Często zadajemy sobie pytanie: czy to lub tamto jest zdrowe? Czy to lub tamto przyniesie mi korzyści czy raczej będzie mi szkodzić?
Albo gdzieś wyczytamy, że to lub tamto jest trucizną: czy to prawda?
Jeśli zdamy sobie sprawę czym jest zjawisko hormezy, to odpowiedź na nasze pytanie mogłaby brzmieć : wszystko jest zdrowe i nic nie jest zdrowe, bowiem działanie każdego czynnika jest uwarunkowane dawkowaniem.
Filozof F. Nietsche powiedział, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Jeszcze wcześniej lekarz Paracelsus powiedział „Dosis facit venenum” (to dawka czyni, że coś jest trucizną), z tego powodu nazywany jest nawet ojcem hormezy.
Jak wskazują współczesne badania nad hormezą, obaj panowie byli bliscy prawdy: niewielkie dawki pewnych czynników potencjalnie toksycznych i szkodliwych (co za dużo to niezdrowo) – w małej dawce mają efekt stymulujący, hartujący, dają nam jakby takiego „małego kopa”, sprzyjając zdrowiu.
Nie ma tego złego co by nam na dobre nie wyszło jednym słowem! 🙂
Hormeza? A co to takiego?
Dla wielu z nas to pojęcie nie brzmi raczej znajomo, choć ze zjawiskiem hormezy spotykamy się praktycznie każdego dnia.
Encyklopedyczna definicja hormezy jest następująca: zjawisko polegające na tym, że czynnik występujący w przyrodzie, szkodliwy dla organizmu w większych dawkach, w małych dawkach działa na niego korzystnie.
Legenda do ilustracji:
S- stymulacja organizmu
I – hamowanie organizmu
D – dawka
Wszystkie czynniki będące w pewnych warunkach stresem dla organizmu – w małych dawkach okazują się pożyteczne: życie to ciągłe wyzwania.
Gdybyśmy spróbowali spędzić nasze całe życie w jakiejś magicznej „kapsule bezpieczeństwa”, w sposób całkowicie pozbawiony jakichkolwiek stresorów działających na nas hormetycznie, to przypuszczalnie wcale nie pożylibyśmy ani dłużej ani zdrowiej – raczej wręcz przeciwnie.
Staruszkowie z Niebieskich Stref, dożywający setki w zdrowiu i jasności umysłowej, są cały czas wystawieni na działanie takich lub innych czynników działających hormetycznie.
Dzięki temu są zdrowi do setki.
Życie polega bowiem na ciągłym dążeniu do stanu homeostazy, do równowagi. Przy kontakcie z czynnikiem działającym hormetycznie dochodzi do „wyrównania z nadkompensacją zaburzeń w homeostazie organizmu” jak określił to kilka dekad temu szwajcarski biolog Jean Piaget.
Czynniki hormetyczne
Jak wiemy są 3 główne rodzaje stresu: fizyczny, chemiczny oraz emocjonalny.
Różnica pomiędzy dobrym a złym stresorem jest taka, że po kontakcie z tym pierwszym wychodzimy silniejsi, podczas gdy ten drugi nas wyraźnie osłabia.
Jeden i ten sam czynnik może działać na naszą korzyść lub przeciwko nam – w zależności od dawki (natężenia), od częstotliwości kontaktu z nim oraz od tego, co robimy pomiędzy ekspozycją na kolejne dawki (chodzi o czas na regenerację po kontakcie).
Przyjrzyjmy się bliżej takim przykładowym czynnikom. Mamy z nimi na co dzień do czynienia.
1. Aktywność fizyczna.
Ćwiczenie produkuje ogromne ilości wolnych rodników (kilkadziesiąt razy więcej niż w stanie spoczynku) oraz hormonów stresu (kortykosteroidów) – stąd też wysiłek fizyczny w zbyt dużych dawkach jest potencjalnie szkodliwy, w małych zaś (i regularnie powtarzanych) jest on niezmiernie stymulujący dla naszego organizmu, korzystny i wręcz niezbędny do życia.
Trenując zbyt dużo możemy się przetrenować jeśli nie damy ciału czasu na odpoczynek pomiędzy kolejnymi treningami. Prowadząc z kolei kanapowy styl życia skazujemy swoje ciało na marazm, który wpędzi nas prędzej czy później w chorobę.
Życie to ruch, jednak najlepiej gdy ma on charakter zrównoważony. Bo wszystko w przyrodzie jest zrównoważone i piękne w swej harmonii.
Najbezpieczniejsza jest droga środka: umiarkowana i regularna (to ważne!) aktywność fizyczna. Lepiej jest być codziennie w ruchu niż okazjonalnie iść na siłownię dając sobie ostry wycisk.
W przypadku zaś gdy regularne ćwiczenia mają być bardziej intensywne, to pamiętać należy o odpowiedniej regeneracji pomiędzy kolejnymi treningami.
Tylko w taki sposób wyciągniemy z aktywności fizycznej najwięcej korzyści – będzie działać ona jako czynnik hormetyczny, wzmacniający nasze zdrowie i kondycję, przedłużający życie.
2. Promieniowanie (w tym słoneczne)
Kolejnym rodzajem stresu fizycznego jest ekspozycja na promieniowanie. Promieniowanie może zabić – to prawda. Jednak tak czy inaczej jesteśmy nieustannie pod wpływem różnego rodzaju promieniowania (pochodzącego zarówno z Ziemi jak i z kosmosu).
Najbardziej znanym rodzajem promieniowania o którym ostatnio dużo się mówi w kontekście powszechnych niedoborów witaminy D jest promieniowanie słoneczne.
Po latach antysłonecznej propagandy zaczęto mówić coraz głośniej o szkodliwości słońcofobii i podkreślać korzyści zdrowotne płynące z regularnego dostarczania niewielkich dawek promieniowania słonecznego.
Odkryte przez naukowców związki z niedostatkiem ekspozycji na promieniowanie słoneczne, niewystarczającym poziomem witaminy D w ustroju i chorobami cywilizacyjnymi są już obecnie dobrze znane.
Wcześniej chętniej nagłaśniano związki z nadmierną ekspozycją, która powoduje wzmożoną produkcję wolnych rodników i jest zwyczajnie szkodliwa: starano się nam przy tym często zasugerować, że każda ilość słońca jest bezwzględnie szkodliwa i najlepiej gdybyśmy nosili ochronne chemiczne filtry i ciemne okulary praktycznie od wschodu do zachodu słońca.
Teraz idzie nowe!
W szwedzkim badaniu opublikowanym w zeszłym roku w czasopiśmie Journal of Internal Medicine naukowcy porównują nawet unikanie słońca do palenia tytoniu: okazuje się bowiem, że niepalący ludzie unikający słońca mają takie same ryzyko zapadnięcia na różne choroby oraz ogólnie przedwczesnej śmierci ze wszystkich przyczyn jak palacze.
A co z innymi rodzajami promieniowania?
Również i tutaj można dostrzec pewne korzyści z małych dawek, o co zadbała już sama Matka Natura: każdy z nas codziennie przyjmuje swoją codzienną tak zwaną dawkę naturalną promieniowania jonizującego, czy tego chcemy czy nie – wynika to z samego faktu bycia mieszkańcem planety Ziemia.
Dotyczy to zresztą nie tylko ludzi, ale również zwierząt, roślin czy skał – całej przyrody ożywionej i nieożywionej.
Wszyscy i wszystko jest napromieniowane na planecie Ziemia – w mniejszym lub większym stopniu: np. granit ma aktywność promieniotwórczą 7.000 Bq/kg, banan ma 125 Bq/kg, pięcioletnie dziecko 600 Bq, a dorosły człowiek o wadze 70 kg – 10.000 Bq.
Źródłem naturalnej promieniotwórczości są głównie naturalne pierwiastki radioaktywne obecne w glebie, skałach, powietrzu i wodzie.
Pierwiastkiem powodującym największą naturalną promieniotwórczość jest radioaktywny szlachetny gaz – radon.
Lubi on gromadzić się w zamkniętych, źle wentylowanych lub długo niewietrzonych pomieszczeniach (np. w piwnicach, szczególnie w domach starych, postawionych gdy budowniczy nie dysponowali jeszcze dzisiejszymi nowoczesnymi technologiami zapewniającymi gazoszczelność).
Ocenia się, że przeciętny obywatel Polski pochłania roczną dawkę promieniowania w wysokości ok. 3 mSv (z czego większość pochodzi ze źródeł naturalnych, a ok. 1/4 pochodzić może z medycznych urządzeń diagnostycznych).
Jak donosi Państwowa Agencja Atomistyki promieniowanie pochodzące od radonu stanowić może ok. 40–50% dawki promieniowania, jaką otrzymuje mieszkaniec Polski ze wszystkich źródeł naturalnych.
Nie wszystkie miejsca w Polsce są jednakowo bogate w radon: najbardziej „zaradoniona” jest południowa część naszego kraju.
Istnieje hipoteza hormezy radiacyjnej, zgodnie z którą niewielkie dawki naturalnego promieniowania jonizującego mają korzystny wpływ na organizmy żywe.
Odwrotnością tej hipotezy jest hipoteza LNT (z ang. Linear No-Threshold Theory) mówiąca, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczna ilość promieniowania, bo nawet minimalna ilość jest szkodliwa.
Autor tej hipotezy, zoolog Hermann Joseph Muller, został nawet w 1946 roku nagrodzony Nagrodą Nobla za odkrycie zgubnego wpływu dużych dawek promieniowania na DNA organizmów żywych, a swoje wnioski odnoszące się do dawek małych wyciągnął jedynie drogą ekstrapolacji, czyli tak naprawdę nigdy w sposób naukowy tej tezy nie udowodnił.
Dzisiaj jednak przybywa zwolenników teorii hormezy radiacyjnej. Przypuszcza się, że niskie dawki naturalnego promieniowania mogą:
– wzmagać komórkowe mechanizmy obronne,
– wspomagać naprawę DNA,
– przeciwdziałać szkodom wywoływanym przez wyższe dawki promieniowania (tzw. odpowiedź radioadaptacyjna),
– stymulować usuwanie komórek ze zmianami przednowotworowymi,
– działać antyzapalnie i pomagać w zapobieganiu chorobom wywołanym stanem zapalnym,
– wspomagać układ odpornościowy,
– spowalniać procesy starzenia.
Problem z promieniowaniem jako czynnikiem działającym hormetycznie jest taki, że nie mamy jeszcze wystarczającej wiedzy by z całą pewnością ustalić jak dużo (a raczej jak mało) tego promieniowania jest korzystne dla zdrowia.
Póki co jednak nie wpadam w panikę: nie będę zmieniać w kuchni granitowego blatu na inny. 🙂
3. Ciepło i zimno
Zarówno krótka ekspozycja na ciepło (np. seans w saunie, gorąca kąpiel itp.) jak i na zimno (np. chłodne prysznice, earthing po chłodnej trawie itp.) są czynnikami działającymi hormetycznie.
Wiedział o tym już jakieś 150 lat temu ksiądz Sebastian Kneipp, zwany często ojcem hydroterapii, zalecający chorym kąpiele, półkąpiele, nacierania, zimne i ciepłe prysznice i inne zabiegi wodne, dzięki którym pacjenci skutecznie pozbywali się różnych chorób.
Między innymi jemu zawdzięczamy wprowadzenie do codziennego życia najprostszych zabiegów higienicznych (codzienne mycie się, spacery) oraz zasad zdrowego odżywiania.
Jedyne czego ksiądz Kneipp nie potrafił, to wskazać i udowodnić naukowo przyczynę dla której jego metody działają. Zajęli się tym jednak współcześni badacze.
Okazało się, że na przykład u morsów (ludzi parających się pływaniem w warunkach zimowych) mamy do czynienia ze wzrostem odporności i polepszeniem ochrony antyoksydacyjnej [klik].
Można wypróbować też chłodne prysznice w przypadku depresji: w badaniu wykonanym przez naukowca z Uniwersytetu Medycznego stanu Virginia (USA) korzystano z wody o temperaturze 20 stopni Celsjusza (tylko przez pierwsze 5 minut była ona wyższa by uniknąć szoku termicznego, potem stopniowo obniżano ją do 20 stopni), prysznic w obniżonej temperaturze trwał 2-3 minuty i był serwowany jeden lub dwa razy dziennie.
Można taką hydroterapię stosować od kilku tygodni do nawet miesięcy – bez skutków ubocznych.
Jednym słowem: gdy ci smutno, gdy ci źle – w chłodnej wodzie wykąp się! 🙂
Rzecz jasna nie wtedy gdy istnieją do takich kąpieli przeciwwskazania, np. jesteś w ciąży, przechodzisz infekcję, chorobę serca lub masz wyczerpane nadnercza.
Można też skorzystać z hormezy aktywności fizycznej czyli np. iść pobiegać.
Skuteczność aktywności fizycznej w przypadku depresji została udowodniona naukowo: gdy zaczynamy się ruszać również wzrasta wydzielanie endorfin (hormonów szczęścia). Ruch to darmowy antydepresant! [klik].
Naukowe wyjaśnienie fenomenu chłodnego prysznica jest takie: kontakt z zimną wodą pobudza sympatyczny (współczulny) układ nerwowy, powoduje podwyższenie we krwi oraz w mózgu poziomu beta-endorfin i noradrenaliny, jednocześnie wysyłane są masywne ilości sygnałów elektrycznych od zakończeń nerwów znajdujących się w skórze aż do mózgu, co skutkuje doskonałym rezultatem w postaci polepszonego samopoczucia.
Przy okazji odkryto też działanie przeciwbólowe: w przysłowiu, że zimna woda zdrowia doda jest wiele prawdy.
Syberyjskie przedszkolaki robią to już od małego. Wychodzą na dwór bez względu na porę roku. Latem bawią się w piasku, a zimą w śniegu.
Nie trzeba jednak być morsem czy mieszkańcem Syberii by docenić korzyści z krótkiego lecz intensywnego kontaktu ciała z wodą (szczególnie zimną).
Wystarczy, że masz w domu prysznic, wannę czy nawet zwykłą miskę do której możesz nalać wody: najpierw ciepłej, potem coraz zimniejszej (chodzi o uniknięcie szoku termicznego).
Dla osób już przyzwyczajonych pozostaje też skorzystanie z nadchodzącego sezonu zimowego i nacieranie ciała śniegiem, jak robi to nasz „dziarski dziadek”, pan Antoni Huczyński; o zabiegach z wykorzystaniem zimna i ciepła pisałam tutaj: [klik].
A hormeza „na gorąco”?
Na temat korzyści z sauny znajdziemy na Pubmedzie prawie 300 różnych badań. Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że saunę powiązano ze zmniejszonym ryzykiem chorób serca i układu krążenia oraz zmniejszonym ryzykiem przedwczesnej śmierci.
Korzystający z sauny żyją jednym słowem nie tylko zdrowiej chronieni przed miażdżycą, ale i żyją dłużej. Jeśli medycznych przeciwwskazań do korzystania z sauny nie mamy, to warto rozważyć taki sposób hormezy.
Podobnie jak w przypadku ćwiczeń fizycznych czy kontaktu ze słońcem – ważna jest tutaj regularność ekspozycji na czynnik hormetyczny w postaci temperatury i stopniowe budowanie wytrzymałości (ważne jest by unikać szoku termicznego).
Wysoka odporność i dobre samopoczucie murowane!
4. Fitozwiązki w żywności roślinnej
Przejdźmy teraz do stresu chemicznego.
Czy to możliwe, że za każdym razem gdy jemy coś zdrowego (a nawet ekologicznego, wyhodowanego we własnym ogródku), to jednocześnie spożywamy… potencjalną truciznę? Owszem, i nie chodzi tutaj jedynie o syntetyczne środki ochrony roślin czy też opady z chemtrailsów. 😉
Podczas gdy zwierzęta mogą bronić się uciekając lub odlatując, rośliny nie mając takiej możliwości zostały przez naturę wyposażone w „broń chemiczną”: są to rozmaite fitozwiązki, dzięki którym roślina broni się przed grzybami, insektami czy przedwczesnym zjedzeniem przez zwierzęta. Można powiedzieć, że są to takie naturalne pestycydy: związki odstraszające czy nawet zatruwające ewentualne szkodniki.
Całkiem spora część tych substancji testowana w dużych dawkach okazała się mieć u gryzoni działanie kancerogenne.
Paradoksem więc może wydawać się fakt, że owe naturalne pestycydy zjadane przez człowieka w małych dawkach jako pokarm (pod postacią warzyw, owoców, ziół czy przypraw) – działają na organizm ludzki hormetycznie: chronią przed rakiem i innymi chorobami cywilizacyjnymi, zmniejszają stan zapalny, wzmacniają ludzki układ odpornościowy, opóźniają nasze starzenie.
A co ze sztucznymi pestycydami dodanymi ręką człowieka? Większa część ze stosowanych obecnie środków ochrony roślin (fosforoorganiczne) ulega hydrolizie w zasadowym pH, stąd też konwencjonalnie uprawiane warzywa i owoce warto odpowiednio umyć przed spożyciem – ja robię to w roztworze sody kuchennej.
Jednak badacze donoszą, iż tak naprawdę pozostałości pestycydów dodanych ręką człowieka stanowią tylko niewielki ułamek wszystkich spożywanych pestycydów, bowiem 99,99% procent z nich to właśnie owe pestycydy naturalne, wytworzone przez samą roślinę [klik].
Przy czym każda roślina zapewnia nam swój całkowicie indywidualny „zestaw atrakcji” działający zdrowotnie, wśród nich fenole, flawonoidy i wiele innych.
Hormetyczne działanie mają m.in. izotiocyjaniany z warzyw krzyżowych (brokuły, kapusta itp.), kwercetyna (np. w warzywach cebulowych, w skórce jabłek czy czerwonych winogron), kukurbitacyna (w warzywach dyniowatych, dzięki niej pestki dyni mają działanie antypasożytnicze) czy też amigdalina (znana jako witamina B17) zawarta w gorzkich migdałach, a także pestkach i nasionach (np. moreli czy jabłek).
Dobrze poznane i opisane fitozwiązki działające hormetycznie to m.in.:
– kurkuminoidy (duże ilości występują w kurkumie),
– galusan epigallokatechiny (EGCG) w herbacie (szczególnie zielonej),
– kwas chlorogenowy (w surowych ziarnach kawy, w surowych ziemniakach, w karczochach, w wielu owocach pestkowych i jagodowych),
– resweratrol (w czerwonym winie, skórce ciemnych winogron, w owocach jagodowych, skórce jabłek i pomidorów, w nasionach karobu i kakao, orzechach itd.),
– sulforafan (w warzywach krzyżowych, szczególnie w brokułach, najwięcej w kiełkach brokułowych),
– fenole i flawonoidy zawarte w nasionach kakao (i dobrej jakości czekoladzie wyprodukowanej z tych nasion) – kakao ma ich więcej niż czerwone wino czy herbata zielona lub czarna [klik].
Największym błędem jest monotonia w diecie i/lub używanie wciąż tych samych przypraw i ziół.
Jeśli przyjrzeć się bliżej, to dieta przeciętnego obywatela zachodniego świata jest raczej monotonna, oparta na kilku produktach na krzyż oraz ich pochodnych (są to głownie produkty odzwierzęce jak mięso, mleko, jaja, do tego oczyszczone zboża, najczęściej pszenica lub czasem ryż, a wszystko okraszone cukrem i jakimś tłuszczem, najczęściej rafinowanym olejem), z niewielkim dodatkiem produktów roślinnych (czyli warzyw i owoców – traktowanych najczęściej jako ozdoba, dodatek smakowy lub przystawka) oraz z jednostajnym zestawem przypraw.
Jest to spory błąd, kosztujący zdrowie i przedwczesny pogrzeb milionów ludzi rocznie.
Dieta musi być w jak największym stopniu urozmaicona, abyśmy byli wystawiani na różne dietetyczne czynniki hormetyczne – różne fitozwiązki zawarte w tym co jemy i pijemy.
5. Alkohol
Etanol? W dużej ilości – wiadomo: trucizna. A co z ilością małą?
Przy małych ilościach jak się okazuje zachodzi zjawisko hormezy, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę czerwone wino.
W Niebieskich Strefach wszyscy (z wyjątkiem Adwentystów, którzy dożywają setki nie biorąc do ust nawet kropli alkoholu) spożywają dość regularnie niewielkie ilości alkoholu.
Może więc rację miał dziadek wychylający co wieczór kieliszeczek swojskiej nalewki „dla zdrowotności”? Naukowcy postanowili to zbadać i okazało się, że owszem – mógł mieć rację.
Regularna konsumpcja niewielkich do umiarkowanych ilości alkoholu (szczególnie czerwonego wina bogatego w rozmaite prozdrowotnie działające fitozwiązki, m.in. resweratrol) powiązana została w wielu badaniach z dłuższym i zdrowszym życiem w porównaniu do całkowitej abstynencji.
Z drugiej jednak strony zaleca się ostrożność w wyciąganiu pochopnych wniosków: mamy też badania wskazujące na niekorzystne działanie etanolu nawet w stosunkowo niewielkich ilościach spożywanych regularnie szczególnie u kobiet (w powiązaniu np. ze wzrostem ryzyka wielu rodzajów nowotworów, w tym raka piersi).
Organizm kobiet gorzej bowiem radzi sobie z alkoholem.
Za dopuszczalną, względnie bezpieczną dzienną dawkę uznaje się jedną porcję czystego alkoholu (10 g) dla kobiet, czyli jeden kieliszek wina, szklankę piwa lub mały kieliszek mocnego alkoholu.
Porcja to 30 ml wódki (40 proc./vol.), 100 ml wina (12 proc./vol.), 285 ml mocnego piwa (4.9 proc./vol.) lub 375 ml lekkiego piwa (3,5 proc./vol.).
Dla mężczyzny dopuszczalne dzienne spożycie jest dwukrotnie wyższe.
Czy ważny jest rodzaj spożywanego alkoholu? Cóż, spory o to czy większe działanie hormetyczne mają zawarte w winie polifenole czy też etanol sam w sobie – nadal wśród naukowców trwają, a wyniki badań wciąż nie są do końca jednoznaczne.
Jakby nie było – warto pamiętać o jednej rzeczy: etanol (podobnie jak inne „umilacze” typu kawa, cukier czy czekolada) spożywany regularnie nawet w małej ilości jest uzależniającą toksyną – dotyczy to każdej jego postaci (wino, piwo, rozmaite mocniejsze alkohole czy słodkie likiery).
Oprócz tego działać też może obciążająco na wątrobę i procesy detoksykacji. Daleko idąca ostrożność i zdrowy rozsądek są zatem wysoce wskazane przy stosowaniu tego rodzaju hormezy.
6. Ograniczenia kaloryczne
Jedzenie (nawet to najzdrowsze) stosowane w nadmiarze może być (podobnie jak wszystkie rzeczy stosowane w nadmiarze) po prostu trucizną.
Jak to określił kiedyś pewien lekarz, sir William Osler, jedna czwarta tego co zjadamy służy utrzymaniu zdrowia, a pozostała część – utrzymuje naszych lekarzy (sam będąc lekarzem pewnie wiedział co mówi). 😉
Wbrew temu, co oficjalnie głoszą dietetycy, opuszczenie jakiegoś posiłku lub rezygnacja z najedzenia się przy którymś posiłku „pod korek” do syta, może nam wbrew pozorom przynieść więcej korzyści niż kurczowe trzymanie się przez 365 dni w roku zalecanych pięciu (choćby i najzdrowszych) posiłków dziennie zjadanych za każdym razem do syta.
Wszystko to za sprawą magicznej hormezy!
Myśląc o poszczeniu najczęściej mamy przed oczami wizję straszliwego głodu powodującego od razu wyniszczenie organizmu, zapominając o tym, że przecież my tak naprawdę każdego dnia pościmy w ciągu doby przez minimum 8-10 godzin, a dzieje się to podczas gdy śpimy.
I to wydaje nam się zdrowe i normalne (nienormalne zaś jest gdy ktoś budzi się w środku nocy tylko po to, by zjeść kolejny posiłek).
Dlaczego więc powstrzymanie się od jedzenia w ciągu dnia wydaje nam się trudne lub wręcz niemożliwe? Może dlatego, że na co dzień nie mówi się zbyt głośno o zdrowotnych korzyściach płynących z ograniczeń kalorycznych, za to trąbi się wszem i wobec jakież to jest szkodliwe opuścić choćby pojedynczy posiłek: od razu mamy przed oczami roztaczaną perspektywę w postaci niedożywienia i niedoborów.
Okresowe ograniczenia kaloryczne nie są jednak jakąś nową modą czy wymysłem szalonych naukowców: towarzyszyły one ludzkości od zarania dziejów i nadal towarzyszą, są znane w każdej kulturze, pod każdą szerokością geograficzną naszej planety.
Czy przedłużają życie? Jest to całkiem możliwe, aczkolwiek ostatecznych stricte naukowych konkluzji dotyczących ograniczeń kalorycznych u ludzi nadal brak (większość badań robiono do tej pory na zwierzętach) i obawiam się, że możemy się ich nie doczekać z powodów czysto technicznych: trudno jest bowiem śledzić uczestników eksperymentu badawczego przez całe ich życie i zliczać ilość kalorii jakie każdego dnia biorą do ust [klik].
Jednak gdy rozejrzymy się wokół siebie, to mamy nieodparte wrażenie, że w tej materii te same prawa natury dotyczą zarówno zwierząt jak i ludzi: okresowe ograniczenia kaloryczne są nieodłącznym elementem stylu życia mieszkańców wszystkich Niebieskich Stref długowieczności (np. w Grecji jest to w ciągu roku ok. 180-200 dni postnych, czyli z wykluczeniem w diecie produktów odzwierzęcych w postaci mięsa, nabiału i jaj).
Może to być jedną z przyczyn tego, że seniorzy z Niebieskich Stref są zdrowi i zachowują jasność umysłu nawet w bardzo podeszłym wieku.
Raczej trudno byłoby spotkać otyłego stulatka – żarłoków natura eliminuje dużo wcześniej.
Ludzie długowieczni są szczupłej sylwetki. Często cierpieli okresowy głód nie z wyboru (np. z powodów religijnych) ale z konieczności – np. podczas wojny. Niedobory kaloryczne tylko ich wzmocniły.
Zdrowiu i przedłużeniu życia sprzyjać może jednym słowem nie tylko zdrowa dieta pełnokaloryczna, ale i okresowe ograniczenie przyjmowanych kalorii. Może ono przebiegać w różnych modelach, na przykład:
- jako okresowe ograniczenie kaloryczne stosowane przez określoną ilość dni z rzędu (np. post warzywno-owocowy zwany postem Daniela czy też post sokowy/koktajlowy – dieta płynna);
- jako post naprzemienny zwany też przerywanym (IF, intermittent fasting), polegający na tym, że jednego dnia stosuje się obniżoną kaloryczność, a w inne dni normalne zdrowe odżywianie;
- kolejną odmianą IF jest spożywanie posiłków w „oknie żywieniowym”: wyznaczamy czas (np. 8 godzin dziennie lub mniej) kiedy przyjmujemy pożywienie, a w pozostałych godzinach doby nie jemy nic (taki post stosuje się np. w czasie Ramadanu w religii muzułmańskiej: tego typu post również może mieć pewien pozytywny wpływ na zdrowie, ale nie aż tak silny i jednoznaczny jak post Daniela – jak sugeruje przegląd literatury medycznej w temacie).
Oczywiście ten sposób hormezy też nie jest dla każdego. Odpada np. w przypadku ciąży, karmienia, okresu dorastania czy w przypadku ludzi ewidentnie niedożywionych.
7. Metale ciężkie
Jak wiadomo człowiek nosi w sobie całą tablicę Mendelejewa, w tym również pewną ilość metali ciężkich. W dużej ilości są one dla nas jak wiemy zabójcze, a co z ilością małą?
Czy jest jakaś fizjologicznie korzystna ilość metali ciężkich spełniająca rolę hormetyczną?
Na to pytanie wciąż brakuje odpowiedzi, aczkolwiek w badaniach na organizmach niższych (C. elegans, ślimaki wodne itd.) wykazano, że w istocie metale ciężkie działają hormetycznie.
Pamiętam też, że na wykładzie dr Jaffe wspomniał o tuńczykach, którymi się straszy ludzi bowiem zawierają w sobie coraz więcej rtęci, jednak badacze tuńczyków w Ameryce Południowej wykazali, iż osobniki u których stwierdzono zwiększone stężenie rtęci miały w swoim ciele również proporcjonalnie więcej antagonisty rtęci czyli selenu.
Jednym słowem miały w sobie zwiększone ilości trucizny ale i odtrutki. O tym już jednak media nie wspomniały.
Nie wykonano dalszych badań: czy tego typu fenomen ma miejsce również u gryzoni albo u naczelnych? Tego nie wiemy.
Póki co – metale ciężkie to temat z cyklu „nie próbujcie tego w domu”: starajmy się trzymać od metali ciężkich możliwie daleko.
Na zakończenie legenda
Starożytny król Pontu, Mitrydates VI Eupator, miał ponoć obsesję na punkcie bycia otrutym przez swoich wrogów politycznych, bardzo się tego obawiając.
Wpadł więc na pomysł codziennego przyjmowania pewnej mikroskopijnej ilości różnych trucizn chcąc się na nie uodpornić. Czy mu się to udało?
Legenda mówi, że w chwili gdy został pokonany chciał popełnić honorowe samobójstwo za pomocą trucizny, ale był tak uodporniony, iż żadna z nich nie podziałała (w związku z czym władca zmuszony był zakończyć swój żywot za pomocą miecza).
Od tego pochodzi termin „mitrydatyzm” https://pl.wikipedia.org/wiki/Mitrydatyzm.
Nie wiemy ile pożyłby wspomniany król Pontu i czy w ogóle cała legenda jest prawdą (w końcu to jedynie legenda), mamy natomiast przykład już współczesny.
Dyrektor serpentarium w Miami (Miami Serpentarium Laboratories) niejaki Bill Haast (1910-2011) zafascynowany był wężami, nie chodzi jednak o grę w węża na telefonie komórkowym, lecz o prawdziwe, żywe węże – bardzo jadowite.
Ulubionym zajęciem pana dyrektora było pobieranie od węży jadu, co czynił kilkadziesiąt razy dziennie.
Z uwagi na ryzykowne zajęcie Bill Haast aplikował sobie eksperymentalnie małe ilości różnych jadów (być może zainspirowany legendą o królu Mitrydatesie, któż to wie?), aż w końcu jego krew stała się antidotum: nie jeden raz uratowała życie ludziom ukąszonym przez węże (kilka dekad temu nie było jeszcze innych środków przeciwko ukąszeniom).
Bill Haast dożył szczęśliwie 101 lat.
I tego nam wszystkim wypada sobie życzyć, szczególnie w kontekście wielu rzeczy jakimi nas uporczywie straszą internety.
Tak, dbajmy o zdrowie: edukujmy się zdrowotnie, wybierajmy dla nas i dla naszych dzieci możliwie najlepsze pożywienie, najczystsze powietrze i najlepszą wodę, ćwiczmy, utrzymujmy prawidłowe BMI, wysypiajmy się, unikajmy niepotrzebnego stresu, bądźmy mili dla siebie i dla innych, rzućmy palenie i nie przesadzajmy z piciem.
A przy okazji… nie dajmy się zwariować, pamiętając o istnieniu zjawiska hormezy: co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Świat jest tak naprawdę piękny i przyjazny, a poza tym… za pięć tygodni Święta! 🙂
Pomocne linki:
- https://zwierciadlo.pl/zdrowie/tydzien-w-rytmie-hormezy
- Dan P. Hayes, ’Nutritional Hormesis’, Eur J Clin Nutr, 61 (2007), 147–59. https://www.nature.com/articles/1602507
- Hormesis for Health and Longevity: A Guide https://roguehealthandfitness.com/hormesis-for-health-and-longevity-a-guide/
- Nutrition, hormetic stress and health. David G. Lindsay. https://www.cambridge.org/core/services/aop-cambridge-core/content/view/S0954422405000193
- When a little poison is good for you: https://articles.mercola.com/sites/articles/archive/2008/08/30/when-a-little-poison-is-good-for-you.aspx
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Ania napisał(a):
Z tym co cię nie zabije to cię wzmocni, też różnie jest.
Czasem cię nie zabije, ale cię okaleczy.
Marlena napisał(a):
Jeśli dawka będzie za duża lub za częsta to owszem, jest taka możliwość.
user1 napisał(a):
Uwaga na „zdrowe” czerwone wino – podobnie jak inne produkty fermentowane, zawiera duże ilości histaminy. Pite nawet w niewielkich ilościach, ale w połączeniu z innymi bogatymi w histaminę produktami może przyczynić się do przekroczenia „hormetycznej” ilości histaminy w diecie.
dużej ilości Marlena napisał(a):
Osoby mające zdrowe jelita i prawidłową gospodarkę enzymatyczną nie muszą się obawiać histaminy ani stosować diety eliminacyjnej. Histamina wytwarzana jest w optymalnej ilości przez bakterie jelitowe człowieka. Jej nadmiar rozkładany jest przez enzym diaminooksydazę (DAO) w jelicie cienkim. Tylko w przypadku, gdy jej metabolizm zostaje zaburzony dochodzi do wzrostu jej stężenia we krwi, czego efektem jest drażnienie komórek i wystąpienie objawów alergii lub symptomów podobnych do alergii. Czynnikiem diagnostycznym nietolerancji histaminy jest badanie krwi, na podstawie którego oznacza się aktywność DAO, stężenie histaminy i witaminy B6 (występuje silny związek między ilością witaminy B6 w surowicy, a poziomem histaminy). Jeśli ktoś podejrzewa u siebie problemy z histaminą, to powinien taką diagnostykę przeprowadzić, a następnie nie ma wyjścia jak unikanie dużej ilości histaminy w diecie czyli zastosowanie takiej lub innej diety eliminacyjnej, ponieważ to co jest zdrowe dla innych – dla niego zdrowym już nie będzie.
user1 napisał(a):
Dla każdego nadmiar histaminy jest szkodliwy (bo nikt nie jest w stanie produkować DAO w dowolnej ilości naraz), tylko dla różnych ludzi „nadmiar” oznacza co innego. A to ile on wynosi, zależy nie tylko od zdrowia jelit/aktywności DAO, ale też np. od innych chorób zwiększających poziom histaminy (alergie itp.) czy stresu. Jednocześnie mało kto musi zastosować „dietę eliminacyjną” tak jak chorzy na celiakię muszą całkowicie wyeliminować gluten – wystarczy nie przekraczać bezpiecznego dla siebie poziomu histaminy.
Marlena napisał(a):
Żadnego enzymu nasz ustrój nie jest w stanie produkować na raz w dowolnej ilości.
Jeśli chodzi o alergie to tutaj skłaniam się do opinii Andrew Saula: to nie jest choroba, to oznaka niedoborów i przytrucia całego systemu https://www.doctoryourself.com/allergies_2.html
Gdy byłam w podstawówce, to w klasie mieliśmy 1 (słownie: jedną) osobę cierpiącą na alergię – traktowaliśmy ją z nabożeństwem i podziwem. Gdy moje dziecko było w podstawówce, to rodzice musieli przed zorganizowaniem poczęstunku na wigilię klasową uzgodnić jakie będzie menu, bo więcej niż połowa dzieciaków ma w klasie jakąś alergię lub nietolerancję. A minęło tylko raptem ćwierć wieku, strach pomyśleć co będzie dalej: wszyscy będą „chorzy” na alergie i nietolerancje?
Jeśli nie dieta eliminacyjna czy też pilnowanie by nie przekraczać „naszego” poziomu histaminy w diecie, to co nam pozostaje? Szanować prawa natury.
Otóż najlepszym antyhistaminikiem podarowanym nam przez Matkę Naturę jest… witamina C. Spożywając wystarczająco dużo witaminy C (osiągając odpowiednio wysoki poziom witaminy C we krwi) objawy ataków nietolerancji histaminy nie będą naszym problemem. W tym celu należy zjadać (i wypijać) wystarczającą ilość świeżych warzyw i owoców i ewentualnie podeprzeć się też suplementacją, doprowadzając do przyzwoitego poziomu witaminy C w ustroju.
A co z histaminą już uzbieraną w komórkach tucznych? Zmagazynowanej w komórkach tucznych histaminy można się skutecznie pozbyć starożytnym i sprawdzonym (regularnie onegdaj stosowanym) przez naszych przodków, całkowicie bezpłatnym sposobem czyli… poszcząc: mówiła o tym dr Dąbrowska na wykładzie pokazując nawet zdjęcia komórek tucznych pacjentów – najpierw wypełnione były one po brzegi histaminą przed postem i potem całkowicie puste po poście.
Jednak po co ludziom ujawniać takie tanie sposoby na pozbycie się problemów z alergiami i histaminą skoro można zrobić z nich „chorych do końca życia” czyli sprzedawać im do końca życia preparaty typu Daosin czy HistaSOLV (enzym ekstrahowany z nerek wieprzowych)? Jednocześnie pierze się ludziom mózgi ustami mediów, lekarzy i dietetyków, że obydwie rzeczy (witamina C i post) są baaaardzo szkodliwe. Nie masz enzymu, biedactwo? My ci go damy! Zażyjesz sobie przed posiłkiem zawierającym histaminę i po problemie. 😉 Tylko przypadkiem nie bierzcie za dużo tych różnych witamin, bo to szalenie szkodliwe, i pod żadnym pozorem nie opuszczajcie ani jednego posiłku, bo nabawicie się niedoborów! 😀
Tymczasem nasi przodkowie jedli ryby i owoce morza, kiszonki, grzyby, orzechy, wszystkie możliwe warzywa owoce, pili wino – całe mnóstwo pokarmów powodujących wzrost histaminy. Kurcze, jak oni sobie radzili bez HistaSOLV?;)
I jak sobie radzą bez leków staruszkowie ze stref śródziemnomorskich (Ikaria, Sardynia), którzy nawet i dzisiaj notorycznie opychają się masowymi ilościami histaminy jedząc ryby i owoce morza, bakłażany, kiszonki, pomidory, szpinak i dojrzałe sery, na dodatek zapijając to wszystko dzień w dzień czerwonym winem? Ano jedzą dużo pokarmów bogatych w wit. C i regularnie okresowo poszczą. To wystarczy by nie mieć problemów z histaminą, nie musieć unikać bogatych w nią pokarmów i nie musieć brać leków. Kiedy szanujemy prawa natury, to nie ma czegoś takiego jak „nadmiar histaminy”.
user1 napisał(a):
Z całym szacunkiem dla dra Saula, ale w tym akurat artykule głównie powtarza on śpiewki, które można przeczytać w byle gazecie (żeby unikać chemii, zdrowo się odżywiać itd.). Co w takim razie jeść? A no powiedziałby pewnie, że np. kiszonki, awokado, pomidory, owoce (banany, cytrusy…), ryby z czystych wód i inne „zdrowe” rzeczy. Niekoniecznie dla alergików, niestety. Zresztą na końcu sam przyznał, że „If you try all these alternatives and still have symptoms, even I would concede that you might well have a real allergy.” Co do przyczyn wzrostu alergii w dzisiejszych czasach – obstawiam głównie antybiotyki (sterylizując jelita można sobie narobić niezłego zamieszania w układzie immunologicznym), ale to tylko mój typ.
Post może i pozwala się pozbyć histaminy na krótszą metę (szczególnie post od produktów bogatych w histaminę! to by wyjaśniało skuteczność zaleceń Dąbrowskiej), ale nie sposób cały czas pościć. Na dłuższą metę może się on za to przyczynić do niedowagi, która jest czynnikiem zwiększającym ryzyko alergii. Są jakieś przesłanki, że post może wytworzyć trwałą tolerancję immunologiczną? Pewnie nie. Taką tolerancję prawdopodobnie może wytworzyć np. spożywanie pyłku kwiatowego, ale to tolerancję na pyłki np. traw (u mnie w zasadzie to raczej podziałało). Nie słyszałem o suplemencie pozwalającym wytworzyć tolerancję na roztocza.
O witaminie C oczywiście wiem, ale niestety z nią jest taki problem, że trudno ją przyjmować w czasie snu, chyba tylko do kroplówki się podłączyć. Nawet zażycie dodatkowo na noc 1 g wit. C o spowolnionym uwalnianiu nie rozwiązuje do końca problemu (więcej nie próbowałem, bo nie wiem jaka jest szkodliwość substancji pomocniczych, jeśli łyka się wiele kapsułek naraz). Poza tym, przy alergii zapotrzebowanie na wit. C jest zmienne i nie sposób z góry go do końca przewidzieć. No i fajnie byłoby nie rozpuścić sobie szkliwa czystym kwasem ani nie przeładowywać się solami sodu/potasu. Dowiedziałem się za to ostatnio, że octan cynku do ssania jest dobry na alergię. Jest też wiele innych suplementów, w tym również działających długoterminowo: różnego rodzaju polifenole, CLA, lepiężnik różowy, pokrzywa, żeń-szeń syberyjski itd.Jest z czym eksperymentować, tylko trzeba się wstrzelić między infekcjami 😉 Ale żaden z powyższych sposobów na pewno nie rozwiązuje problemu w 100% (nie wymazuje pamięci immunologicznej, tylko zmniejsza reakcję zapalną), każda inna pomoc w walce z alergią się liczy – DAO z apteki również, jeśli ktoś zauważył wzrost objawów po spożyciu określonych pokarmów, a nie chciałby z nich rezygnować.
A co do ludzi opychających się histaminą – jedni nie mają problemów, a inni bardziej wrażliwi pewnie od czasu do czasu mają np. migrenę, tylko nawet nie wiedzą, że to od „zdrowego” jedzenia. Dlatego moim zdaniem o histaminie za rzadko się ostrzega w stosunku do tego, jak często może ona powodować problemy.
Marlena napisał(a):
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie alergikowi zalecał spożywania tego, czego on jeść nie jest w stanie, więc nie wymyślaj. Polecam książkę „Od lekarza do kucharza” dr Myłek, naszej rodzimej lekarki specjalizującej się w przyczynowym leczeniu alergii, a nie objawów tylko samej alergii.
A jakie są przyczyny? Dr Saul pisze: „nine times out of ten what is called an „allergy” is a hypersensitivity to substances because of a weak and poorly nourished body.”. I to jest dokładnie to samo co pisze dr Myłek, która w przeciwieństwie do „leczenia” symptomów preferuje pracę od podstaw u danego pacjenta (w tym wykluczenie czego jeść nie powinien i zalecenie co jeść powinien, jakie suplementy, jakie środowisko w domu stworzyć itd.). Zaleca więc pacjentowi jak jednym słowem ma się on zająć tym swoim „weak and poorly nourished body” (czego „normalni” lekarze raczej nie robią, bo nauczono ich raczej sięgnąć po receptariusz, wypisać co się należy i „następny proszę”). A w 9 przypadkach na 10 to nie jest tak, że mamy alergię/nadwrażliwość bo nasze ciało nas zawiodło: to MYŚMY zawiedli nasze ciało.
Rozmawiałam osobiście swego czasu z panią doktor Myłek i sama przyznała, że najwspanialszą rzeczą dla alergika jaką natura nam dała jest witamina C (brzmi znajomo?). 😉
Polecam też książkę „Alergie. Leczenie megadawkami witamin” – autorzy Damien Downing i Andrew Saul.
user1 napisał(a):
Nawet jeśli do powstania alergii przyczyniły się niedobory, to nie jest tak, że uzupełnienie tych niedoborów wymaże z pamięci immunologicznej to, co organizm zapamiętał jako wroga.
Zobaczmy, cóż to Damien Downing i Andrew Saul piszą na okładce swojej książki: „Use nutrition – including vitamins C and D, essential fatty acids, and magnesium – to reduce or prevent allergy SYMPTOMS”. I tutaj zgoda (choć do listy dodałbym jeszcze np. wit. E, cynk czy selen) – ale te suplementy tylko zmniejszają SYMPTOMY. Żeby wyleczyć alergię przyczynowo, to trzeba by – tak jak również piszą ci autorzy – zacząć od przyjmowania małej dawki alergenu i stopniowo ją zwiększać. Co w przypadku roztoczy niestety oznaczałoby w początkowym okresie np. noszenie maski przeciwpyłowej przez całą dobę lub zamieszkanie w fabryce mikroprocesorów… Odczulenie z alergii sezonowych lub pokarmowych jest dużo prostsze.
Duże dawki wit. C z pewnością są niezbędne dla każdego alergika, ale nie ma co liczyć na trwałe wyleczenie przy jej pomocy. W każdym razie nie spotkałem się, żeby tak twierdził dr Cathcart czy jakikolwiek inny znający się na tym lekarz. Witamina C pełni rolę hormonu stresu – jeśli już pojawi się kaskada wolnych rodników, to ona potrafi ją (w dużym stopniu) zwalczyć. Są też inne mechanizmy działania, co dr Cathcart wyjaśnia w artykule „The vitamin C treatment of allergy and the normally unprimed state of antibodies”. Rolą hormonów stresu nie jest natomiast zapobieganie wystąpieniu stresu w przyszłości – z wit. C i alergią jest podobnie.
Iga napisał(a):
Czy bakterie i wirusy są/mogą być czynnikiem działającym hormetycznie?
Marlena napisał(a):
Zależy o jakich drobnoustrojach mówimy. Musimy brać pod uwagę, że ilościowo mamy więcej bakterii w sobie (i na sobie) niż komórek w ciele. W pewnym sensie niektóre drobnoustroje mogą przypominać działanie hormetyczne: wszak po kontakcie z niektórymi z nich stajemy się na całe życie na nie odporni. Jednak mechanizm działania jest tutaj nieco inny: to nasz układ odpornościowy „zapamiętuje” wroga i wytwarza przeciwciała odpornościowe, które przy następnym kontakcie z tym samym drobnoustrojem będą się starały go unicestwić.
Roman napisał(a):
Marleno co myslisz o takim sniadaniu:do blendera wkladam 20 migdalow,szklanke wody niegazowanej,owoc kaki lub polowe granatu,1lyzke kakao.Nastepnie do miseczki wsypuje 3 lyzki pestek dynii,2 lyzki siemienia lnianego,2 lyzki sezamu,1 lyzke chia , garsc orzechow wloskich,6 suszonych sliwek,6 suszonych moreli.Wieczorem gotuje 2 lyzki kaszy jaglanej i 2 lyzki komosy ryzowej.
Marlena napisał(a):
Moja propozycja jest taka: skup się bardziej na produktach gęstych odżywczo, aby z każdej zjadanej kalorii czerpać maksymalne ilości mikroskładników. Zaproponowane śniadanie składa się w dużej mierze z produktów o średniej gęstości odżywczej.
Dorzuć sobie coś zielonego albo jeśli na słodko to jakieś owoce jagodowe, teraz zimą mogą nawet być mrożone (indeks najgęstszych produktów jest tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-zbudowac-zdrowy-talerz-wokol-najgestszych-odzywczo-pokarmow/ a ranking tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/ranking-41-najzdrowszych-najgestszych-odzywczo-pokarmow/) i trochę przypraw antyoksydacyjnych jak cynamon, goździki itp. (lista tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/gdzie-jest-najwiecej-antyutleniaczy/).
Grzegorz napisał(a):
Pozostaje tylko, bądź raczej, aż znać tą poprawną dawkę. Osobiście uważam, że pestki moreli gorzkiej są tu chyba najlepszym przykładem, aczkolwiek ostatnio bodajże w Polityce były opisywane jako nieskuteczne.
Feri napisał(a):
Dzień dobry! Wie może Pani, jak naturalnie walczyć z alergią, która objawia się dusznościami? Jem, wydaje mi się, całkiem zdrowo (coś a’la Fuhrman, ale z większą ilością skrobi), jedynie mogę sobie zarzucić, że jem sporo jajek, tofu i nie jem kiszonek.
Słyszałam o czystku, wit. C (nie suplementuję, ale codziennie zjadam jedną czerwoną paprykę), kwasach omega-3, wit. D – ich w mojej diecie nie brakuje, choć te dwa ostatnie pochodzą głównie z tłoczonego na zimno oleju z dzikiego alaskańskiego łososia (zamawiam dla kotów dużą butelkę, bo tak wychodzi taniej, ale one sobie z tak dużą butelką same nie poradzą…).
Od kiedy odstąpiłam od dawnej diety (czyt. bułka z nutellą na śniadanie, schabowy na obiad, paluszki rybne na kolację, wszystko popijane wysokosłodzonym sokiem), moje objawy znacząco się polepszyły, jednak wciąż nie jestem do końca zadowolona z mojego stanu.
Wychodzę (no, właściwie już wyszłam) z zaburzeń odżywiania i próbuję naprawić mój układ rozrodczy – pierwszą miesiączkę po chorobie dostałam siedem kilo temu, jednak po niej już nic więcej nie wystąpiło (mam 17 lat, pierwszy okres dostałam w wieku 15,5, potem jedynie miałam dwa cykle co średnio sześć miesięcy i dopadły mnie zaburzenia odżywiania), więc byłabym wdzięczna za wszelkie porady odnośnie ponownego uregulowania gospodarki hormonalnej.
Zdrowe tłuszcze, węglowodany, wit. z grupy B – o tym już słyszałam i upewniam się, że są one obecne w mojej diecie. Nie przetrenowuję się. Często jem tofu, powinnam je wyeliminować?
Staram się raz na jakiś czas wpisać wszystko co jem do aplikacji, która liczy nie tylko kalorie i makroskładniki, ale też mikroskładniki. Zawsze udaje mi się pokryć ponad 100% zapotrzebowania na wszystko poza wapniem.
Z góry dziękuję za odpowiedź!
Marlena napisał(a):
Produkt weterynaryjny niekoniecznie ma czystość odpowiednią dla ludzi. Poza tym żaden olej nie jest nam w zasadzie potrzebny. Każdy olej to produkt przetworzony. Niezbędne kwasy tłuszczowe człowiek powinien czerpać głównie z naturalnych i całościowych pokarmów bogatych w te kwasy, a nie izolatów tłuszczowych czyli olejów (a już na pewno nie tych przeznaczonych na użytek weterynaryjny). Tofu może być składnikiem zróżnicowanej diety, ale warto sięgać też po mniej przetworzone strączki (tofu jest mocniej przetworzone niż zwyczajnie ugotowana fasola). Jednym z kluczy do zdrowia jest możliwie niski stopień przetworzenia pokarmu jaki spożywamy. Dlatego owsianka (pełne ziarno, jedynie zgniecione na płasko) jest zdrowsza niż chleb (droga od ziarna do chleba była długa), a gotowany ryż zdrowszy niż makaron.
A kwasów tłuszczowych nam nie zabraknie jeśli będziemy spożywać normalne, całościowe naturalne pożywienie. Jest mnóstwo dobrego tłuszczu w awokado, kokosach, orzechach, migdałach, wszelkiego typu ziarnach, pestkach i nasionach (również roślin strączkowych), oliwkach.
Jeśli potrzebujesz wapnia to jest go mnóstwo w ziarnie sezamu, maku, chia oraz we wszelkiego typu zielonych liściach (których być może masz w diecie za mało – przy okazji zawierają one też kwasy Omega-3), lista pokarmów bogatych w wapń tutaj: https://salaterka.pl/zrodla-wapnia/ – przy okazji polecam też książkę Mateusza Żłobińskiego „Dieta odżywcza”, pisałam na jej temat tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dieta-odzywcza-czyli-jaka/
Nie ma jakiejś magicznej jednej diety dobrej dla każdego i tak samo nie ma jakiejś magicznej diety na poprawę gospodarki hormonalnej. Każdy z nas musi sam znaleźć swoją drogę bazując na tym co mówi nauka, jeśli nie jesteśmy w stanie tego dokonać sami to może być pomocna porada specjalisty, który dokładnie zbada, wypyta, przeanalizuje i dobierze propozycję diety.
user1 napisał(a):
Z punktu widzenia alergika w papryce jest tyle wit. C co nic, ale swoją drogą warto ją spożywać ze względu na luteinę (na wzrok). Prawidłowe dawki wit. C na alergię były omawiane na tej stronie (min. 15 g dziennie).
Tofu lepiej wyeliminować, gdyż jest… za mało przetworzone (niefermentowane). Z drugiej strony, fermentowana soja może zawierać dużo histaminy, więc alergikom soję odradzam.
Owsianka jest zdrowa o ile jest przetworzona – namoczona np. na noc z dodatkiem jakiegoś kwasu, aby fitaza mogła rozłożyć fityny. W przeciwnym wypadku można dorobić się próchnicy zębów.
Produkty weterynaryjne jak najbardziej można spożywać, o ile ich czystość oznaczona jest jako spożywcza.
W celach terapeutycznych kwasy omega-3 warto spożywać w takich ilościach, jakie były używane w badaniach (w przeciwnym wypadku mogą podziałać albo nie), a pobranie takich ilości z pożywienia w taki sposób, aby nie przedawkować jakichś szkodliwych substancji może być wyzwaniem.
Osoby z różnymi poziomami wit. D wchłaniają wapń z pożywienia w różnym stopniu, więc to też trzeba wziąć pod uwagę. Być może osoby z prawidłowym poziomem wit. D mają raczej problem z nadmiarem wapnia w standardowej diecie niż z niedoborem, aczkolwiek osiągnięcie 50-70 ng/ml przez cały rok przy użyciu samego oleju z łososia jest mało prawdopodobne.
Monika napisał(a):
Marleno, czy mogłabyś mi napisać co sądzisz o takim odżywianiu, czy jest bogate odżywczo, czy powinnam coś dodać lub odjąć z pokarmu? Podaję jeden mój przykładowy dzień: śniadanie -4 łyżki suchej kaszy np. Jaglanej, kilka krążków pora, 3/4 szklanki pokrojonej w kostkę dyni gotowanych razem z kaszą, łyżeczka oleju lnianego i łyżka prazonego słonecznika, łyżka natki pietruszki, obiad- pół kubka ugotowanej ciecierzycy, surowa marchewka, 4 ugotowane brukselki, 0,5 szklanki ugotowanej dyni, surowy pomidor, pół awokado, korzeń pietruszki, łyżka prażonego sezamu, podwieczorek: banan, jabłko, kolacja- zupa krem np. Z zielonego groszku, z ziemniaków itp. Jak to wygląda Twoim zdaniem? Oczywiście w innych dniach zamiast ciecierzycy jest np. Soczewica, albo eko tofu, używam też maku, ostropestu, pestek dyni itd. Ale proporcje są codziennie bardzo podobne.
Marlena napisał(a):
A gdzie najgęstsze odżywczo pokarmy (tabelka tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-zbudowac-zdrowy-talerz-wokol-najgestszych-odzywczo-pokarmow/) czyli warzywa zielone liściaste? Jakoś nie widzę ich w menu.
Tubrzoza napisał(a):
Pani Marleno bardzo proszę o radę. Zauważyłam, że po regularnym, prawie codziennym jedzeniu otrąb, bardzo poprawiła mi się elastyczność skóry i metabolizm. Po uważnym wysłuchaniu wykładu dr. Dąbrowskiej zaczęłam moje otręby zalewać gorącą wodą i odstawiać do rana, ale już nie mają takiego działania jak jadane na surowo. Co Pani o tym sądzi? mogę wrócić do surowych?. Dr. Dąbrowska twierdzi, że surowe płatki, zboża , wypłukują wapń a namoczone wręcz przeciwnie.
Kasz napisał(a):
Marleno, dziękuję za kolejny ciekawy artykuł! mam jednak pytanie odbiegające nieco od tematu, a myślę, że ta forma kontaktu z Tobą będzie najszybsza 😉
Krótka piłka – w sierpniu przeszłam operację (cesarskie cięcie) po wzorowo prowadzonej ciąży (wszystkie wyniki niemal idealne, zero skoków ciśnienia, cukru, żadnych opuchniętych nóg przy upałach, książkowy przyrost wagi) i morfologia krwi po operacji wykazała u mnie spadek płytek krwi. Myślałam, że jest to związane z samym faktem operacji, więc odczekałam stosowną chwilę i ponowiłam morfologię początkiem listopada. Niestety, nadal płytki krwi mam obniżoną wartość, do tego spadły mi tzw. bazofile. Reszta współczynników w środku norm (a poziom 25 (OH) 97,4 🙂 ). Czy możesz coś podpowiedzieć? Na co powinnam zwrócić uwagę? Karmię dziecko piersią, nie stosowałam diety eliminacyjnej, jednak strączków i kapustnych jadłam stosunkowo mniej niż przed porodem. Teraz już wracam do zupełnie normalnej witariańskiej diety.
Marlena napisał(a):
Może jesz za mało świeżych warzyw i owoców, zieleninki zbawiennej za mało? Dr Saul opisuje w książce „Wylecz się sam” (str. 338) dziewczynkę 10-letnią z małopłytkowością, ona zrobiła dwie rzeczy by wyzdrowieć: jadała tyle kiełków ile była w stanie zmieścić (witamina K) oraz suplementowała witaminę C w dużej ilości (10 gram dziennie). Do tworzenia płytek krwi ustrój potrzebuje dwóch najważniejszych rzeczy: witamin C i K. Z pustego i Salmon nie naleje! 😉
ASIA napisał(a):
Witam, dziękuję za super blog i za wasze komentarze.
Proszę napiszcie (moja córcia ma zapalenie płuc) czy przy antybiotyku mogę podawać jej duże ilości wit. C, bo coś ten antybiotyk nie za bardzo działa. Oczywiście cały czas jej podaje (może za mało), może źle robię? Dziękuję za odpowiedź
Marlena napisał(a):
Dobry lekarz powinien do antybiotyku przy infekcji dorzucić dwie rzeczy: probiotyk (lub synbiotyk) i witaminę C. Widocznie trafiłaś na kiepskiego lekarza.
Rozpiska (orientacyjna) ile brać witaminy C przy jakich dolegliwościach została opracowana przez lekarza, dr R. Cathcarta i zamieszczona jest w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/10-najpotezniejszych-protokolow-witaminowych-cz-3-protokol-doustnego-stosowania-witaminy-c-dr-robert-cathart-iii/
Renata napisał(a):
Pani Marleno bardzo proszę o radę. Mam od ponad 2 lat problem ze snem. Brałam nawet jakiś czas leki nasenne które przypisywał mi mój lekarz rodzinny. Ale teraz już nie biorę bo córka mnie okrzyczała i poleciła mi tę stronę. Muszę przyznać, że bardzo mnie zainteresowała i od tygodnia , jak tylko mam czas to zaraz przeglądam i czytam.
Myślę , że coś mi napiszesz na ten temat.
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Renatko, tabletki nasenne nie rozwiązują przyczyny bezsenności, działają tylko na symptomy. Musisz przeanalizować swój dotychczasowy styl życia (dieta, ruch, poziom stresu, niedobory itd.) i poczynić konieczne zmiany aby znów cieszyć się doskonałą jakością snu. Żadna tabletka tego za nas nie zrobi. 🙂
Doraźnie zamiast chemicznych tabletek można sięgnąć po suplement „hormonu snu”, melatoninę: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/melatonina-b12-60-tabl-
Jednak tak czy inaczej decydujące znaczenie mają czynniki stylu życia i melatonina, choć doraźnie pomocna, to zmian za nas nie zrobi. Po prostu trzeba się wziąć za siebie! 🙂
Sprawdź sobie też poziom witaminy D, bowiem jej niedobór powiązany jest z kłopotami ze snem.
Waleria napisał(a):
Pani Marleno, zastanawiam sie w takim razie dlaczego tak negujemy szczepionki? Wiem ze są tam obecne metale ciężkie ale z artykułu wynika, ze nie szkodą nam tak bardzo jak przypuszczano a wręcz mogą pomoc?
Marlena napisał(a):
Tak jak napisałam w artykule: badań na ludziach nie ma, wpływ hormezy w przypadku metali ciężkich wykazano u organizmów niższych takich jak np. Caenorhabditis elegans. Zatem póki co moja sugestia jest taka jak podkreśliłam w artykule: aby mimo wszystko trzymać się od metali ciężkich możliwie daleko.
Renata napisał(a):
Pani Marlenko, moja mama lat 80, od kilku lat cierpi na bardzo silne zawroty głowy. Lekarze bezradni, bo w tym wieku to normalne. Tomografia głowy też nic wykazała.Znam wiele seniorek w podobnym wieku, i ,takich dokuczliwych objawów nie mają.
Z góry serdecznie dziekuję, bo wiem , że cos mi odpiszesz.
Marlena napisał(a):
Koniecznie zbadaj mamie poziom witaminy D we krwi, zawroty głowy mogą wynikać z niedoboru. Polecam książkę niemieckiego lekarza „Zdrowie w 7 dni. Sukces terapii witaminą D” – autor dr Raimund von Helden. Tam znajdziesz ile i jak podawał pan doktor, ustępowanie symptomów jest wtedy bardzo szybkie.