na poziomie niedzielnego spacerku z kijkami ) tylko, taka, która pod wpływem właściwej porcji wysiłku i obszernego ruchu, wzmocni nam siłę i kondycje narządową i mięśniową, w tym układów oddechowego i krążenia, oraz całego aparatu ruchowego, a także umożliwi utrzymanie właściwej elastyczności stawów i rozciągnięcia mięśni oraz przyczepów. Taki ruch aktywizuje, cały organizm do budowania żywotności na dobrym poziomie, co przekłada się na zupełnie inne przyjmowanie pożywienia i tworzenie biochemii z tego pożywienia. To działa synergicznie z pożywieniem, i o tym powinno się cały czas przypominać na wszystkich portalach i stronach zdrowego odżywiania. A o tym zbyt mało się pisze, wśród tylu porad i przepisów na zdrowe odżywianie, jakby zdrowe odżywianie załatwiło nam na długie życie samo zdrowie. A jednak jest inaczej, im jesteśmy starsi, to tym więcej powinno być zróżnicowanego ruchu, a odżywianie powinno być coraz coraz bardziej skromne i proste. Ja od 25 lat Praktykuję Tai Chi Chuan ( ale nie to relaksacyjne z czasopism dla kobiet ) , a od czasu do czasu ćwiczę sobie asany Hatha Yogi i teraz nie tylko rozumiem ale czuje synergię zdrowego odżywiania i ruchu. Korzystam z porad Pani Marleny i za to bardzo dziękuję. Mam prawie 60 lat i jestem zdrowy nie tylko dzięki zdrowemu odżywianiu, ale przede wszystkim dzięki zróżnicowanej aktywności ruchowej. Pozdrawiam wszystkich. Zdzisław.
Jadwiga napisał(a):
Zgadzam sie; widze różnice po sobie jak pracuje w ogrodzie; i mam duzo ruchu calymi dniami… a teraz w zimie kiedy z racji efektow ubocznych powypadkowych moge tylko chodzic na spacery plus mała gimnastyka. Ruch to życie ale musi być dostosowany do indywidualnych potrzeb, możliwosci i wyznawanych wartosci.
AnnaMaria napisał(a):
Pani Marleno chciałam zapytać co sądzi pani o własciwosciach drzewa Moringo i czy używa go może Pani? Ktoś mi poleca bardzo, znalazłam na tej stronie
https://www.treesforlife.org/our-work/our-initiatives/moringa/nutritional-information
te wartosci odżywcze
Moringa leaves compared to common foods
Moringa leaves compared to common foods
Values per 100gm. edible portion
Nutrient
Moringa
Leaves
Other Foods
Vitamin A
6780 mcg
Carrots: 1890 mcg
Vitamin C
220 mg
Oranges: 30 mg
Calcium
440 mg
Cow’s milk: 120 mg
Potassium
259 mg
Bananas: 88 mg
Protein
6.7 gm
Cow’s milk: 3.2 gm
from Nutritive Value of Indian Foods,
by C. Gopalan, et al.
Bomba odżywcza?
Marlena napisał(a):
Nie wiem, nie stosowałam, aczkolwiek roślinka ciekawa, wpisz proszę w Google „moringa pubmed” – jest na jej temat sporo ciekawych badań! 🙂
Monika napisał(a):
Marleno płacze i pisze do Ciebie,
Od 2 miesiecy sledze Twoją strone, stosuje sie do Twojego stylu zycia. pisałam do Ciebie kilka razy-Ty mi odpowiadałaś. Wszystko było super….zaczełam sie czuc lepiej, miec wiecej energii, nie miałam napiecia przedmiesiączkowego i zniknął bol ktory miałam przez wiele lat w trakcie okresu(nie musiałam brac proszka przeciwbólowego) aż tu nagle od ostatniego piątku, czyli juz tydzien nagle z dobrego samopoczucia dostałam zawrotów głowy, zmęczenie, drżenie ciała, pogorszenie widzenia. Podobne, lecz lżejsze zawroty głowy miałam jakies 2 miesiące wczesniej tylko ze krótko….a teraz czytam o stwardnieniu rozsianym „….różnorodne formy paraliżu, najczęściej spastyczne, drżenie w czasie wykonywania zamierzonych ruchów, utrata równowagi i chwiejny chód, porażenie nerwu wzrokowego z pogorszeniem widzenia, oczopląs, są najczęstszymi objawami tej choroby. Bardzo kapryśny przebieg jest charakterystyczny dla stwardnia rozsianego. Istnieją dwie zasadnicze formy tej choroby. Pierwszy postępuje skokowo, a pogorszenia następują w dłuższych lub krótszych odstępach czasu. Na początku są one stosunkowo, odległe jedne od drugich, i w okresach, które je dzielą, objawy mogą całkowicie ustąpić po kilku dniach lub tygodniach. Potem stają się coraz częstsze i zaburzenia nerwowe nie znikają całkowicie między kolejnymi atakami choroby. Skutki sumują się i z biegiem lat ogólny stan chorego pogarsza się.”
Mam 30 lat i 3-letniego synka i chce byc zdrowa dla niego 🙁
Umieram ze strachu
Marlena napisał(a):
Moniko, stres jest naszym najgorszym wrogiem (m.in. złodziejem witamin i minerałów), a zdrowie podkopane latami złej diety i stresów może nie ulec oczekiwanej całkowitej naprawie w ciągu zaledwie kilku tygodni zmiany np. diety z przetworzonej na naturalną. Na stan zdrowia należy pracować codziennie, wytrwale i systemowo. Ważne są dieta, aktywność fizyczna i stan umysłu oraz ducha (podejście do życia, cele życiowe itp.) – nie jesteśmy przecież tylko samym ciałem. Dlatego zamiast sama sobie „diagnozować” jakieś choroby typu stwardnienie rozsiane i „umierać ze strachu” to po prostu zasięgnij porady lekarskiej i zrób odpowiednie badania. A w międzyczasie rób dla siebie to co tylko potrafisz najlepszego (pod kątem ciała, umysłu i ducha), to co najbardziej Ci służy i sprawia, że lepiej się czujesz.
Monika napisał(a):
Marleno byłam u lekarza internisty (niestety od jakiegos czasu mam wrazenie, ze dzisiejsi lekarze to tylko i wyłącznie sprzedawcy leków), pani dr zbagatelizowała moje objawy i przepisała lek o nazwie polvertic na zawroty głowy i kazała udac sie do okulisty. Na drugi dzien poszłam do okulistki, która stwierdziła u mnie wade w obydwu oczach -0,75 ale ja wiem i czuję, że to nie typowa wada pogorszenia wzroku. to sie stało nagle z dnia na dzien i jeszcze, że mam jakis cholesterol w oczach a waze 50 kg i jem duze ilosci warzyw i owoców i te soki z sokowyciskarki, 0 masła, 0 cukru- okulistka powiedziała, że jak sie ma uszkodzony gdzies przewód pokarmowy to tak moze byc. wiec po dwóch wizytach lekarskich nie dowiedziałam się nic co bym mogła zrobić dalej, gdzie isc, jakie badania zrobić itp. więc udałam sie do energoterapeuty (medycyna chińska itp) który kilka lat wczesniej faktycznie bardzo mi pomógł na kręgosłup, pomógł tez mojej mamie i w ogóle cieszy się dobrymi opiniami. On stwierdził , ża mam kandydoze -faktycznie we wrzesniu dostałam antybiotyk-od lekarza internisty- 🙁 bardzo mocny, na 16 dni- który i tak defakto mi nie pomógł :-/, starałam się jak mogłam, kupiłam Ac zymes Calivity, kapusta kiszona itp. ale byc moze to było wszystko za mało. energoterapeuta stwierdził tez ze mam cos nie w porządku z żołądkiem i wątrobą i musze oczyscic jelita- na co da mi specjalne zioła. Oczywiscie zrobił mi odpowiedni masaz- jestem masakrycznie spięta- kazdy dotyk sprawiał mi ból.
Faktycznie czasami boli mnie żołądek i tym bardziej sie obawiam, bo przy stwardnieniu rozsianym podobno tak sie dzieje, że układ pokarmowy cierpi.
Marleno czy to możliwe, że mogłam sobie zaszkodzić (bo np. miałam uszkodzony układ pokarmowy) zmianą diety. Czyli duzą ilośc surowych warzyw i owoców, soków (co dziennie jeden z sokowyciskarki) całkowite odstawienie cukru (z wyjątkiem miodu i syropu klonowego) co dziennie olej lniany z wit D, że moj organizm zwariował? ze cos zle zrobiłam?
Dziękuje, że mi odpisałaś. Czuje sie zagubiona i nie mam sie z kim podzielić swoimi lękami, od siostry usłyszałam, że powinnam sie leczyć psychiatrycznie :-/
Marlena napisał(a):
Przede wszystkim to moim zdaniem nie ma co sobie zaraz stawiać samemu diagnozy. Do objawów SM pasuje pierdyliard innych chorób. Przyczyna niedomagań pasujących do SM może być tymczasem banalna, choćby niedobór wapnia. Nie dowiesz się dopóki nie sprawdzisz. Nie wiem jakie badania sobie robiłaś i na jakiej podstawie wyciągasz tak daleko idące wnioski, w dodatku nie będąc sama lekarzem. Nie wiem też czemu od razu wypełniasz głowę najgorszymi myślami – nie dziwię się że jesteś spięta. Najbardziej zaś zabójczy jest stres! Zaburza cały system i odbiera nam zdrowie – polecam Ci książkę „Zabójcze emocje” autor dr Don Colbert. Można ją kupić nawet w formie e-booka i od ręki przeczytać, jest wydana po polsku. Dowiesz się wtedy jakie reakcje biochemiczne zachodzą gdy się spinasz i gdy wypełniasz głowę negatywnymi myślami, jak reaguje wtedy Twój układ immunologiczny itd. Naprawdę nie warto dać się zeżreć stresom. Za to na pewno warto podejść do sprawy metodycznie i zrobić sobie wszelkie możliwe badania, te konwencjonalne i te niekonwencjonalne. Jeśli „coś nie w porządku” z żołądkiem i wątrobą – zbadaj to. Kandydoza – zbadaj to. Niedobór witamin lub minerałów – zbadaj to. Żyjemy w XXI wieku i naprawdę diagnostyka jest fantastyczna w porównaniu z tym czym dysponowały nasze babcie czy nawet matki. Możesz zbadać krew i mocz (zwykłe badania oraz niekonwencjonalne tzw. badanie żywej kropli krwi w ciemnym polu), sprawdź cholesterol jeśli okulistka miała wątpliwości, zobacz witaminy i minerały (we krwi i z analizy włosa), zobacz czy masz nietolerancje pokarmowe (food detective) itd. Przez tyle lat zaniedbań i stresów pewnie się trochę różności nazbierało, ale nie ma co zaraz sobie wyobrażać nie wiem jakie choroby – dopóki nie masz diagnozy od lekarza to nie napędzaj się sama strachem bo to niczego nie rozwiąże, nie pomoże, a jeszcze gorzej Ci szkodzi (przeczytaj tego Colberta, serio mówię!). A jak zioła pomagają – pij zioła. Jak masaż pomaga – rób ten masaż. Tylko nie daj się stresowi i nie uciekaj się do nadinterpretacji.
Jeśli chodzi o zmianę diety to nie znam nikogo, komu zaszkodziłoby odstawienie ubogich w składniki odżywcze pokarmów przetworzonych na rzecz naturalnych i nieprzetworzonych. Nie znam też nikogo, komu zaszkodziłoby odstawienie cukru.
Renata napisał(a):
Pani Moniko,proszę kupić ksiażkę „ukryte terapie” Jerzy Zięba.Gorąco polecam.Życzę zdrowia.
mateusz napisał(a):
Zła dieta to główna przyczyna chorób. Jest to sprawa indywidualna, jak się człowiek powinien odżywiać, aczkolwiek są pewne zasady zdrowego żywienia, które powinny być przestrzegane. Jak wiadomo, od wieków ludzie wiedzą jak ważny jest pokarm dostarczany do organizmu, gdyż w zasadzie to on decyduje jak funkcjonuje nasz organizm. Dieta to sprawa prywatna, ale jednak powinno się kłaść większy nacisk w szkołach na skutki złego odżywiania, gdyż obecnie ludziom brak wyobraźni, a otyłość to już powszechne zjawisko.
Travis napisał(a):
Ja wcześniej nie zważałem na zdrowe jedzenie, ale odkąd zmieniłem nawyki żywieniowe czuję się znacznie lepiej. Nie do porównania po prostu 🙂
Profesjonalne szkolenia napisał(a):
Zdrowe odżywianie to podstawa i nie trzeba się wcale katować wystarczy jeść z głową, a część z dolegliwości sama zniknie. Wiem po sobie 🙂
Edyta napisał(a):
Witam serdecznie. Od czasu kiedy zaczęłam czytać AW byłam coraz bardziej zachęcona do zmiany diety i idąc za ciosem od nowego roku wdrożyłam ją w życie. Nie wchodząc w szczegóły, powiem tylko że wzoruję się na tym co Pani pisze ( łącznie z chlorkiem magnezu, kwasem askorbinowym i domowymi środkami czystości ). Wszystko byłoby dobrze, gdyby moje poczucie „słuszności sprawy” nie zostało zachwiane po zapoznaniu się z dietą opisaną w książce Anny Ciesielskiej pt. „Filozofia zdrowia”. Po prostu przeżyłam szok. W zasadzie poza negatywnym nastawieniem do cukru, wszystko jest proporcjonalnie odwrotne do Pani sugestii ( zdrowe mięso, chleb, masło, potrawy długo gotowane, a surowe owoce niewskazane w większych ilościach). Mam w głowie totalne zamieszanie. Nie wiem co o tym myśleć. Pozdrawiam. Edyta.
Marlena napisał(a):
Nie ma czegoś takiego jak „zdrowe mięso” – każde mięso zanim umrze wydziela do swoich tkanek całe morze kortyzolu, hormonu stresu i strachu. W każdym „mięsie” od momentu ustania krążenia rozpoczynają się procesy gnilne – rozpad białek. W społecznościach długowiecznych ludzi (tzw. Niebieskie Strefy) „mięso” jada się jedynie od wielkiego święta (wesele, Nowy Rok itp.) – to daje do myślenia: żadna z tych społeczności nie jada tego pokarmu codziennie i nie traktowała nigdy „mięsa” jako coś co mu się należy. Albo czegoś, bez czego wręcz trudno żyć czy zachować pełnię zdrowia.
Czy współcześnie mając choć odrobinę pojęcia na temat żywienia można zalecać długie gotowanie i unikanie świeżych pokarmów? Jak wiemy jeszcze nawet ze szkoły podstawowej, większość cennych dla naszego zdrowia substancji bezpowrotnie ulega w wysokiej temperaturze destrukcji. Więc skoro tak, to utracone witaminy (których nasze ciała nie produkują) musielibyśmy sobie w takim układzie z suplementów czerpać, co nie jest rozsądne, bo Stwórca dla nas wszystko umieścił w pokarmie. I to pokarm, a nie suplementy powinny być naszym pierwszym źródłem substancji odżywczych. Suplementy diety jak sama nazwa wskazuje powinny ją jedynie uzupełniać. Nie czytałam książki, więc nie wiem co autorka proponuje w zamian za utracone długim gotowaniem substancje odżywcze (mogę się tylko domyślać, że jakieś energetyczne czary-mary pod tytułem „potrawy długo gotowane mają w sobie więcej energii, a będą mieć jeszcze więcej jak je wrzucisz do gara w odpowiedniej kolejności” itd. – ups, a jakieś dowody naukowe?), ale… mnóstwo ludzi unika dzisiaj świeżych warzyw i owoców i zdrowsi z tego tytułu nie są, tylko raczej wręcz przeciwnie – padają łatwym łupem chorób cywilizacyjnych (np. raka) po prostu z powodu kiepskiej ochrony przed wpływem ataków ze strony dzisiejszego zatrutego środowiska. Z gotowanego żarcia ta ochrona nie przyjdzie. Tzn. nie taka jakiej potrzebujemy przy tak zanieczyszczonym środowisku jakie mamy dzisiaj (nie twierdzę, że nie sprawdzała się parę setek czy tysiącleci lat wstecz). Aczkolwiek taki rodzaj podejścia jest i tak lepszy niż konsumpcja współczesnych chorobotwórczych artefaktów napakowanych cukrem, białą mąką, rafinowanym tłuszczem, solą i chemią wszelaką. Jest to pierwszy krok do tego, aby nauczyć się w ogóle jadać normalne jedzenie, a nie sklepową gotowiznę i zupki z proszku.
Mimo wszystko jednak jestem przekonana, że unikanie w dzisiejszych czasach kontaktów z pokarmem świeżym nie jest rozsądne: jak się okazuje ci co jedzą świeże jarzyny i owoce to nawet jak kulinarnie czasem „zgrzeszą”, to i tak mają mniejsze szanse zachorowania na choroby cywilizacyjne od tych, którzy niemal całkowicie unikają świeżych darów natury chroniących DNA przed uszkodzeniami. I to jest nauka i biochemia, a nie żadne tam czary-mary-hokus-pokus 😉
Bardzo ładnie i przejrzyście wytłumaczył to pan doktor biochemii na tym filmiku: https://www.youtube.com/watch?x-yt-cl=84411374&x-yt-ts=1421828030&v=UlFovpPuIXM
hajduczek napisał(a):
Marleno, książkę pani Anny Ciesielskiej warto przeczytać ze względów poznawczych. Jednak ścisłe stosowanie się do jej wskazań, to już zupełnie inna bajka… Ja z kuchnią pięciu przemian zapoznałam się (bardzo ogólnie) już bardzo dawno temu i odtąd staram się gotować oraz przygotowywać surówki/sałatki i koktajle w taki sposób, aby kolejno dodawać owe smaki/energie. Oczywiście nie robię tego zbyt profesjonalnie, ale ogólne zasady znam i zawsze najpierw do potrawy dodaję pieprz, a potem sól, nigdy odwrotnie:-) Cóż, wyszłam z założenia, że taka właściwa wg kuchni chińskiej kolejność na pewno nie zaszkodzi. „Filozofię smaku” mam, czytałam, ale nie korzystam z przepisów, bo są bardzo mięsne (moim zdaniem, ale może zbyt krzywo patrzę jako wegetarianka). Prawdziwe kwiatki można znaleźć na forum pani Anny oraz w kontynuacji jej książki pt. „Filozofia życia”. Miałam ją w rękach, przejrzałam bardzo dokładnie i wymiękłam. Zarówno na forum, jak i (o ile dobrze pamiętam) w książce autorka chce leczyć wegetarian z wegetarianizmu, a wtedy wszystkie ich dolegliwości przepadną bez wieści. No mówię Ci, zdenerwowałam się i uznałam, że na „Filozofię życia” szkoda moich pieniędzy i zdrowia!
Być może osobom z gruntu mięsożernym jej książki mogą się jakoś przysłużyć. W końcu TMC to jednak starożytna i sprawdzona przez Azjatów gałąź medycyny. Zimą potrawy dłuuugo gotowane, jeśli smażenie, to bardzo krótkie i w olejach o wysokej temperaturze dymienia, więc nawet witamina C ocaleje w tych warunkach. Zielona herbata, bardzo słabe alkohole, jeśli w ogóle jakieś. Sporo ryb i tofu, wiele grzybów o potwierdzonych właściwościach zdrowotnych, bardzo dużo rozmaitych ziół i przypraw aromatycznych, bezglutenowy ryż na codzień, niewiele tłuszczu i pustych węglowodanów (na deser jadają zwykle owoce), zero produktów mleczych, sporo strączków, kiełków i produktów fermentowanych. Myślę, że w takiej diecie tkwi jakiś sens, ale trzeba ją stosować całościowo, a nie wybiórczo tylko parę elementów. Dla nas Europejczyków to jednak nie jest łatwe. Zachodnia kultura kieruje się innymi przesłankami w kwestii zdrowia, a pani Ciesielska nie potrafi zaakceptować ludzi o innych preferencjach etyczno-żywieniowych i innym stylu odżywiania. Choć podobno wyniki kuracji zalecanych pacjentom/klientom ma niezłe. Tylko, że nie dla wegetarian…
Marlena napisał(a):
Auć! Po kilku minutach czytania forum zamknęłam okno przeglądarki [facepalm].
Tak jak wspomniałam jeśli wyniki kuracji tego typu wystąpią, to dzięki głównie odstawieniu przemysłowo przetworzonego jedzenia.
Jeśli zaś autorka chce leczyć wegetarian z wegetarianizmu, to przypuszczalnie nie jest ona świadoma, jak bardzo uzależnić się można od narkotycznego działania pokarmów mięsnych. Jako były mięsny nałogowiec wiem coś na ten temat 😉 Wszelkie dolegliwości pieczołowicie latami hodowane minęły mi właśnie po odstawieniu moich dotychczasowych codziennych uzależniaczy (mięso, kawa, cukier, pszenica, nabiał, tytoń itd.) – mój organizm momentalnie odetchnął z ulgą i zaczął wykonywać swoją robotę czyli wracać do równowagi i odzyskiwać wigor.
Edyta napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź. Sama zastanawiałam się, na podstawie czego można było dojść do wniosku, że sypiąc do gotowanej potrawy w odstępie 1 min. różnych przypraw, albo w odpowiednim momencie pomiędzy tymi przyprawami uzupełnić wrzątek uzyska się idealny bilans (czy coś tam). W każdym razie w miarę zapoznawania się z tą książką (pierwsze wrażenie było pozytywne: zgoda z porządkiem ziemi, długoletnie obserwacje medycyny chińskiej ,osobiste świadectwo itp.) zaczęlam się na tyle irytować, że nie skończywszy zatrzasnęłam bo już w trakcie czytania miałam kamień na żolądku. Przy okazji zapytam: próbowałam wyleczyć przeziębienie syna (23 lata) kwasem L-askorbinowym. Po 5-ciu dawkach (1 łyżeczka na szklankę wody) nie miał żadnych sensacji żołądkowych ani bulgotów, ale miał zgagę. Dziwi mnie jego reakcja, ponieważ ja i mąż musieliśmy przyzwyczajać się po jednej szkl. dziennie (ubikacja), teraz toleruję 3 szkl. Czy u syna może to oznaczać, że ma duże braki wit. C albo jego organizm jest tak zablokowany z powodu zlego odżywiania (mieszka poza domem i jada w różnych miejscach „szybkie jedzenie”)? Jeszczeraz dziekuję i zawsze kiedy jest okazja polecam znajomym Pani stronę.
Marlena napisał(a):
Edyto, jeśli wystąpi zgaga to można zbuforować kwas L-askorbinowy tworząc askorbinian, który nie ma już kwasowego pH, w związku z czym jest lepiej tolerowany przez wrażliwsze żołądkowo osoby.
Ogrodowa 58 napisał(a):
Ja tez zacząłem zdrowiej się odżywiać i naprawdę nie sądziłem, że można czuć się tak lekko. Chyba wcześniej trochę przesadzałem ze swoim jadłospisem. Zachęcam wszystkich do spróbowania 🙂
yvonne napisał(a):
Marleno moje wątpliwości może są głupie ale dopiero raczkuje czytając Twoja witrynę a chciałabym coś zmienić w swoim życiu i moich najbliższyc… Mój mąż mówi, że gdy ,,.pracuje ciężko fizycznie w słońcu i mrozie to nie może odżywiać się roslinkami” i stawia na mięso do każdego posiłku (oprócz warzyw, owoców nie jada prawie wcale). Twierdzi, że po salatce bez dodatku mięsa nie czuje się syty. I szybko opuszczają go siły.
Marlena napisał(a):
Oto siła naszych przekonań – jedz mięsko by mieć siłę, powtarzała mama przy każdym obiedzie. Jak już nie możesz to zostaw ziemniaki i surówkę tylko mięsko zjedz bo nie urośniesz. Zgadza się? 😉 I tak potem ten paradygmat ciągnie się za nami całe życie jak smród za wojskiem. Klapki spadają nam z oczu dopiero po pierwszym poście Daniela.
Ciekawe nota bene skąd swoje siły do pracy bierze koń? Albo słoń? 😉
Hubert napisał(a):
Bo „albo mięso, albo sałatka” to jest fałszywa alternatywa. Niech mięsko zastąpi na przykład miską ryżu – i wtedy zobaczy. W końcu ile kalorii dostarcza taka sałatka…
Marlena napisał(a):
Oj, żebyś się nie zdziwił ile kcal może mieć sałatka i jak mocno sycić 😉 Zależy co do niej dodamy. Kaloryczność sałatek bardzo podnoszą dodatki, bo sama zielenina kaloryczna jak wiadomo nie jest. Ale tuczących dodatków można dodać, proszę bardzo: awokado, posiekane orzechy, ser feta, dressing na bazie oliwy, oleju lnianego lub orzechów nerkowca, pestki słonecznika, ziarno sezamu (gomasio, sól sezamowa), oliwki. Mała miseczka takiej kolorowej sałatki (bez awokado, orzechów i pestek, sałatka typu grecka, raczej uboga składnikowo) to ok. 263 kcal https://www.ilewazy.pl/porcja-salatki-greckiej
Hubert napisał(a):
Jasne, ale w porównaniu z mięchem to dalej niewiele i w ogóle dla typowego mięsożercy (zwłaszcza mężczyzny) to żadna alternatywa, nawet gdyby kalorycznie wychodziła tak samo. Zresztą cóż, zapewne zmiana mięsa na ryż z czymś tam i tak wywołałaby tę samą psychologiczną reakcję: poczucie, że czegoś tu brakuje.
Marlena napisał(a):
Bo że niby co, mężczyzna to przepraszam ma inaczej skonstruowany przewód pokarmowy niż kobieta? 😉
Jak ktoś jest uzależniony od „mięsa” to święty Boże nie pomoże – zawsze mu będzie bez względu na płeć „czegoś brakować”, nawet jak zamiast „mięsa” zje rybę, nie tylko ryż. Byłam tam, przeżyłam to – wiem o czym mówię. Zaproponuj palaczowi skręta z herbaty albo innego dziwnego zielska (zamiast papierosa) – powie, że się nie „napalił”. Bo tam nie ma nikotyny (też byłam i też przeżyłam) 😉
To nawet nie tyle psychologia ile fizjologia. Neurotoksyna tak łatwo nie odpuszcza.
Hubert napisał(a):
No nie odpuszcza, choć z tym uzależnieniem od mięsa to sam nie wiem jak jest; sądziłem, że jestem pierwszorzędnym przykładem, a okazało się, że na poście ani jeden z opisywanych przez Panią objawów odstawienia nie nastąpił, wręcz przeciwnie, dobrze mi bez mięsa i nawet nie musiałem się przyzwyczajać. Dziwne to, nie przeczę, no ale u mnie wszystko zwykło być na opak, więc już zdążyłem przywyknąć, że to o niczym nie przesądza ;).
Ale co do sałatki, to widzę tu poważniejszą kwestię, charakterystyczną zresztą dla wszelkiego przejścia od diety „mięsnej” do „roślinnej”. Otóż aby skompensować niedostatek kalorii, człowiek przerzucający się na sałatkę będzie tej energii siłą rzeczy szukał w tłuszczach. A więc teoretycznie węglowy posiłek, czyli sałatka (surówka w zasadzie) warzywna, okaże się nieuchronnie tłuszczowy, a w każdym razie proporcja kalorii z tłuszczu do kalorii z węglowodanów (załóżmy to standardowe 1:8) zostanie istotnie zaburzona. Stąd albo sałatka niskokaloryczna i wówczas deficyt energii, albo wysokokaloryczna, ale za to z nadreprezentacją tłuszczów, co w dłuższej perspektywie wróży problemy zdrowotne, łącznie z naczyniowo-sercowymi.
Dlatego ostatecznie lepsza ta miska ryżu czy ziemniaków (mówię oczywiście obrazowo, nie chodzi o ryż czy ziemniaki), a jak ktoś nie chce gotowanego, to może być i koktajl z 10 bananów, byle był to posiłek węglowy.
Tak bym to widział, ale rzecz jasna mogę się mylić.