Często zadajemy sobie pytanie: czy to lub tamto jest zdrowe? Czy to lub tamto przyniesie mi korzyści czy raczej będzie mi szkodzić?

Albo gdzieś wyczytamy, że to lub tamto jest trucizną: czy to prawda?

Jeśli zdamy sobie sprawę czym jest zjawisko hormezy, to odpowiedź na nasze pytanie mogłaby brzmieć : wszystko jest zdrowe i nic nie jest zdrowe, bowiem działanie każdego czynnika jest uwarunkowane dawkowaniem.

Filozof F. Nietsche powiedział, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Jeszcze wcześniej lekarz Paracelsus powiedział „Dosis facit venenum” (to dawka czyni, że coś jest trucizną), z tego powodu nazywany jest nawet ojcem hormezy.

Jak wskazują współczesne badania nad hormezą, obaj panowie byli bliscy prawdy: niewielkie dawki  pewnych czynników potencjalnie toksycznych i szkodliwych (co za dużo to niezdrowo) – w małej dawce mają efekt stymulujący, hartujący, dają nam jakby takiego „małego kopa”, sprzyjając zdrowiu.

Nie ma tego złego co by nam na dobre nie wyszło jednym słowem! 🙂

Hormeza? A co to takiego?

Dla wielu z nas to pojęcie nie brzmi raczej znajomo, choć ze zjawiskiem hormezy spotykamy się praktycznie każdego dnia.

Encyklopedyczna definicja hormezy jest następująca: zjawisko polegające na tym, że czynnik występujący w przyrodzie, szkodliwy dla organizmu w większych dawkach, w małych dawkach działa na niego korzystnie.

hormezaLegenda do ilustracji:

S- stymulacja organizmu

I – hamowanie organizmu

D – dawka

 

Wszystkie czynniki będące w pewnych warunkach stresem dla organizmu – w małych dawkach okazują się pożyteczne: życie to ciągłe wyzwania.

Gdybyśmy spróbowali spędzić nasze całe życie w jakiejś magicznej „kapsule bezpieczeństwa”, w sposób całkowicie pozbawiony jakichkolwiek stresorów działających na nas hormetycznie,  to przypuszczalnie wcale nie pożylibyśmy ani dłużej ani zdrowiej – raczej wręcz przeciwnie.

Staruszkowie z Niebieskich Stref, dożywający setki w zdrowiu i jasności umysłowej, są cały czas wystawieni na działanie takich lub innych czynników działających hormetycznie.

Dzięki temu są zdrowi do setki.

Życie polega bowiem na ciągłym dążeniu do stanu homeostazy, do równowagi. Przy kontakcie z czynnikiem działającym hormetycznie dochodzi do „wyrównania z nadkompensacją zaburzeń w homeostazie organizmu” jak określił to kilka dekad temu szwajcarski biolog Jean Piaget.

Czynniki hormetyczne

Jak wiemy są 3 główne rodzaje stresu: fizyczny, chemiczny oraz emocjonalny.

Różnica pomiędzy dobrym a złym stresorem jest taka, że po kontakcie z tym pierwszym wychodzimy silniejsi, podczas gdy ten drugi nas wyraźnie osłabia.

Jeden i ten sam czynnik może działać na naszą korzyść lub przeciwko nam – w zależności od dawki (natężenia), od częstotliwości kontaktu z nim oraz od tego, co robimy pomiędzy ekspozycją na kolejne dawki (chodzi o czas na regenerację po kontakcie).

Przyjrzyjmy się bliżej takim przykładowym czynnikom. Mamy z nimi na co dzień do czynienia.

1. Aktywność fizyczna.

Ćwiczenie produkuje ogromne ilości wolnych rodników (kilkadziesiąt razy więcej niż w stanie spoczynku) oraz hormonów stresu (kortykosteroidów) – stąd też wysiłek fizyczny w zbyt dużych dawkach jest potencjalnie szkodliwy, w małych zaś (i regularnie powtarzanych) jest on niezmiernie stymulujący dla naszego organizmu, korzystny i wręcz niezbędny do życia.

Trenując zbyt dużo możemy się przetrenować jeśli nie damy ciału czasu na odpoczynek pomiędzy kolejnymi treningami. Prowadząc z kolei kanapowy styl życia skazujemy swoje ciało na marazm, który wpędzi nas prędzej czy później w chorobę.

Życie to ruch, jednak najlepiej gdy ma on charakter zrównoważony. Bo wszystko w przyrodzie jest zrównoważone i piękne w swej harmonii.

Najbezpieczniejsza jest droga środka: umiarkowana i regularna (to ważne!) aktywność fizyczna. Lepiej jest być codziennie w ruchu niż okazjonalnie iść na siłownię dając sobie ostry wycisk.

W przypadku zaś gdy regularne ćwiczenia mają być bardziej intensywne, to pamiętać należy o odpowiedniej regeneracji pomiędzy kolejnymi treningami.

Tylko w taki sposób wyciągniemy z aktywności fizycznej najwięcej korzyści – będzie działać ona jako czynnik hormetyczny, wzmacniający nasze zdrowie i kondycję, przedłużający życie.

2. Promieniowanie (w tym słoneczne)

Kolejnym rodzajem stresu fizycznego jest ekspozycja na promieniowanie. Promieniowanie może zabić – to prawda. Jednak tak czy inaczej jesteśmy nieustannie pod wpływem różnego rodzaju promieniowania (pochodzącego zarówno z Ziemi jak i z kosmosu).

Najbardziej znanym rodzajem promieniowania o którym ostatnio dużo się mówi w kontekście powszechnych niedoborów witaminy D jest promieniowanie słoneczne.

Po latach antysłonecznej propagandy zaczęto mówić coraz głośniej o szkodliwości słońcofobii i podkreślać korzyści zdrowotne płynące z regularnego dostarczania niewielkich dawek promieniowania słonecznego.

Odkryte przez naukowców związki z niedostatkiem ekspozycji na promieniowanie słoneczne, niewystarczającym poziomem witaminy D w ustroju i chorobami cywilizacyjnymi są już obecnie dobrze znane.

Wcześniej chętniej nagłaśniano związki z nadmierną ekspozycją, która powoduje wzmożoną produkcję wolnych rodników i jest zwyczajnie szkodliwa: starano się nam przy tym często zasugerować, że każda ilość słońca jest bezwzględnie szkodliwa i najlepiej gdybyśmy nosili ochronne chemiczne filtry i ciemne okulary praktycznie od wschodu do zachodu słońca.

Teraz idzie nowe!

W szwedzkim badaniu opublikowanym w zeszłym roku w czasopiśmie Journal of Internal Medicine naukowcy porównują nawet unikanie słońca do palenia tytoniu: okazuje się bowiem, że niepalący ludzie unikający słońca mają takie same ryzyko zapadnięcia na różne choroby oraz ogólnie przedwczesnej śmierci ze wszystkich przyczyn jak palacze.

A co z innymi rodzajami promieniowania?

Również i tutaj można dostrzec pewne korzyści z małych dawek, o co zadbała już sama Matka Natura: każdy z nas codziennie przyjmuje swoją codzienną tak zwaną dawkę naturalną promieniowania jonizującego, czy tego chcemy czy nie – wynika to z samego faktu bycia mieszkańcem planety Ziemia.

Dotyczy to zresztą nie tylko ludzi, ale również zwierząt, roślin czy skał – całej przyrody ożywionej i nieożywionej.

Wszyscy i wszystko jest napromieniowane na planecie Ziemia – w mniejszym lub większym stopniu: np. granit ma aktywność promieniotwórczą 7.000 Bq/kg, banan  ma 125 Bq/kg, pięcioletnie dziecko 600 Bq, a dorosły człowiek o wadze 70 kg – 10.000 Bq.

Źródłem naturalnej promieniotwórczości są głównie naturalne pierwiastki radioaktywne obecne w glebie, skałach, powietrzu i wodzie.

Pierwiastkiem powodującym największą naturalną promieniotwórczość jest radioaktywny szlachetny gaz – radon.

Lubi on gromadzić się w zamkniętych, źle wentylowanych lub długo niewietrzonych pomieszczeniach (np. w piwnicach, szczególnie w domach starych, postawionych gdy budowniczy nie dysponowali jeszcze dzisiejszymi nowoczesnymi technologiami zapewniającymi  gazoszczelność).

Ocenia się, że przeciętny obywatel Polski pochłania roczną dawkę promieniowania w wysokości ok. 3 mSv (z czego większość pochodzi ze źródeł naturalnych, a ok. 1/4  pochodzić może z medycznych urządzeń diagnostycznych).

Jak donosi Państwowa Agencja Atomistyki promieniowanie pochodzące od radonu stanowić może ok. 40–50% dawki promieniowania, jaką otrzymuje mieszkaniec Polski ze wszystkich źródeł naturalnych.

Nie wszystkie miejsca w Polsce są jednakowo bogate w radon: najbardziej „zaradoniona” jest południowa część naszego kraju.

radon w polsce

Istnieje hipoteza hormezy radiacyjnej, zgodnie z którą niewielkie dawki naturalnego promieniowania jonizującego mają korzystny wpływ na organizmy żywe.

Odwrotnością tej hipotezy jest hipoteza LNT (z ang. Linear No-Threshold Theory) mówiąca, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczna ilość promieniowania, bo nawet minimalna ilość jest szkodliwa.

Autor tej hipotezy, zoolog Hermann Joseph Muller, został nawet w 1946 roku nagrodzony Nagrodą Nobla za odkrycie zgubnego wpływu dużych dawek promieniowania na DNA organizmów żywych, a swoje wnioski odnoszące się do dawek małych wyciągnął jedynie drogą ekstrapolacji, czyli tak naprawdę nigdy w sposób naukowy tej tezy nie udowodnił.

Dzisiaj jednak przybywa zwolenników teorii hormezy radiacyjnej. Przypuszcza się, że niskie dawki naturalnego promieniowania mogą:

– wzmagać komórkowe mechanizmy obronne,

– wspomagać naprawę DNA,

– przeciwdziałać szkodom wywoływanym przez wyższe dawki promieniowania (tzw. odpowiedź radioadaptacyjna),

– stymulować usuwanie komórek ze zmianami przednowotworowymi,

– działać antyzapalnie i pomagać w zapobieganiu chorobom wywołanym stanem zapalnym,

– wspomagać układ odpornościowy,

– spowalniać procesy starzenia.

Problem z promieniowaniem jako czynnikiem działającym hormetycznie jest taki, że nie mamy jeszcze wystarczającej wiedzy by z całą pewnością ustalić jak dużo (a raczej jak mało) tego promieniowania jest korzystne dla zdrowia.

Póki co jednak nie wpadam w panikę: nie będę zmieniać w kuchni granitowego blatu na inny. 🙂

3. Ciepło i zimno

Zarówno krótka ekspozycja na ciepło (np. seans w saunie, gorąca kąpiel itp.) jak i na zimno (np. chłodne prysznice, earthing po chłodnej trawie itp.) są czynnikami działającymi hormetycznie.

Wiedział o tym już jakieś 150 lat temu ksiądz Sebastian Kneipp, zwany często ojcem hydroterapii, zalecający chorym kąpiele, półkąpiele, nacierania, zimne i ciepłe prysznice i inne zabiegi wodne, dzięki którym pacjenci skutecznie pozbywali się różnych chorób.

Między innymi jemu zawdzięczamy wprowadzenie do codziennego życia najprostszych zabiegów higienicznych (codzienne mycie się, spacery) oraz zasad zdrowego odżywiania.

Jedyne czego ksiądz Kneipp nie potrafił, to wskazać i udowodnić naukowo przyczynę dla której jego metody działają. Zajęli się tym jednak współcześni badacze.

Okazało się, że na przykład u morsów (ludzi parających się pływaniem w warunkach zimowych) mamy do czynienia ze wzrostem odporności i polepszeniem ochrony antyoksydacyjnej [klik].

Można wypróbować też chłodne prysznice w przypadku depresji: w badaniu wykonanym przez naukowca z Uniwersytetu Medycznego stanu Virginia (USA) korzystano z wody o temperaturze 20 stopni Celsjusza (tylko przez pierwsze 5 minut była ona wyższa by uniknąć szoku termicznego, potem stopniowo obniżano ją do 20 stopni), prysznic w obniżonej temperaturze trwał 2-3 minuty i był serwowany jeden lub dwa razy dziennie.

Można taką hydroterapię stosować od kilku tygodni do nawet miesięcy – bez skutków ubocznych.

Jednym słowem: gdy ci smutno, gdy ci źle – w chłodnej wodzie wykąp się! 🙂

Rzecz jasna nie wtedy gdy istnieją do takich kąpieli przeciwwskazania, np. jesteś w ciąży, przechodzisz infekcję, chorobę serca lub masz wyczerpane nadnercza.

Można też skorzystać z hormezy aktywności fizycznej czyli np. iść pobiegać.

Skuteczność aktywności fizycznej w przypadku depresji została udowodniona naukowo: gdy zaczynamy się ruszać również wzrasta wydzielanie endorfin (hormonów szczęścia). Ruch to darmowy antydepresant! [klik].

Naukowe wyjaśnienie fenomenu chłodnego prysznica jest takie: kontakt z zimną wodą pobudza sympatyczny (współczulny) układ nerwowy, powoduje podwyższenie we krwi oraz w mózgu poziomu beta-endorfin i noradrenaliny, jednocześnie wysyłane są masywne ilości sygnałów elektrycznych od zakończeń nerwów znajdujących się w skórze aż do mózgu, co skutkuje doskonałym rezultatem w postaci polepszonego samopoczucia.

Przy okazji odkryto też działanie przeciwbólowe: w przysłowiu, że zimna woda zdrowia doda jest wiele prawdy.

Syberyjskie przedszkolaki robią to już od małego. Wychodzą na dwór bez względu na porę roku. Latem bawią się w piasku, a zimą w śniegu.

 

dzieci na Syberii

 

Nie trzeba jednak być morsem czy mieszkańcem Syberii by docenić korzyści z krótkiego lecz intensywnego kontaktu ciała z wodą (szczególnie zimną).

Wystarczy, że masz w domu prysznic, wannę czy nawet zwykłą miskę do której możesz nalać wody: najpierw ciepłej, potem coraz zimniejszej (chodzi o uniknięcie szoku termicznego).

Dla osób już przyzwyczajonych pozostaje też skorzystanie z nadchodzącego sezonu zimowego i nacieranie ciała śniegiem, jak robi to nasz „dziarski dziadek”, pan Antoni Huczyński; o zabiegach z wykorzystaniem zimna i ciepła pisałam tutaj: [klik].

A hormeza „na gorąco”?

Na temat korzyści z sauny znajdziemy na Pubmedzie prawie 300 różnych badań. Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że saunę powiązano ze zmniejszonym ryzykiem chorób serca i układu krążenia oraz zmniejszonym ryzykiem przedwczesnej śmierci.

Korzystający z sauny żyją jednym słowem nie tylko zdrowiej chronieni przed miażdżycą, ale i żyją dłużej. Jeśli medycznych przeciwwskazań do korzystania z sauny nie mamy, to warto rozważyć taki sposób hormezy.

Podobnie jak w przypadku ćwiczeń fizycznych czy kontaktu ze słońcem – ważna jest tutaj regularność ekspozycji na czynnik hormetyczny w postaci temperatury i stopniowe budowanie wytrzymałości (ważne jest by unikać szoku termicznego).

Wysoka odporność  i dobre samopoczucie murowane!

4. Fitozwiązki w żywności roślinnej

Przejdźmy teraz do stresu chemicznego.

Czy to możliwe, że za każdym razem gdy jemy coś zdrowego (a nawet ekologicznego, wyhodowanego we własnym ogródku), to jednocześnie spożywamy… potencjalną truciznę? Owszem, i nie chodzi tutaj jedynie o syntetyczne środki ochrony roślin czy też opady z chemtrailsów. 😉

Podczas gdy zwierzęta mogą bronić się uciekając lub odlatując, rośliny nie mając takiej możliwości zostały przez naturę wyposażone w „broń chemiczną”: są to rozmaite fitozwiązki, dzięki którym roślina broni się przed grzybami, insektami czy przedwczesnym zjedzeniem przez zwierzęta. Można powiedzieć, że są to takie naturalne pestycydy: związki odstraszające czy nawet zatruwające ewentualne szkodniki.

Całkiem spora część tych substancji testowana w dużych dawkach okazała się mieć u gryzoni działanie kancerogenne.

Paradoksem więc może wydawać się fakt, że owe naturalne pestycydy zjadane przez człowieka w małych dawkach jako pokarm (pod postacią warzyw, owoców, ziół czy przypraw) – działają na organizm ludzki hormetycznie: chronią przed rakiem i innymi chorobami cywilizacyjnymi, zmniejszają stan zapalny, wzmacniają ludzki układ odpornościowy, opóźniają nasze starzenie.

A co ze sztucznymi pestycydami dodanymi ręką człowieka? Większa część ze stosowanych obecnie środków ochrony roślin (fosforoorganiczne) ulega hydrolizie w zasadowym pH, stąd też konwencjonalnie uprawiane warzywa i owoce warto odpowiednio umyć przed spożyciem  – ja robię to w roztworze sody kuchennej.

Jednak badacze donoszą, iż tak naprawdę pozostałości pestycydów dodanych ręką człowieka stanowią tylko niewielki ułamek wszystkich spożywanych pestycydów, bowiem 99,99% procent z nich to właśnie owe pestycydy naturalne, wytworzone przez samą roślinę [klik].

Przy czym każda roślina zapewnia nam swój całkowicie indywidualny „zestaw atrakcji” działający zdrowotnie, wśród nich fenole, flawonoidy i wiele innych.

Hormetyczne działanie mają m.in. izotiocyjaniany z warzyw krzyżowych (brokuły, kapusta itp.), kwercetyna (np. w warzywach cebulowych, w skórce jabłek czy czerwonych winogron), kukurbitacyna (w warzywach dyniowatych, dzięki niej pestki dyni mają działanie antypasożytnicze) czy też amigdalina (znana jako witamina B17) zawarta w gorzkich migdałach, a także pestkach i nasionach (np. moreli czy jabłek).

Dobrze poznane i opisane fitozwiązki działające hormetycznie to m.in.:

kurkuminoidy (duże ilości występują w kurkumie),

galusan epigallokatechiny (EGCG) w herbacie (szczególnie zielonej),

kwas chlorogenowy (w surowych ziarnach kawy, w surowych ziemniakach, w karczochach, w wielu owocach pestkowych i jagodowych),

resweratrol (w czerwonym winie, skórce ciemnych winogron, w owocach jagodowych, skórce jabłek i pomidorów, w nasionach karobu i kakao, orzechach itd.),

sulforafan (w warzywach krzyżowych, szczególnie w brokułach, najwięcej w kiełkach brokułowych),

fenole i flawonoidy zawarte w nasionach kakao (i dobrej jakości czekoladzie wyprodukowanej z tych nasion) – kakao ma ich więcej niż czerwone wino czy herbata zielona lub czarna [klik].

Największym błędem jest monotonia w diecie i/lub używanie wciąż tych samych przypraw i ziół.

Jeśli przyjrzeć się bliżej, to dieta przeciętnego obywatela zachodniego świata jest raczej monotonna, oparta na kilku produktach na krzyż oraz ich pochodnych (są to głownie produkty odzwierzęce jak mięso, mleko, jaja, do tego oczyszczone zboża, najczęściej pszenica lub czasem ryż, a wszystko okraszone cukrem i jakimś tłuszczem, najczęściej rafinowanym olejem), z niewielkim dodatkiem produktów roślinnych (czyli warzyw i owoców – traktowanych najczęściej jako ozdoba, dodatek smakowy lub przystawka) oraz z jednostajnym zestawem przypraw.

Jest to spory błąd, kosztujący zdrowie i przedwczesny pogrzeb milionów ludzi rocznie.

Dieta musi być w jak największym stopniu urozmaicona, abyśmy byli wystawiani na różne dietetyczne czynniki hormetyczne – różne fitozwiązki zawarte w tym co jemy i pijemy.

5. Alkohol

Etanol? W dużej ilości – wiadomo: trucizna. A co z ilością małą?

Przy małych ilościach jak się okazuje zachodzi zjawisko hormezy, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę czerwone wino.

W Niebieskich Strefach wszyscy (z wyjątkiem Adwentystów, którzy dożywają setki nie biorąc do ust nawet kropli alkoholu) spożywają dość regularnie niewielkie ilości alkoholu.

Może więc rację miał dziadek wychylający co wieczór kieliszeczek swojskiej nalewki „dla zdrowotności”? Naukowcy postanowili to zbadać i okazało się, że owszem – mógł mieć rację.

Regularna konsumpcja niewielkich do umiarkowanych ilości alkoholu (szczególnie czerwonego wina bogatego w rozmaite prozdrowotnie działające fitozwiązki, m.in. resweratrol) powiązana została w wielu badaniach z dłuższym i zdrowszym życiem w porównaniu do całkowitej abstynencji.

Z drugiej jednak strony zaleca się ostrożność w wyciąganiu pochopnych wniosków: mamy też badania wskazujące na niekorzystne działanie etanolu  nawet w stosunkowo niewielkich ilościach spożywanych regularnie szczególnie u kobiet (w  powiązaniu np. ze wzrostem ryzyka wielu rodzajów nowotworów, w tym raka piersi).

Organizm kobiet gorzej bowiem radzi sobie z alkoholem.

Za dopuszczalną, względnie bezpieczną dzienną dawkę uznaje się jedną porcję czystego alkoholu (10 g) dla kobiet, czyli jeden kieliszek wina, szklankę piwa lub mały kieliszek mocnego alkoholu.

Porcja to 30 ml wódki (40 proc./vol.), 100 ml  wina (12 proc./vol.),  285 ml  mocnego piwa (4.9 proc./vol.) lub 375 ml lekkiego piwa (3,5 proc./vol.).

Dla mężczyzny dopuszczalne dzienne spożycie jest dwukrotnie wyższe.

Czy ważny jest rodzaj spożywanego alkoholu? Cóż, spory o to czy większe działanie hormetyczne mają zawarte w winie polifenole czy też etanol sam w sobie – nadal wśród naukowców trwają, a wyniki badań wciąż nie są do końca jednoznaczne.

Jakby nie było – warto pamiętać o jednej rzeczy: etanol (podobnie jak inne „umilacze” typu kawa, cukier czy czekolada) spożywany regularnie nawet w małej ilości jest uzależniającą toksyną – dotyczy to  każdej jego postaci (wino, piwo, rozmaite  mocniejsze alkohole czy słodkie likiery).

Oprócz tego działać też może obciążająco na wątrobę i procesy detoksykacji. Daleko idąca ostrożność i zdrowy rozsądek są zatem wysoce wskazane przy stosowaniu tego rodzaju hormezy.

6. Ograniczenia kaloryczne

Jedzenie (nawet to najzdrowsze) stosowane w nadmiarze może być (podobnie jak wszystkie rzeczy stosowane w nadmiarze) po prostu trucizną.

Jak to określił kiedyś pewien lekarz, sir William Osler, jedna czwarta tego co zjadamy służy utrzymaniu zdrowia, a pozostała część – utrzymuje naszych lekarzy (sam będąc lekarzem pewnie wiedział co mówi). 😉

Wbrew temu, co oficjalnie głoszą dietetycy, opuszczenie jakiegoś posiłku lub rezygnacja z najedzenia się przy którymś posiłku „pod korek” do syta, może nam wbrew pozorom przynieść więcej korzyści niż kurczowe  trzymanie się przez 365 dni w roku zalecanych pięciu (choćby i najzdrowszych) posiłków dziennie zjadanych za każdym razem do syta.

Wszystko to za sprawą magicznej hormezy!

Myśląc o poszczeniu najczęściej mamy przed oczami wizję straszliwego głodu powodującego od razu wyniszczenie organizmu, zapominając o tym, że przecież my tak naprawdę każdego dnia pościmy w ciągu doby przez minimum 8-10 godzin, a dzieje się to podczas gdy śpimy.

I to wydaje nam się zdrowe i normalne (nienormalne zaś jest gdy ktoś budzi się w środku nocy tylko po to, by zjeść kolejny posiłek).

Dlaczego więc powstrzymanie się od jedzenia w ciągu dnia wydaje nam się trudne lub wręcz niemożliwe? Może dlatego, że na co dzień nie mówi się zbyt głośno o zdrowotnych korzyściach płynących z ograniczeń kalorycznych, za to trąbi się wszem i wobec jakież to jest szkodliwe opuścić choćby pojedynczy posiłek: od razu mamy przed oczami roztaczaną perspektywę w postaci niedożywienia i niedoborów.

Okresowe ograniczenia kaloryczne nie są jednak jakąś nową modą czy wymysłem szalonych naukowców: towarzyszyły one ludzkości od zarania dziejów i nadal towarzyszą, są znane w każdej kulturze, pod każdą szerokością geograficzną naszej planety.

Czy przedłużają życie? Jest to całkiem możliwe, aczkolwiek ostatecznych stricte naukowych konkluzji dotyczących ograniczeń kalorycznych u ludzi nadal brak (większość badań robiono do tej pory na zwierzętach) i obawiam się, że możemy się ich nie doczekać z powodów czysto technicznych: trudno jest bowiem śledzić uczestników eksperymentu badawczego przez całe ich życie i zliczać ilość kalorii jakie każdego dnia biorą do ust [klik].

Jednak gdy rozejrzymy się wokół siebie, to mamy nieodparte wrażenie, że w tej materii te same prawa natury dotyczą zarówno zwierząt jak i ludzi: okresowe ograniczenia kaloryczne są nieodłącznym elementem stylu życia mieszkańców wszystkich Niebieskich Stref długowieczności (np. w Grecji jest to w ciągu roku ok. 180-200 dni postnych, czyli z wykluczeniem w diecie produktów odzwierzęcych w postaci mięsa, nabiału i jaj).

Może to być jedną z przyczyn tego, że seniorzy z Niebieskich Stref są zdrowi i zachowują jasność umysłu nawet w bardzo podeszłym wieku.

Raczej trudno byłoby spotkać otyłego stulatka – żarłoków natura eliminuje dużo wcześniej.

Ludzie długowieczni są szczupłej sylwetki. Często cierpieli okresowy głód nie z wyboru (np. z powodów religijnych) ale z konieczności – np. podczas wojny. Niedobory kaloryczne tylko ich wzmocniły.

 

danuta szaflarska

 

Zdrowiu i przedłużeniu życia sprzyjać może jednym słowem nie tylko zdrowa dieta pełnokaloryczna, ale i okresowe ograniczenie przyjmowanych kalorii. Może ono przebiegać w różnych modelach, na przykład:

  1. jako okresowe ograniczenie kaloryczne stosowane przez określoną ilość dni z  rzędu (np. post warzywno-owocowy zwany postem Daniela czy też post sokowy/koktajlowy – dieta płynna);
  2. jako post naprzemienny zwany też przerywanym (IF, intermittent fasting), polegający na tym, że jednego dnia stosuje się obniżoną kaloryczność, a w inne dni normalne zdrowe odżywianie;
  3. kolejną odmianą IF jest spożywanie posiłków w „oknie żywieniowym”: wyznaczamy czas (np. 8 godzin dziennie lub mniej) kiedy przyjmujemy pożywienie, a w pozostałych godzinach doby nie jemy nic (taki post stosuje się np. w czasie Ramadanu w religii muzułmańskiej: tego typu post również może mieć pewien pozytywny wpływ na zdrowie, ale nie aż tak silny i jednoznaczny jak post Daniela – jak sugeruje przegląd literatury medycznej w temacie).

Oczywiście ten sposób hormezy też nie jest dla każdego. Odpada np. w przypadku ciąży, karmienia, okresu dorastania czy w przypadku ludzi ewidentnie niedożywionych.

7. Metale ciężkie

Jak wiadomo człowiek nosi w sobie całą tablicę Mendelejewa, w tym również pewną ilość metali ciężkich. W dużej ilości są one dla nas jak wiemy zabójcze, a co z ilością małą?

Czy jest jakaś fizjologicznie korzystna ilość metali ciężkich spełniająca rolę hormetyczną?

Na to pytanie wciąż brakuje odpowiedzi, aczkolwiek w badaniach na organizmach niższych (C. elegans, ślimaki wodne itd.) wykazano, że w istocie metale ciężkie działają hormetycznie.

Pamiętam też, że na wykładzie dr Jaffe wspomniał o tuńczykach, którymi się straszy ludzi bowiem zawierają w sobie coraz więcej rtęci, jednak badacze tuńczyków w Ameryce Południowej wykazali, iż osobniki u których stwierdzono zwiększone stężenie rtęci miały w swoim ciele również proporcjonalnie więcej antagonisty rtęci czyli selenu.

Jednym słowem miały w sobie zwiększone ilości trucizny ale i odtrutki. O tym już jednak media nie wspomniały.

Nie wykonano dalszych badań: czy tego typu fenomen ma miejsce również u gryzoni albo u naczelnych? Tego nie wiemy.

Póki co – metale ciężkie to temat z cyklu „nie próbujcie tego w domu”: starajmy się trzymać od metali ciężkich możliwie daleko.

Na zakończenie legenda

Starożytny król Pontu, Mitrydates VI Eupator, miał ponoć obsesję na punkcie bycia otrutym przez swoich wrogów politycznych, bardzo się tego obawiając.

Wpadł więc na pomysł codziennego przyjmowania pewnej mikroskopijnej ilości różnych trucizn chcąc się na nie uodpornić. Czy mu się to udało?

Legenda mówi, że w chwili gdy został pokonany chciał popełnić honorowe samobójstwo za pomocą trucizny, ale był tak uodporniony, iż żadna z nich nie podziałała (w związku z czym władca zmuszony był zakończyć swój żywot za pomocą miecza).

Od tego pochodzi termin „mitrydatyzm” https://pl.wikipedia.org/wiki/Mitrydatyzm.

Nie wiemy ile pożyłby wspomniany król Pontu i czy w ogóle cała legenda jest prawdą (w końcu to jedynie legenda), mamy natomiast przykład już współczesny.

Dyrektor serpentarium w Miami (Miami Serpentarium Laboratories) niejaki Bill Haast (1910-2011) zafascynowany był wężami, nie chodzi jednak o grę w węża na telefonie komórkowym, lecz o prawdziwe, żywe węże – bardzo jadowite.

Ulubionym zajęciem pana dyrektora było pobieranie od węży jadu, co czynił kilkadziesiąt razy dziennie.

Bill Haast

Z uwagi na ryzykowne zajęcie Bill Haast aplikował sobie eksperymentalnie małe ilości różnych jadów (być może zainspirowany legendą o królu Mitrydatesie, któż to wie?), aż w końcu jego krew stała się antidotum: nie jeden raz uratowała życie ludziom ukąszonym przez węże (kilka dekad temu nie było jeszcze innych środków przeciwko ukąszeniom).

Bill Haast dożył szczęśliwie 101 lat.

I tego nam wszystkim wypada sobie życzyć, szczególnie w kontekście wielu rzeczy jakimi nas uporczywie straszą internety.

Tak, dbajmy o zdrowie: edukujmy się zdrowotnie, wybierajmy dla nas i dla naszych dzieci możliwie najlepsze pożywienie, najczystsze powietrze i najlepszą wodę, ćwiczmy, utrzymujmy prawidłowe BMI, wysypiajmy się, unikajmy niepotrzebnego stresu, bądźmy mili dla siebie i dla innych, rzućmy palenie i nie przesadzajmy z piciem.

A przy okazji… nie dajmy się zwariować, pamiętając o istnieniu zjawiska hormezy: co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Świat jest tak naprawdę piękny i przyjazny, a poza tym… za pięć tygodni Święta! 🙂

 

Pomocne linki:

  1. https://zwierciadlo.pl/zdrowie/tydzien-w-rytmie-hormezy
  2. Dan P. Hayes, ’Nutritional Hormesis’, Eur J Clin Nutr, 61 (2007), 147–59. https://www.nature.com/articles/1602507
  3. Hormesis for Health and Longevity: A Guide https://roguehealthandfitness.com/hormesis-for-health-and-longevity-a-guide/
  4. Nutrition, hormetic stress and health. David G. Lindsay. https://www.cambridge.org/core/services/aop-cambridge-core/content/view/S0954422405000193
  5. When a little poison is good for you: https://articles.mercola.com/sites/articles/archive/2008/08/30/when-a-little-poison-is-good-for-you.aspx